Zdaje się, iż świat równym krokiem zmierza w stronę przepaści. Czy może się jeszcze zatrzymać? Nasza rzeczywistość przypomina sytuację znaną nam z opisów i filmów o katastrofie „Titanica”. Statek zderzył się z górą lodową i zaczyna tonąć, ale pokładowa orkiestra pięknie gra i gra. Może choćby jest gorzej niż na „Titanicu”, ponieważ on miał przed sobą tylko górę lodową, a nasza cywilizacja jest zagrożona z dwóch stron. Z jednej latają koło nas bomby i rakiety, wybuchają pociski artyleryjskie, z drugiej zaś usiłuje nas zdegenerować silna grupa utopijnych „postępowców” oraz inżynierów nowego porządku, wspieranych ekonomicznie przez złowieszcze korporacje oraz medialne molochy. Przed nimi jeszcze trudniej się bronić.
W książce „Tyrania postępu” (wyd. Biały Kruk) wspólnie zastanawiają się nad tym najwięksi i najodważniejsi myśliciele we współczesnej Polsce, wybitne postaci z polskiego życia publicznego i kulturalnego – prof. Andrzej Nowak, ks. prof. Dariusz Oko, ks. prof. Waldemar Chrostowski, ks. prof. Paweł Bortkiewicz, dr Jerzy Kruszelnicki, prof. Grzegorz Kucharczyk, prof. Ryszard Kantor, bp. Wiesław Mering, Leszek Sosnowski, prof. Wojciech Roszkowski, Jakub Maciejewski, dr Piotr Łuczuk, prof. Wojciech Polak, prof. Aleksander Nalaskowski, prof. Zbigniew Stawrowski, ks. prof. Janusz Królikowski oraz Patryk Jaki – od Wydawcy.
Wydawnictwu Biały Kruk dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.
Prof. Andrzej Nowak: Kim jesteśmy i kim nie będziemy – transludzie, cyborgi i sztuczna inteligencja
(…) Nie, dla wszystkich nie starczy pieniędzy. Zachęcam do obejrzenia głupawej na pozór amerykańskiej komedyjki z grudnia 2021 r. „Nie patrz w górę” w reż. Adama McKaya. Scenariusz jest prosty – do Ziemi zbliża się straszliwa, zabójcza kometa, która ją zniszczy. Odkrycie tego faktu przez naukowców powoduje pytanie, jak temu zapobiec. Prezydent Stanów Zjednoczonych zastanawia się, czy wysłać rakietę, ale ostatecznie to przedstawiciele największych firm, które mogą zarobić na rozmaitych cennych materiałach, niespotykanych na Ziemi, które przywiezie owa kometa, postanawiają sprawę rozwiązać inaczej. Sami mają zabezpieczenie, mogą ewakuować się w Kosmos i zamrozić.
Zabezpieczenie to dotyczy 2 tys. ludzi. I to jest bardzo ważna lekcja końcowa na temat transhumanizmu, która wynika z tego filmu Jak śpiewał bowiem Bułat Okudżawa – „pierników nie wystarczy dla wszystkich”. Tak więc będą ci, którzy ewakuują się w przyszłość szczęśliwą, udoskonaloną, dużo lepszą od naszej, i tacy, którzy tu zostaną, jako stary gatunek. Kolejny podział, który nastąpi, będzie najbardziej drastycznym z możliwych; choćby podział na chłopa feudalnego i pana nie był tak drastyczny jak ten, który będzie dzielił transczłowieka od człowieka.
W listopadzie 2019 r. wspomniany już Nick Bostrom przedstawił bardzo obszerny scenariusz tego, co należy zrobić. Warto jeszcze nadmienić, iż ten szwedzki profesor jest organizatorem kilku bardzo ważnych spotkań, m.in. w 2017 r. w Kalifornii (Kalifornia jest głównym ośrodkiem transhumanistycznego ruchu), w którym brali udział przedstawiciele Facebooka, Google’a, MIT, Uniwersytetu Oksfordzkiego i Tesli z samym Elonem Muskiem w roli głównej; obok Billa Gatesa jest on głównym rzecznikiem skoku w nową rzeczywistość postludzką czy transludzką. Najważniejsze globalne korporacje spotykają się zatem, by zastanawiać się nad adekwatnymi scenariuszami dla ludzkości w celu urzeczywistnienia projektu transhumanistycznego.
Scenariusz Nicka Bostroma otrzymał nazwę „The vulnerable world hypothesis”, czyli „Hipoteza świata, który jest narażony” – narażony na kryzys i niebezpieczeństwo. Swą rozpisaną bardzo drobnym maczkiem na 20 stronach hipotezę Nick Bostrom rozwija w stronę następującą: aby zapobiec niebezpiecznemu scenariuszowi, który zawsze w świecie może się pojawić – wybuch wojny nuklearnej, przyspieszenie globalnego ocieplenia czy inne zagrożenie, które postępowałoby trzy razy szybciej, przy założeniu, iż to człowiek jest za nie odpowiedzialny. Owo inne zagrożenie może odnosić się również do okoliczności, która nastąpiła właśnie w listopadzie 2019 r. Nie mam wątpliwości, iż zbieżność nie jest przypadkowa. Pandemia, która może wykończyć ludzkość – ta nie wykończyła – jest właśnie tym czynnikiem, o którym pisze Bostrom w listopadzie 2019 r. To ona jest tam analizowana, bo potrzebne jest uświadomienie ludziom, iż ich gatunek może być zagrożony.
Co wywoła tego rodzaju uświadomienie? Otóż pozwoli ono wprowadzić totalny nadzór nad człowiekiem. Bostrom oblicza w swoim tekście, iż koszt takiego nadzoru jest adekwatnie pomijalny – wynosi 140 dolarów na osobę, uważa, iż są to śmieszne pieniądze, za które można przez 24 godziny na dobę zapewnić totalną kontrolę nad każdym człowiekiem.
Abstrahując oczywiście od tego, co wielu z nas robi dobrowolnie, używając telefonów komórkowych, komputerów itd. i oddając wszystkie dane z tym związane de facto w ręce właścicieli wielkich korporacji, jak Google, Facebook, Amazon czy Twitter, które tworzą zbiorowiska metadanych.
Ów stały nadzór nad człowiekiem potrzebny jest po to, by zapobiec gwałtownym wystąpieniom tłumu, bo tłum też może być groźny. Może np. nieoczekiwanie zebrać się i obalić jedynie słuszny rząd, albo zagrozić jego jedynie słusznym decyzjom. Tak więc tego rodzaju poczucie zagrożenia, które skłoni ludzi do pogodzenia się z totalnym nadzorem, jest bardzo potrzebne, mówi Nick Bostrom. Dodaje przy tym, iż przeżycie tego rodzaju zagrożenia pozwoli przybliżyć ideę rządu światowego. Rząd światowy niekoniecznie musi powstać na bazie ONZ, ale może polegać na ścisłej współpracy rządów państw, które są stałymi członkami Rady Bezpieczeństwa – a więc Chin, Francji, USA, Rosji Wielkiej Brytanii. To one między sobą umówią się, jak urządzić świat, bo mniejsze kraje nie mają oczywiście żadnego znaczenia. Ci najważniejsi umówią się, jak zapobiec zagrożeniu tego świata i wystąpią w dobrej rzekomo intencji, ale w taki sposób, żeby całkowicie skutecznie kontrolować scenariusz nakreślony „dla dobra ludzkości” przez najsilniejszych, bez żadnej możliwości wychylenia się poza jego ramy.
Taką właśnie wizję przedstawia Nick Bostrom: establish effectiv global governance – ustanowić efektywne globalne zarządzanie. To jest najważniejszy cel zmiany, bez której nie będzie transhumanizmu, bo prymitywni barbarzyńcy mogliby zagrozić tu i ówdzie temu projektowi, zrozumiawszy w końcu, jak w scenariuszu tego filmu, iż oni nie zabiorą się i nie ewakuują ze zniszczonej Ziemi, iż wyjadą z niej tylko nadludzie. Wtedy zaś może zacząć się demolka, jakieś niekontrolowane odruchy, którym trzeba zapobiec, które w zarodku trzeba sparaliżować.
Tego rodzaju deklaracja jest jedyną ciekawą, jak mi się wydaje, puentą rozważań o kierunkach transhumanizmu, który dzisiaj jest częścią naszej rzeczywistości. Nie twierdzę, iż najważniejszą, iż jedyną, nie twierdzę, iż Władimir Putin czy Joe Biden realizują scenariusz transhumanizmu jako jedyny dla nich ważny. Myślę jednak, iż dla właścicieli Google’a czy Facebooka jest to niewątpliwie najważniejszy scenariusz, tak jak rzeczywiście bardzo duży jest ich wpływ na politykę amerykańską; na rosyjską jest na pewno mniejszy, a na chińską – pomijalny.
Chcę zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt – dokąd to może prowadzić? I tu wracam do rozważań historyka Reinharda Kosellecka. W tekstach poświęconych pojęciu tolerancji i emancypacji zwraca on uwagę, iż najciekawszą puentę do samoemancypacji, która rozwinęła skrzydła w XVIII w., dopisał markiz de Sade. To on najbardziej konsekwentnie i radykalnie pokazał, do czego autoemancypacja prowadzi. Koselleck opisuje konsekwencję transhumanistycznej wizji człowieka, której celem jest rzekomo stworzenie człowieka doskonałego, wiecznie szczęśliwego, żyjącego w sferze nieustannych przyjemności. „De Sade zastanawiał się nad tym, jaki może być człowiek – pisze Koselleck. – Jest to człowiek, który wyczerpuje swoje możliwości, wszelkie rezerwy potencjału zmysłowego poza dobrem i złem, aby z objętą refleksją przyjemnością przeżyć wszelkie dostępne mu możliwości.
Wynikła z tego nauka o patologii seksualnej jest tylko jednym ze skutków, teoria de Sade’a prowadzi bowiem dalej, jego antropologicznie zakorzeniona anarchia kończy się systemem totalitarnym. Nieustannie intensyfikowana przyjemność produkuje swoje niespełnienie. Prowadzi do stałej izolacji i do natręctw, które wiodą do śmierci jako spełnienia. Degradacja ludzi do przedmiotu przyjemności, powitana z euforią i wzmożona sadomasochistycznie, kończy się wyniszczeniem.
Mord należy do biegu przyrody, przyspiesza tylko metamorfozę w inne formy życia. Sama przyroda nie ma żadnego interesu w przetrwaniu rodzaju ludzkiego. jeżeli on sam się wyniszcza, to jest akt doskonałej autonomii”. Chcę tu zwrócić uwagę na bardzo interesujące rozwidlenie, rozejście się dróg odpowiedzi na wyzwanie Darwina, na jego stwierdzenie z połowy XIX w., iż człowiek jest tylko zwierzęciem biorącym udział w wiecznej walce o byt, bez żadnej gwarancji przetrwania.
Jedna odpowiedź streszcza się w pojęciu posthumanizmu; obok transhumanizmu jest to dzisiaj najczęściej powtarzające się słowo w naukach społecznych. To jest wizja bardziej pesymistyczna: człowiek w historii żywych organizmów na Ziemi okazał się gatunkiem najbardziej pasożytniczym, niszczącym i w związku z tym powinien zejść ostatecznie ze sceny dziejowej.
Brzmi to jak definicja posthumanizmu. Cała ideologia zielonych wspiera tego rodzaju dynamikę, pojęcie antropocenu wprowadzone w 2000 r. przez holenderskiego klimatologa Paula Crutzena (1933–2021), laureata nagrody Nobla z 1995 r. z dziedziny chemii, jest jakąś wywoławczą kliszą tego nurtu.
Antropocen, czyli epoka geologiczna, w której człowiek posiada decydujący wpływ na otoczenie, następuje po kilkunastu tysiącach lat po holocenie, czyli zlodowaceniu. Jeszcze żyjemy w antropocenie, który nastąpił ok. 200 lat temu, ale teraz już ta epoka się kończy – kończy się zatem epoka człowieka. Za chwilę gatunek ludzki zniszczy sam siebie albo zniszczy Ziemię; lepiej więc, żeby zniszczył sam siebie.
Dlatego pojawiają się wezwania niektórych radykalnych feministek i jednocześnie radykalnych przedstawicieli ruchu zielonych, żeby nie mieć dzieci. Nie tylko w imię wolności wyboru kobiety, ale w imię szlachetnej idei skończenia gatunku ludzkiego, bo jedno dziecko więcej to dodatkowe tony zużytego CO2. To są autentycznie formułowane argumenty: nie będę mieć dzieci, bo nie chcę przyczyniać się do zniszczenia mojej planety. To wynika oczywiście z założenia, iż ja jestem tą ostatnią, tym ostatnim, iż po mnie nie będzie już psucia planety przez ludzi. Inny szwedzki profesor wezwał do tego, żeby ludzie zjadali zmarłych, ponieważ w ten sposób ograniczymy spożycie mięsa nieludzkiego i ostatecznie przybliżymy moment, kiedy przez samowystarczalność dojdziemy do samobójstwa. Ruch transhumanizmu bardzo pochwala przy tym eutanazję jako jeszcze jedną realizację ludzkiej wolności.
W transhumanizmie chodzi bowiem właśnie o wolność, o urzeczywistnienie totalnej emancypacji, a więc i o wybór śmierci.
Wolny wybór śmierci jest tam także wyborem wolności, tyle iż w transhumanizmie mówi się nie o eutanazji, ale o optanazji – najlepszym wyborze śmierci, ażeby te dane, które zbieraliśmy przez całe życie, przekazać w odpowiedni sposób następnym; ja mogę sam zdecydować, iż umrę, ale to, co zebrało się w mojej głowie czy dzięki memu doświadczeniu, lepiej żeby zostało wykorzystane przez tych, którzy zdecydują się dalej żyć wolno. Złośliwi krytycy znów dopowiadają do tej myśli – ciekawe, kto będzie właścicielem danych po zmarłych: Google, Apple czy Amazon? Ktoś przecież będzie bez wątpienia ich właścicielem, bo nie ma nic za darmo.
Dochodzimy do bardzo ciekawego, osobnego aspektu tego zagadnienia. Wedle posthumanizmu wszystko się kończy i musimy się z tym pogodzić. I jak opisał to Darwin, zejdziemy z tego świata, niestety, ze świadomością winowajców: jako gatunek zniszczyliśmy ten świat. Dlatego słusznie powinniśmy dokonać zbiorowego samobójstwa – czy to przez wyrzeczenie się dzieci, czy przez ograniczenie naszego poziomu życia. I nie mówię tu już o żadnych abstrakcjach, o zwariowanych profesorach ze Sztokholmu, mówię o komisarzach Unii Europejskiej i ich narzutach na ceny produkcji energii.
Ostatecznie chodzi bowiem o to, żeby było nas dużo mniej i żebyśmy żyli dużo biedniej. Nie wszyscy oczywiście – ci najbogatsi będą mogli żyć dalej na najwyższym poziomie.
Kiedy jednak jako praktyczna polityka zatriumfuje ideologia posthumanizmu, ogromna większość ludzi, którzy tworzą dzisiaj tzw. klasę średnią albo lokują się poniżej klasy średniej, nie będzie już mogła żyć na dotychczasowym poziomie. Ta ideologia już niestety triumfuje, już uzyskuje swoje potężne sukcesy, których najważniejszą, praktyczną konsekwencją jest podział ludzkości na niewielką grupę, która będzie miała zagwarantowane lepsze warunki życia, i ogromną większość, która zostanie zdegradowana. Wracam tu do słusznej uwagi Kosellecka, iż o ile słyszycie o ludzkości jako o pewnym ideale, to pamiętajcie, iż zawsze kryje się za tym podział, iż zawsze będą tam nadludzie albo transludzie; to jest oczywiście także cecha ideologii posthumanizmu.
Transhumanizm ma być odpowiedzią pozytywną, entuzjastyczną: nie musimy przecież ulec temu losowi, możemy go zmienić, możemy stać się bogami, możemy się z tego wyzwolić. Konsekwencja w postaci podziału pozostanie jednak ta sama. Będą nadludzie czy transludzie, którzy wytransportują się do nowego wspaniałego świata, i będą podludzie, którzy tu zostaną w starej kondycji ludzkiej, niezależnie od tego, czy transhumanizm będzie rozgrywał się na kuli ziemskiej, czy też wystartuje w kosmos.
Rozwidlenie współczesnych odpowiedzi, odnośnie do kryzysu ludzkości, na transhumanizm i posthumanizm prowadzi nas ostatecznie do konkluzji, które zgłosił Bostrom – wszystko to musi kończyć się totalitaryzmem. Do tej konkluzji doszedł także markiz de Sade, który był postacią straszną, ale istotną w historii naszej cywilizacji. W „Historii Juliette” de Sade wkłada w usta jednego z bohaterów słowa: „Otóż to: rząd musi sam kierować ludnością, musi mieć w ręku wszystkie środki, aby ją wytępić, gdy się jej obawia, aby ją pomnażać, gdy uważa to za niezbędne. Trzeba zatem zastąpić religijne chimery [wiarę w Boga – przyp. AN] skrajnym terrorem. Dość uwolnić lud od strachu przed piekłem, a przystanie na wszystko, ale ten chimeryczny strach zastąpić trzeba najsurowszym prawem karnym, które godzić będzie w sam lud”.
Trzeba zatem wynaleźć nowy strach, który każe nam zaakceptować reguły gry transhumanizmu albo posthumanizmu. Trzeba nas zastraszyć – ta idea jest bardzo głęboko niepokojąca. Pobrzmiewa nie tylko w dziełach dawno zapomnianych, nie tylko w dziełach myślicieli i marzycieli, przypominanych gdzieś na marginesie. Brzmi w praktyce politycznej i ekonomicznej XXI wieku – w roku 2023.