Donald Trump od 2016 roku zdołał nie tylko rozbić kordon bezpieczeństwa założony mu przez kolegów z partii, ale również przejąć w niej władzę i wprowadzić ją na kurs cholernie groźny. Kurs radykalny. Co gorsza, tymi radykałami Trump się otoczył i z nimi właśnie podbił Biały Dom
Osiem lat temu Donald Trump zszokował świat i sensacyjnie pokonał faworyzowaną przez sondaże i opinię publiczną Hillary Clinton. Przez cztery lata swoich rządów prawie codziennie serwował nam wiele niespodzianek, w postaci sensacyjnych nagłówków gazet, zbrutalizowanych tweetów ośmieszających liderów atomowego świata totalitarnego i przyprawiających o zawał władców świata przemówień z groźbami wyjścia Stanów z kolejnych porozumień. Konsekwencją była porażka z dobrze znanym Amerykanom demokratycznym rywalem, doświadczonym Joe Bidenem i upadek w partii, z którego Trump miał już nigdy nie powstać. On jednak, ewidentnie na złość, powstał i nieoczekiwanie zwycięsko przebrnął przez republikańskie prawybory, nominację, choćby dwa zamachy na życie i zbierając po drodze tytuł przestępcy, wygrał we wtorek wyścig o Biały Dom z Kamalą Harris. Człowiek, który ją jednak pokonał, nie był tym samym Trumpem, co osiem lat temu. Choć kolor włosów i spieczoną od solarki karnację zachował.
Wybory, które niedawno zakończyły się w Stanach, miały nie rozstrzygać się i wzbudzać emocje jeszcze wiele dni po wyborach. Eksperci zapowiadali, iż wynik będzie ,,na żyletki” i iż zdecydować może choćby mniej niż dziesięć tysięcy głosów z jednego z wahających się stanów. Obawiano się reakcji Trumpa, jeżeli faktycznie tak mała liczba głosujących zdecyduje o wyborze Kamali Harris. Pisano najczarniejsze scenariusze, odsłaniając tragicznie spolaryzowaną „ostoję demokracji”, jak USA przyjęło się nazywać. Oświadczenie DT, w którym zapowiedział, iż nie będzie miał problemów z uznaniem wyników, jeżeli wybory będą rzeczywiście demokratyczne i sprawiedliwie przeprowadzone – eksperci odczytywali jako jasny sygnał, iż wyborów nie po swojej myśli Trump może nie zaakceptować. Tymczasem o żadnym nieuznawaniu nie ma dziś w ogóle mowy. Wtorkowa noc gwałtownie zmroziła nadzieje największych entuzjastów Demokratów i przyniosła wieści jednoznaczne. Trump zmiażdżył Harris. Wziął wszystkie stany, które powinien i dołożył te siedem, które miały być terenem najgorętszych bitew i długich wymian ciosów. Cios zobaczyliśmy jednak tylko jeden, nokautujący.
To nie pierwszy raz, gdy Trump, ku zaskoczeniu wszystkich obserwatorów, odnosi taki sukces. Pierwszy jednak raz, gdy odnosi go w takim otoczeniu. Wydawać by się mogło, iż Trump 2024 nie różni się za wiele od Trumpa 2016. Nie jest to jednak do końca prawdą. I nie możemy tu dać się zwieść jego niezmiennie nieugiętemu charakterowi i równie bezwzględnym hasłom, które symbolizowały tylko, jak znowu na bardzo odległy kurs ideologiczny zabrał Republikanów. Przy tym wszystkim jednak pokazał zupełnie twarz. Twarz, której wcześniej nie znaliśmy, bo ta nowa została wypracowana przez współpracowników. To oni tak ją pokolorowali. W jeszcze bardziej czerwone barwy niż wcześniej.
Bo Trump – 45. Prezydent to Trump w „kordonie sanitarnym”. Otoczony zespołem ludzi, którzy na każdym kroku hamują jego zbyt daleko idące zapędy. Pełno przecież opowieści o tym, jak administracja Białego Domu chowała przed prezydentem dokumenty, które ten w przypływie gwałtownych emocji chciał unieważniać i tym samym przykładowo pozbawiać Korei Południowej obrony rakietowej, bo przecież to nieekonomiczne z perspektywy Stanów Zjednoczonych! (Umowa KORRUS). Trump – 47. Prezydent z dużym prawdopodobieństwem rezygnację z takiej umowy doprowadziłby do końca dzięki miliarderowi Muskowi. Już same pierwsze decyzje podejmowane przez Trumpa (a przecież jeszcze nie doszedł do faktycznej władzy!) wskazują jasno, iż liczenie pieniędzy idzie mu zdecydowanie lepiej niż zabezpieczanie wschodniej flanki NATO. Dlaczego? W kampanii zapowiadał bardzo szybkie zakończenie konfliktu w Ukrainie. Choć nie zajęło mu to tyle, co obiecywał (24 godziny), to podjął zdecydowane kroki w tym kierunku (nie pełniąc jeszcze urzędu!) i jego plan pokoju spotkał się z częściową aprobatą Zełenskiego. Problem jednak w tym, iż traci na tym NATO i nasze, polskie bezpieczeństwo, kosztem oczywiście zysku finansowego USA. Otóż jednym z punktów planu Trumpa ma być wymiana wojska amerykańskiego stacjonującego w Polsce na to ukraińskie. O ile można faktycznie porównywać siłę obu armii ze względu na to, iż ta ukraińska jest doświadczona trwającym już trzeci rok konfliktem, to zdecydowanym minusem jest przemieszczenie amerykańskiego wojska z powrotem do Stanów. W ten sposób Trump najzwyczajniej „odbezpiecza Europę” i daje potencjalnej agresji Putina większe szanse.
Takie podejście do bezpieczeństwa nie jest niczym innym, jak stricte przedsiębiorczym zmonetyzowaniem konfliktu. Czy widać w tym rękę miliardera? Niewątpliwie. Niebezpieczne jest dopuszczenie do władzy człowieka, którego prywatne interesy w dużej mierze realizuje kraj, któremu ma teraz służyć. Konflikt interesów, stworzenie z publicznej przestrzeni prywatnego jarmarku? To tylko niektóre z wielu zarzutów, jakie możemy mu w tej chwili postawić. Elon Musk oprócz tego wszedł w posiadanie bardzo niebezpiecznej broni, którą wlał w swoje teslowe maszyny, zaprezentowane ostatnio widzom na pokazie. Sztucznej Inteligencji. Ta materia to obszar niezwykle delikatny i kontrowersyjny. To narzędzie, zależnie od sposobu wykorzystania, może stać się właśnie niebezpieczną samo-myślącą bronią, rodem z filmów science fiction. Wobec tego oczywistym rozwiązaniem wydaje się regulacja prawna AI. Problem jednak w tym, iż Trump za regulacjami nie przepada. Jego kolega-sponsor natomiast nie będzie raczej podejmował prób zmieniania poglądu prezydenta…
Mike Pence, który postawił się Trumpowi podczas słynnego szturmu na Kapitol, był zupełnie inną postacią niż J.D. Vance, na którego Trump postawił w tych wyborach. Stoi w opozycji do skrajnego, młodego przeciwnika wspierania Ukrainy. jeżeli Pence’a mogliśmy uznać za hamującego zapędy prezydenta, to Vance’a powinniśmy nazwać wręcz rozpędzającym go. Silny, młody i ostry w słowach wiceprezydent miał być odpowiedzią na starego, nijakiego i opanowanego chorobą wieku Bidena. To zagranie, choć w kampanii wymierzone pierwotnie dobrze, jest jednak jeszcze większym zdestabilizowaniem potencjalnej polityki prezydenta.
Destabilizację systemu prawnego natomiast Trump przeprowadziłby, gdyby do skutku doszła nominacja na stanowisko prokuratora generalnego zboczeńca, Matta Gaetza. Być może skłoniła go po prostu sympatia do kolegi z branży, przestępcy słynącego z bardzo luźnego stosunku do amerykańskiego systemu prawnego. Szczęśliwie prezydent nie ma jeszcze w USA władzy totalitarnej i funkcję hamulcowego dla Trumpa pełnią zamiast jego gabinetu senatorzy republikańscy.
Prezydent elekt nie raz był oskarżany o zbyt ciepłe relacje z Władimirem Putinem. Tego wrażenia nie zamazałaby jednak osoba proponowana na stanowisko dyrektorki Wywiadu Narodowego. Tulsi Gabbard, podobnie jak wiceprezydent elekt – będzie utwierdzała DT w słuszności zacieśniania więzi z Kremlem. Była demokratka współpracowała z Hillary Clinton osiem lat temu i po tamtych wyborach została przez nią oskarżona o pracę na rzecz Kremla. Gabbard nie jest też zapewnieniem spokoju na bliskim wschodzie. To ona stwierdziła, iż Baszar Al-Asad nie jest wrogiem USA. NATO natomiast oskarżyła o niepotrzebne prowokowanie Moskwy. Jej priorytety wydają się więc bardzo przeinaczone względem dotychczasowej, arcyważnej dla nas polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych.
W drużynie Trumpa nie mogło zabraknąć innych lojalnie oddanych mu ludzi. Bo tego właśnie wymaga od współpracowników. Bezwzględnej lojalności. Przykładem tego jest Robert F. Kennedy, który za poddańcze złożenie hołdu w kampanii i wycofanie nazwiska z najważniejszych stanów ma otrzymać posadę w departamencie zdrowia. Co z kompetencjami? Ma olbrzymie doświadczenie w zaprzeczaniu nauce. Jest przeciwnikiem szczepień, fluoru, który obniża inteligencję, a jego zdaniem homoseksualizm jest rezultatem picia wody zanieczyszczonej substancjami chemicznymi. Można się zastanowić, czym zanieczyszczona byłą woda, którą pił Kennedy.
Donald Trump od 2016 roku zdołał nie tylko rozbić kordon bezpieczeństwa założony mu przez kolegów z partii, ale również przejąć w niej władzę i wprowadzić ją na kurs cholernie groźny. Kurs radykalny. Co gorsza, tymi radykałami Trump się otoczył i z nimi właśnie podbił Biały Dom. Teraz pozostaje nam jedynie liczyć, iż to dziecinne powiedzenie „z jakim przystajesz, takim się stajesz” okaże się nieprawdą.