Jej życie znaczyło piętno śmierci. Choć w czasie II wojny światowej zastrzeliła przeszło 300 hitlerowców, jej życie prywatne również usiane było ofiarami. Jej towarzysze życiowi ginęli zamordowani na froncie. Ludmiła Pawliczenko – jeden z najbardziej śmiercionośnych snajperów w historii.
Urodziła się 12- ego lipca 1916 roku w Białej Cerkwi na Ukrainie. Była cholernie żywym dzieckiem i nie bez przyczyny mówiono o niech „chłopczyca”. Kochała sport i miała fioła na punkcie rywalizacji. Po przeprowadzce do Kijowa , jako nastolatka wstąpiła do klubu strzeleckiego i tam okazało się, iż broń palna jest jej przeznaczeniem. Była tak dobra, iż zdobyła certyfikat strzelectwa wyborowego w precyzyjnym strzelaniu oraz otrzymała prestiżową odznakę strzelca wyborowego.
Miała 16 lat, gdy wyszła za mąż i urodziła syna, jednak sielanka nie trwała długo, bo małżeństwo rozpadło się. Jej życie rozpoczęło się na nowo.
Jako, iż była bardzo aktywna, rzuciła się w wir zajęć – aby utrzymać się na powierzchni, zatrudniła się w fabryce wojskowej jako szlifierz. Aby spełnić się zawodowo, zapisała się na uniwersytet Kijowski, by zostać nauczycielem historii i naukowcem. Aby realizować się, brała udział w zawodach sportowych jako sprinter i tyczkarz.
Ale i tak najważniejsze było strzelanie. Życie pokazało, iż tak naprawdę to była największa życiowa pasja Ludmiły. Pasja, która naznaczyła ją pozytywnie, ale i tragicznie. Przyszłość pokazała, iż to właśnie to zamiłowanie ukształtowało ją jako człowieka. Być może nie do końca tak, jak sobie młoda Ukrainka wymarzyła, ale marzenia nie zawsze się spełniają.
Zapisała się na półroczny kurs snajperski prowadzony przez Armię Czerwoną.
Ludmiła gotowa była stawić czoło przyszłości. A ta już niedługo upomniała się o swoje ofiary.
Nadszedł 1941 rok. Hitlerowcy najeżdżają Związek Radziecki. A zatem nadeszła ta chwila, która sprawiła, iż Pawliczenko narodziła się kolejny raz. Skończyła 24 lata i była na czwartym roku studiów. Jak stała, tak ruszyła pociągiem do Odessy, by ruszyć na front. Niestety jej marzenie musiało poczekać.
Władze nie chciały wręczać kobiecie karabinu i przeznaczyły jej rolę pielęgniarki, co dla tej młodej, ambitnej, wysportowanej dziewczyny o patologicznej wręcz skłonności do rywalizacji i mającej fioła na punkcie broni musiało być upokarzające. Odmówiła przydziału.
Czas działał na jej korzyść, bo nieprzygotowane do inwazji Niemców wojska rosyjskie otrzymywały tęgie lanie, a trup słał się gęsto. Hitlerowcy dosyć gwałtownie wdarli się w głąb ZSRR, sytuacja była coraz cięższa, a braki osobowe dawały się we znaki. Potrzeba chwili sprawiła, iż Pawliczenko otrzymała zgodę na dołączenie do 25- tej Dywizji Strzelców.
Niestety wysłano ją do walki nie uzbroiwszy jej. Sytuacja, jak z obrony Stalingradu. Armia nagromadziła w jednym miejscu mnóstwo mięsa armatniego i kazała mu walczyć bez choćby noża. I tak szli ci biedni ludzie zwiezieni z dziesiątek republik radzieckich z gołymi rękami na gniazda ciężkich karabinów maszynowych.
Ginęli rozpruwani seriami z karabinów, rozrywani pociskami artyleryjskimi bez szans na cokolwiek. Jedyne szczęście jakie mogło uśmiechnąć się do nich było wtedy, gdy ich jakimś cudem uzbrojony towarzysz ginął i można było mu wyrwać broń. A przecież często zdarzało się, iż ten, który otrzymał broń palną nie dostał amunicji do niej. I tak trwało to wzajemne polowanie braci i sióstr pod ostrzałem wroga.
W takich to właśnie warunkach rozpoczął się bojowy chrzest Ludmiły Pawliczenko. Przyszła pogromczyni hitlerowców, którzy jakiś czas później otrzymywała propozycje przejścia do armii niemieckiej oraz zaprzyjaźniła się z Pierwszą Damą USA rozpoczynała swoją wojenną przygodę od bezradnego szamotania się po polu walki niczym ścigany zwierz.
Był ósmy dzień sierpnia 1941- ego roku, gdy jej oddział brał udział w obronie wzgórza. Trup słał się gęsto i tylko śmierć uzbrojonego towarzysza sprawiła, iż Pawliczenko weszła w posiadanie broni. Był to karabin samopowtarzalny Mosin – Nagant model 1891. Od tej pory zaczęła dziać się historia.
Ludmiła zaraz po tym, jak zdobyła broń zastrzeliła dwóch Niemców i zasiała popłoch w szeregach najeźdźców. Młoda Ukrainka poczuła smak krwi, chwałę zwycięstwa i uznanie kolegów. Od tej pory jej przeznaczenie podążało w jednym kierunku. Nie wiedziała, iż spośród dwóch tysięcy kobiet snajperów koniec wojny dożyje ledwie pięćset.
Ale nie to było teraz ważne. W ciągu miesiąca od śmiercionośnego debiutu, podczas oblężenia Odessy Pawliczenko miała na koncie przeszło sto potwierdzonych zabójstw, w wyniku czego otrzymała awans na starszego sierżanta. Zakończenie walk o Odessę zakończyło się wynikiem 187 do zera dla snajperki, ale i z upadkiem miasta.
W wyniku tego Rosjanie wycofali się do Sewastopola, które Niemcy oblegali przez osiem miesięcy. Wśród nich była nasza bohaterka. Poznała tam snajpera, w którym zakochała się. Wyszła za niego, jednak wojna jest bezwzględna: podczas ostrzału moździerzowego mężczyzna ginie, a fakt ten wpływa na Ludmiłę. Jej zawziętość, zdecydowanie i determinacja połączona z poczuciem zemsty za śmierć ukochanego sprawia, iż do maja 1942- ego roku liczba zabitych Niemców wynosi 257. Kobieta otrzymuje godność porucznika.
Jej sława rosła. W końcu tak imponująca liczba ofiar zabitych w stosunkowo krótkim czasie nie może pozostać bez echa. Rosjanie przekazują sobie legendy o „Damie Śmierć”. niedługo Ludmiła staje się „gwiazdą”, którą kieruje się do najtrudniejszych i najbardziej prestiżowych misji, których wykonywanie zlecało się dotychczas mężczyznom.
Była dosłownie „Damą Śmierć”. Stoczyła 36 pojedynków snajperskich pozostawiając po sobie ciała pokonanych. Po latach Pawliczenko wspominała jeden z pojedynków, który miał miejsce w Sewastopolu i przypominał wzajemne polowanie trwające trzy dni. Nie trzeba mówić, iż przeciwnik zginął w ruinach miasta.
Jak widać Sewastopol odbił się piętnem na każdym elemencie życia Ukrainki. Doszły jej nowe obowiązki, do których podchodziła z ponurą radością: szkoliła nowych snajperów, którzy niedługo zastrzelili 100 wrogich żołnierzy. Tymczasem osobisty licznik Ludmiły wzrósł do 309 zastrzelonych. Do czerwca 1942 roku!
Mało tego, ruiny Sewastopola były świadkiem próby przeciągnięcia Pawliczenko na stronę Niemców! Z głośników rozlegały się następujące komunikaty:
„ Ludmiło Pawliczenko, przejdź do nas. Damy Ci dużo czekolady i zrobimy z Ciebie niemieckiego oficera ”.
Z czasem, gdy zachęty nie zadziałały, Niemcy zmienili taktykę i z głośników słychać było oferty innego typu:
„ jeżeli cię złapiemy, rozerwiemy cię na 309 kawałków i rozrzucimy na wiatr!”
Wydaje mi się, iż jeżeli Ludmiła cokolwiek zapamiętała z hitlerowskich gróźb, to tylko liczbę „309”. W końcu to liczba jej ofiar. A zatem śmiertelny wróg zna ją doskonale i wie ilu z nich zabiła! Czy w takiej sytuacji można usłyszeć większą pochwałę? Zamiast się bać, Pawliczenko prawdopodobnie kraśniała z zadowolenia i syciła się uwielbieniem towarzyszy broni.
Jednak nic nie trwa wiecznie. choćby kariera najbardziej śmiercionośnego snajpera. Są takie momentu, iż trzeba powiedzieć stop. A jeżeli sam nie potrafisz tego powiedzieć, musi być obok ciebie ktoś, kto doceni powagę sytuacji i ochroni cię przed samym tobą.
I tak stało się w czerwcu, tym samym, w którym odstrzeliła trzysta dziewiątego wroga. W trakcie jednego z ostrzałów moździerzowych snajperka obrywa odłamkami w głowę, a sytuacja wydaje się na tyle poważna, iż dowództwo wycofuję Pawliczenkę z frontu. Ewakuacja odbywa się w sposób godny filmu o Bondzie – łódź podwodna przewozi ranną do szpitala w Noworosyjsku. niedługo Sewastopol pada, a większość jej przyjaciół ginie.
Miesiąc później Pawliczenko jest już zdrowa i zamierza wrócić na pole walki. niedługo przekonuje się, iż dowództwo przeznaczyło jej inną rolę, a licznik ofiar zatrzyma się na liczbie „309”.
Była pionkiem w większej grze. Nie zdawała sobie sprawy, iż władze przeznaczyły jej inną, polityczną rolę. Ale najpierw parę słów wyjaśnienia.
Pawliczenko, niczym nasz powieściowy pułkownik Wołodyjowski nie rozumiała i choćby nie bardzo chciała rozumieć kontekstu wojny, w której wykrwawiała się Armia Czerwona.
Atak Hitlera na Związek Radziecki ciężko odbił się na kondycji Armii Czerwonej. Braki w uzbrojeniu, niewyszkoleni żołnierze oraz beznadziejna strategia sprawiły, iż tak naprawdę jedynym mocnym punktem żołnierzy Stalina była surowa pogoda i trudne warunki terenowe. Tyle, iż były to warunki ciężkie dla obu stron konfliktu.
W tej sytuacji ZSRR desperacko pragnął, by alianci otworzyli drugi front, dzięki czemu Rosjanie zyskają czas na przegrupowanie, dozbrojenie i kontratak. W tym celu Stalin zdecydował się na działania, dziś nazywalibyśmy je promocyjne, które miały na celu zyskanie sympatii zachodnich społeczeństw, które niejako wymuszą na swoich rządach otwarcie drugiego frontu.
W tym celu Rosjanie wysłali do państw zachodnich to co mieli najlepszego – Ludmiłę Pawliczenko, żywą legendę, „Damę Śmierć”, kruchą kobietę, za którą trup ścielił się gęsto.
Ludmiła Pawliczenko rodzi się kolejny raz. Staje się superbronią, ale na polu wojen dyplomatycznych. Trafia do Stanów zjednoczonych. Podejmuje ją Prezydent Franklin D. Roosevelt i przedstawia swoją małżonkę Eleanor, która zaprasza Ukrainkę na objazd Ameryki.
Tam rodzi się wielka przyjaźń między kobietami, która przetrwa wojnę. Tę światową i tę zimną.
Kiedy czytamy historię otworzenia drugiego frontu, inwazję aliantów na Normandię oraz „D – Day” to tak sobie myślę, iż jednak dzielna Ludmiła Pawliczenko położyła fundamenty pod tę decyzję.
„Dama Śmierć” pełniła swoją misję nie tylko w USA. Przemawiała w Kanadzie, odwiedziła Wielką Brytanię. Wszędzie gdzie była spotykała się z życzliwością. Stalin naprawdę miał nosa wysyłając tę drobną, śmiercionośną kobietę na kolejną „mission impossible”.
Po powrocie do kraju została awansowana do stopnia majora. Odznaczono ją również Orderem Lenina, oraz tytuł Bohatera Związku Radzieckiego. Trafiła na znaczki pocztowe. Jednak już nigdy nie trafiła na pole walki. Szkoliła innych snajperów.
Po zakończeniu wojny wznowiła studia na Uniwersytecie Kijowskim i obroniła pracę magisterską poświęconą Bohdanowi Chmielnickiemu. Pracowała jako historyk w dowództwie Marynarki Wojennej. Niestety wojna pozostała w niej już na zawsze. Zespół stresu pourazowego oraz depresja niszczyły ją od środka i nie pozwalały na normalne funkcjonowanie.
W październiku 1974 roku Ludmiła Pawliczenko, „Dama Śmierć”, najgroźniejszy snajper w historii zostaje pokonana. Doznaje udaru. Umiera. Po śmierci jej imieniem nazwano statek Ministerstwa Gospodarki Rybnej ZSRR, jedną z ulic w centrum Sewastopola oraz szkołę w rodzinnej Białej Cerkwi.
Jednak najładniejszy pamiątką po niej jest film „Bitwa o Sewastopol” z 2015 roku rosyjsko ukraińskiej produkcji. Powstało interesujące, smutne i piękne wizualnie dzieło o kobiecie, która mimo bezsprzecznych sukcesów nie potrafi osiągnąć euforii i spełnienia.