Fundacja Ad Arma skomentowała ostatnie doniesienia o zakupach sprzętu dla Wojska Polskiego. Zdaniem fundacji, anonsowane w ostatnim czasie zakupy wiążą się z kilkoma kwestiami, o których się nie mówi, albo przechodzą one niezauważone bokiem.
Zaczynając od rzeczy najprostszych, które przedostały się do mediów. Potwierdzono, iż na Ukrainę przekazano polskie czołgi PT-91 Twardy. Nie wiemy w jakiej ilości, możemy zakładać, iż raczej w istotnej dla strony ukraińskiej, a wiec równocześnie w sposób istotnie zmniejszający ilość tych czołgów w Polsce. Do tego przyznano się do oddania kolejnych BWP 1 (podawana liczba to 40, więc średniej wielkości batalion). Przyznano się też do oddania kolejnych Goździków i innego sprzętu artyleryjskiego.
Co to ma wspólnego z zapowiadanymi zakupami i co jest najważniejsze dla myślenia o modernizacji nie jako o modelarstwie, a jako o realnych zdolnościach? Zdaniem fundacji, zdolności sił zbrojnych powinny być budowane po pierwsze we wszystkich spektrach potrzeb, a nie tylko na jeden potencjalny konflikt i jeden wariant tego konfliktu. Widać tutaj, wedle fundacji, wielki błąd dr Bartosiaka i jego Armii Nowego Wzoru, która o ile mogła być gotowa na pierwszą fazę wojny na Ukrainie, to uniemożliwiałaby działanie w jej kolejnych fazach, gdyż miała być amią budowaną na jedno, najbardziej prawdopodobne zadanie.
Kluczowe powinno być jednak nie tylko pełne spektrum działania, ale również jego trwałość czasowa. Załóżmy, iż wszystko co nam anonsuje wicepremier Błaszczak, się sprawdzi (bądźmy przez chwilę optymistami). Pozbawienie Sił Zbrojnych RP sprzętu, do którego mamy pełną zdolność utrzymywania gotowości, mamy części zamienne, znajomość tych części, amunicję itp., w zamian za całkowicie nowe rodzaje sprzętu, choćby jeżeli w momencie zniknięcia poprzedniego sprzętu, NATYCHMIAST, w tej samej sekundzie, pojawiłby się sprzęt nowy, oznacza w praktyce 18 MIESIĘCY odtwarzania zdolności bojowej. 6 miesięcy zajmuje wyszkolenie załóg tak, aby sprzęt nie był awaryjny, aby żołnierze rozumieli jego zalety i wady, żeby mogli sprawnie go używać. Następnych 6 miesięcy to jest zgrywanie tych załóg, plutonów, kompanii, które będą stanowiły jeden organizm, używający zalet i rozumiejący słabości nowego sprzętu. Następne 6 miesięcy to wdrożenie nowych metod taktycznych i zgranie jednostek z możliwościami i słabościami na poziomie brygad i dywizji. Czas ten wynika z praktyki i teoretycznie wszystko mogłoby pójść szybciej, ale doświadczenie nie tylko Wojska Polskiego, ale również wielu innych armii świata wskazuje, iż raczej tak nie będzie. Jest to naturalny koszt przejścia na nowy rodzaj sprzętu – zauważa Fundacja Ad Arma.
Niestety, ten nowy sprzęt nie pojawił się w tej samej sekundzie, w której oddaliśmy stary. Nowy sprzęt „ma być” w ciągu roku (116 Abramsów), w ciągu 2,5 lat (250 Abramsów) i odpowiednio w terminach anonsowanych z USA i Korei Południowej. A więc utraciliśmy zdolności ciężkie (pancerno-zmechanizowane) i dopiero będziemy mogli zacząć je odtwarzać, i to tylko z poziomu „modelarskiego”, czyli patrzenia jedynie na liczby, wymiary i parametry. jeżeli chcemy wejść na poziom półprofesjonalny, musimy użyć odpowiednich narzędzi. Takim narzędziem, które Fundacja Ad Arma już wielokrotnie polecała, jest matryca DOTMLPF, czyli analiza pod kątem Doktryny, Organizacji, Treningu, Materiałów, Przywództwa (Leadership), Ludzi (People) i Infrastruktury (Facilities).
Doktryna – na bazie zapowiedzianych dla Wojska Polskiego zakupów widać, iż doktryna się zmieniła. Armia nie ma już być mała i zawodowa. Nie ma już również uzupełniać sił Sojuszu Północnoatlantyckiego, gdyż to Sojusz będzie dodatkiem do Wojska Polskiego, jeżeli te plany zostaną zrealizowane. Polskie plany zakupowe, zarówno w artylerii jak i czołgach, są większe niż sumaryczne zdolności Wielkiej Brytanii, Niemiec, Włoch i Francji w tym zakresie. Zmiana doktryny wymaga więc zmiany przywództwa.
Przywództwo – Fundacja Ad Arma stawia pytanie, czy nasze przywództwo jest na to gotowe? Czy kadry oficerskie są gotowe? Czy jesteśmy gotowi na samodzielność? Ze względu na masę i wielkość to my mamy stwarzać sposoby myślenia o polu bitwy, więc to polskich metod działania powinni uczyć się Brytyjczycy, Francuzi czy Niemcy, bo to oni będą nas uzupełniać, a nie my ich. Jednak jeżeli spojrzymy na Przywództwo przez pryzmat tego, co mówią emerytowani, wyżsi oficerowie, mamy do czynienia z całkowitą nieodpornością na opinię tłumu, ze schlebianiem tłumowi i mówieniem farmazonów byle tylko zwiększyć własną, prywatną oglądalność. To jest niestety wyznacznik tego, jaka odporność na koniunkturalizm jest wśród wyższych szarż Wojska Polskiego. Do tego dochodzi kwestia przyszłych oficerów i kryzys moralny Akademii Wojsk Lądowych oraz WAT-u, a także kryzys merytoryczny Dęblina, w którym ponad 40 proc. certyfikowanych pilotów odrzutowców nigdy nie latało odrzutowcami, a jednak dostali dokument poświadczający nieprawdę. Mamy o 100 proc. zwiększoną ilość miejsc w szkołach oficerskich, a kandydatów jest mniej niż miejsc, i to pomimo nachalnego przyjmowania dziewczyn, które całkowicie nie nadają się do ciężkiej służby wojennej, ani psychicznie ani fizycznie.
Organizacja – na plac każdą ilość sprzętu można przyjąć, tak jak w XIX wieku wiele państw azjatyckich kupowało najnowsze armaty Kruppa czy brytyjskie karabiny, ale nie było w stanie ich obsługiwać bo nie potrafili. Nie potrafili ich nie popsuć, nie potrafili ich też użyć z perspektywy taktycznej. Wydanie pieniędzy jest łatwe, użycie sprzętu systemowo o wiele trudniejsze. Zdaniem fundacji, organizacyjnie nie widać NIC, co by wskazywało na możliwość wchłonięcia tak dużej ilości zapowiadanego sprzętu w struktury Wojska Polskiego. Już teraz powinni być tysiącami szkoleni specjaliści z zakresu artylerii i broni pancernej, a setkami szkoleni instruktorzy tych tysięcy. Jednych i drugich się nie szkoli, ani nie są rozbudowywane ośrodki szkolenia. Place przyjmą sprzęt, jednostki nie będą w stanie.
Żeby przyjąć sprzęt potrzebujemy też Treningu, czyli m.in. poligonów, których za mało było już kilka lat temu w wyniku masowej ich likwidacji za Platformy Obywatelskiej. Dzisiaj spora cześć istniejących w Polsce poligonów jest zajęta przez jednostki US Army, przez co te jednostki Wojska Polskiego, które już istnieją, mają olbrzymi kłopot z realizacją programów szkoleniowych.
Materiały – części zamienne, system uzupełnienia części zamiennych, kwestia podległości warsztatów z częściami zapasowymi, kwestia remontów bieżących – to wszystko jest wyjęte z dywizji i włożone w struktury ogólne, przez co ścieżka decyzyjna i długość linii logistycznej jest wydłużona nienaturalnie i sprzecznie z potrzebami. Żeby zamówione czołgi czy armaty mogły strzelać, potrzebują amunicji, która MUSI być produkowana na terenie Polski, a żadne plany rozbudowywania fabryk amunicyjnych nie zostały ogłoszone. Żeby zrozumieć jak wielka jest skala kłopotu warto spojrzeć na dwie liczby – w jednym zamówieniu zamówiliśmy amunicję do czołgów w ilości kilku tysięcy, a żeby jednorazowo napełnić jednostkę ognia w planowanych czołgach potrzeba będzie ponad 50 000 sztuk amunicji (na jednorazowe napełnienie czołgów). Na potrzeby wyjścia do jednej, pierwszej bitwy, potrzeba kilkunastu jednostek ognia. W przypadku artylerii szokującym przykładem może być zużycie amunicji przez Ukrainę. W ciągu 14 dni walk Ukraińcy zużywają roczną produkcję (!) amunicji artyleryjskiej całych Stanów Zjednoczonych (wg doniesień Pentagonu). A więc jeżeli Ukraina może walczyć wyłącznie dzięki zapasom i wysiłkowi przemysłu zbrojnego całego NATO to wskazuje, jak wielkie mamy braki w zakresie własnych fabryk amunicji. Nie mamy zdolności produkcji amunicji dla czołgów czy artylerii choćby na poziomie pokojowego zapotrzebowania szkoleniowego dla planowanej ilości sprzętu – przypomina Fundacja Ad Arma.
Infrastruktura – aby planowany sprzęt przyjąć, aby mieć do niego ludzi, aby szkolić tych ludzi i zrobić z nich jednostki, potrzebujemy placów, garaży i obiektów, które zostały zlikwidowane jeszcze za PO i do dzisiaj od 2014 roku rząd PiS nic w tej sprawie nie zrobił na lepsze. Same planowane magazyny i infrastruktura (planowana, w tej chwili nie jest choćby rozpoczęta w budowie) dla armii USA stacjonującej na terenie Polski generowała już koszty na poziomie 300 milionów złotych. Ani jedna łopata nie została jeszcze wbita. Koszty infrastrukturalne to dziesiątki miliardów złotych, a koszty zakupu sprzętu to już teraz są kolejne dziesiątki miliardów złotych.
Ludzie – szeregowi i podoficerowie. W zakresie ludzi, którzy mają wypełniać szeregi przez cały czas nie ma poboru. Jest ochotnicza, zasadnicza służba wojskowa i są liczby, o które nie pytają ani branżowi dziennikarze (którzy dziś mają swoje dni chwały), ani opinia publiczna, ani parlament. Ilu ludzi zgłosiło się na przeszkolenie? Ilu po miesiącu zostało na 11 miesięcy? Ilu z tych, co zostało na 11 miesięcy, odeszło w ciągu ostatnich 2 miesięcy? To są liczby, które wskazują na ile komponent Ludzie jest realny. Absurdem jest inwestowanie ponad 4 000 zł miesięcznie (licząc tylko żołd) w ochotników, którzy w każdej chwili mogą odejść w trakcie szkolenia. W praktyce będą uznani za rezerwę nie posiadając przeszkolenia. Sam pomysł, żeby ochotnik mógł przerwać w każdej chwili szkolenie jest zaprzeczeniem wdrożenia w dyscyplinę wojskową. Od momentu podpisania kontraktu przestaje się być cywilem i zaczyna się żyć życiem żołnierskim. Zdaniem fundacji, złamanie tego schematu niszczy morale, fałszuje statystyki i uniemożliwia doprowadzenie procesu szkoleniowego do końca.
Fundacja Ad Arma podsumowuje: jak widzimy z tego bardzo pobieżnego przeglądu, ani władze Polski, ani Wojsko Polskie, nie przedstawiły choćby zarysu planu, który mógłby nam dać konieczne zdolności za lat 5. Wcześniej po prostu się nie da. w tej chwili zdolności utraciliśmy. W związku z tym, te gigantyczne wydatki, finansowane z inflacji, to jest wprost zapowiedziane ubóstwo, nie dające nam przy tym niezbędnych zdolności.
Dla porównania i wyrażenia jak bardzo nieodpowiedzialnie działają władze Polski, wyobraźmy sobie , iż sprzedaliśmy samochód, którym dojeżdżamy do pracy, ponieważ dopiero zaczęliśmy szukać innego na portalach aukcyjnych. Który ojciec rodziny odważyłby się coś takiego zrobić?