Co pewien czas na naszym rynku wydawniczym pojawiają się pogardliwe, wręcz nienawistne książki napisane (jakoby) na temat Rosji.
Jest to fenomen, którego genezę niełatwo wyjaśnić. Oczywiście nikt nie zabroni pisania książek tendencyjnych lub wrogich, zwłaszcza gdy ich adresat darzony jest przez autora szczerą i bezkompromisową pogardą. Ostatnio tych dzieł jest coraz więcej, bo rządzący, którzy nie „dowożą” swoich obietnic, usilnie wspierani są przez swój „komentariat”, który postanowił skupić społeczeństwo pod hasłem „zagrożenia rosyjską agresją”. To jest zupełnie zrozumiałe: „ojczyzna w niebezpieczeństwie”, trzeba się zbroić, trwa już „wojna hybrydowa”, a bezpieczeństwo „nie ma ceny”, więc „wyrzeczenia są i będą konieczne”. Ich zdaniem wróg jest jeden – Rosja, która mimo, iż przegrywa z kolektywnym Zachodem i upadnie pod ciężarem sankcji, za chwilę nas jednak zaatakuje przechodząc do „pełnoskalowej” wojny z Polską. Aby naród uwierzył w tę bajeczkę, potrzebne są „niezależne wypowiedzi”, które potwierdzą, iż Rosja zawsze była agresywna, chciała „budować imperium” i przede wszystkim czyha na naszą cnotę, bo my „należymy do Zachodu” i jesteśmy na drodze w odwiecznym marszu Rosji na Berlin i Paryż.
Wiem, iż to halucynacje, ale do nich sprowadza się wizja prezentowana w dziełach naszych zatwardziałych dyżurnych rusofobów. Potwierdzeniem ich wizji są powtarzające się „akty sabotażu”, które są ponoć w wykonaniu rosyjskich służb. Ale opowieść na ich temat daje wiele do myślenia. Według oficjalnych denuncjacji ich autorstwo przypisuje się… Ukraińcom („walcząca Ukraina”?), co kompletnie dewastuje propagandowy obrazu o jedności tego narodu we wrogości do Rosji. Ci źli Ukraińcy działają na zlecenie wywiadu rosyjskiego; jeżeli jednak było to wiadome, to dlaczego pozwalano im nie tylko przebywać na naszym terytorium, ale również wyjechać (na Białoruś)? Te niekonsekwencje trzeba „przykryć” pogardliwymi opowiastkami o „odwiecznym wrogu”, z którym nie sposób się dogadać: zresztą my się boimy rozmawiać z Putinem. Można go tylko „odstraszyć”, robić groźne miny, a „głupie kacapy” na pewno skulą pod siebie ogon, uciekną za Ural i schowają się w lesie (tajdze).
Ciekawe, jaki będą miały wpływ wspomniane na wstępie dzieła na nasz stosunek do Rosji? Czy pogłębią naszą pogardę? Nieco ironizując, powiem, iż jedynym efektem ponad dziesięcioletniej polityki odstraszania Rosji jest strach naszych polityków. Jest to typowy dla dzieciństwa mechanizm kreacji „czarnego luda”, którego zaczyna się bać ten, kto go wymyślił: opowiadane kiedyś przed snem bajki np. o złej czarownicy rodzą demony w głowach osób, które je opowiadają. Jesteśmy narodem przekornym i negatywnie reagujemy na natrętną propagandę: tak było za czasów Polski Ludowej, tak jest również dziś. Gdy władza każe nam kogoś nienawidzić, zyskuje on naszą sympatię.
Cóż mają zrobić z zasobami nienawiści i pogardy wobec Rosji ci, których dziś zdradza Ameryka? Przecież 28-punktowy plan pokojowy dla władz w Kijowie jest napisany w uzgodnieniu oraz w interesie Moskwy. Sprawdziła się sformułowana przed laty teza, iż USA mając głównego (choć nie jedynego) wroga w Chińskiej Republice Ludowej, muszą zabiegać o interesy Rosji. Nie po to, by stała się ich sojusznikiem: to raczej niemożliwe. Im idzie tylko o jej czasową neutralizację. Być może przewidziany w tym planie rozbiór „Wielkiej Ukrainy” jest zapowiedzią aneksji lub agresji amerykańskich (Wenezuela?) i znajdą akceptację Rosji. Czy „zdradzeni przez USA”, działając jawnie w interesie Rosji, pozostaną wierni „strategicznemu sojusznikowi” i jak nakazuje rzemiosło polityczne, dalej pozostaną mu wierni oraz wyrzekną się swojej pogardy wobec Rosji? Zobaczymy.
prof. Witold Modzelewski
Myśl Polska, nr 49-50 (7-14.12.2025)







