Nasz niedawny wpis dotyczący książki „W Cieniu”, będącej zapisem rozmowy Ł. Maziewskiego z byłym Szefem AW – G. Małeckim, spotkał się z bardzo pozytywnym przyjęciem z Waszej strony. Prosiliście o więcej, a więc mamy to! Wjeżdżamy z trzema kolejnymi przemyśleniami.
Pisaliśmy już o rozdźwięku pomiędzy deklaracjami byłego Szefa AW, a realnym funkcjonowaniem służby w czasach gdy piastował on swoje stanowisko. Sporo miejsca poświęciliśmy także omówieniu różnic w podejściu do oficerów pracujących pod przykryciem dyplomatycznym, które występowały pomiędzy G. Małeckim, a poprzednim kierownictwem.
Dzisiaj zajmiemy się trzema kolejnymi tematami, które „wyłowiliśmy” z lektury książki. Na pierwszy ogień pójdzie alkohol w służbach. Następnie spróbujemy Was przekonać do tego, iż reforma instytucjonalna służb nie może bazować jedynie na zmianach ustawowych. Postaramy się również pokazać, dlaczego presja społeczna odgrywa w tym procesie bardzo istotną rolę.
Alkohol w służbach
Jakoś tak utarło się, iż „w służbach się pije”. Obiegowym mitem, który pokutuje również w pewnych fragmentach książki „W Cieniu” jest to, iż funkcjonariusz „musi sobie dziabnąć”, bo ma rzekomo tak stresującą pracę. Szefów służb dzieli się zaś na tych, którzy picie w „firmie” tolerują i na tych, którzy mówią: „Zero alko. Zero!” To ostatnie podejście wydaje się podzielać G. Małecki.
To jednak zbytnie uproszczenie tematu. Naszym zdaniem, podejście do alkoholu w służbie jest po prostu odzwierciedleniem jej profesjonalizmu. A to, iż o tym dyskutujemy jest reliktem „czasów słusznie minionych.” Odpowiedzcie sobie bowiem na takie pytanie: czy w polskim oddziale Microsoftu ktoś będzie na serio dyskutował o tym, czy ma tam być alko, czy nie?
No nie. A zakładamy, iż tam też od czasu do czasu poszczególni pracownicy mogą zetknąć się z sytuacjami stresowymi. W poważnych firmach obowiązują po prostu pewne standardy. I pracownik wie, iż gdy organizowana jest impreza integracyjna to nie ma w tym nic złego, iż napije się wtedy alkoholu.
W sprawnym przedsiębiorstwie nikt nie będzie też robił problemu z tego, iż przy stosownej okazji (np. podpisaniu lukratywnego „dealu”) współautorzy sukcesu wypiją po szklaneczce dobrego „whiskacza”. Na co dzień pracownicy firmy nie będą bowiem przecież robić „manjany” w stylu picia wódki w ciągu dnia zamiast wykonywania swoich obowiązków.
A jeżeli będą to… poniosą stosowne konsekwencje takiego zachowania. Chyba że, tak jak „brytole”, potrafią oni wyjść na lunch, zapić frytki browarem, a potem normalnie funkcjonować w pracy. No to przecież nikt nie będzie ich „ganiał” z alkomatem po biurze. Liczy się efekt, umiar, oraz wyczucie, które to wynikają z takiego lub innego poczucia profesjonalizmu.
Formacja pogrążona w marazmie, pozbawiona przywództwa i mechanizmów ewaluacji jej pracy, której funkcjonariusze są na dodatek szkoleni, a następnie zarządzani w duchu żywcem przeniesionym z PRL, może mieć więc nie tyle „problemy z alkoholem”, co z szerzej pojmowanym profesjonalnym podejściem do wykonywanych obowiązków.
W przeszłości zdarzały się w służbach np. takie okresy, w których „roboty” nie było i niektóre osoby potrafiły siedzieć w pokojach i choćby w ciągu dnia pić „mocniejsze trunki”. Tylko iż realnym problemem w takich sytuacjach nie jest to, czy spożywano wtedy alkohol, tylko to, w jaki sposób dopuszczono do takich sytuacji.
I dlatego „rozwiązywanie” tego problemu na zasadzie: „a dobra to teraz zabronimy picia w budynku, zlikwidujemy możliwość jego zakupu w kantynie i wszystko będzie git” przypomina medycynę pola walki w wydaniu Rosjan. Polega ona na „opatrywaniu” ran kończyn poprzez ich amputację. Był problem? Nie ma problemu.
Uważamy przy tym, iż nie ma w tym nic niestosownego, iż po powrocie z udanego spotkania, naczelnik zaprosi oficera na szklaneczkę whiskey, aby docenić jego sukces. Nie ma również nic złego w organizacji imprez integracyjnych/okolicznościowych. Nie powinny one jednak mieć miejsca np. w momencie, w którym za wschodnią granicą zachodzą istotne dla bezpieczeństwa RP procesy.
Podobne podejście przekłada się również na inne aspekty funkcjonowania „firmy”. Alkohol może być np. elementem przydatnym w procesie szkolenia. W umiarkowanych ilościach pozwala bowiem częściowo poradzić sobie ze zmęczeniem spowodowanym brakiem snu. Funkcjonariusze muszą też być w stanie realizować spotkania operacyjne, podczas których konsumowane są rozmaite „trunki”.
Muszą też zdawać sobie sprawę z tego, w którym miejscu leży ich limit, po przekroczeniu którego nie będą w stanie wypełnić zadania lub też narażą się na inne zagrożenia. Rozmowę należy więc prowadzić w taki sposób, aby jednocześnie podtrzymać relację z figurantem, ale z drugiej strony zachować umiar w spożywaniu alkoholu.
Nie oznacza to jednak, iż praca operacyjna wiąże się nierozerwalnie z piciem wódki. Nie. Wszystko zależy od okoliczności, rodzaju sprawy, pojawiających się w niej figurantów, oraz podejścia i cech charakteru funkcjonariusza. Można być bardzo dobry „operuchom” i prawie wcale nie spożywać alkoholu. Ale można również postępować na odwrót. Nie ma „złotych” środków.
Niedopuszczalne są jednak sytuacje, w których wyjazdy „szkoleniowe” są pretekstem do „ostrej imprezy” nie tylko dla ich uczestników, ale również dla instruktorów. Skrajnym przejawem „bylejakości” panującej w danej formacji jest ponadto obsadzanie funkcji szkoleniowców osobami nie potrafiącymi kontrolować swoich „zapędów” alkoholowych.
Widzicie więc, iż kwestia „picia” w służbach nie sprowadza się do pytania: tolerować, czy nie tolerować? To nie przedszkole. Profesjonalnie działająca formacja i jej funkcjonariusze powinni doskonale zdawać sobie sprawę z tego, kiedy i gdzie jest miejsce na alkohol. A jeżeli tak nie jest, to wymagane są znacznie głębsze zmiany, zmierzające do zmiany całej kultury organizacyjnej.
I ostatnia rzecz. Wszystkie te książki i filmy wytworzyły trochę taki „hollywodzki” obraz funkcjonariusza polskich służb. Tymczasem przeciętny przedstawiciel tej profesji przypomina bardziej urzędnika, który obserwuje od wewnątrz rozmaite patologie funkcjonujące w rodzimej administracji. I robi to przez 10, 15, czy 20 lat z rzędu (!). I często w ramach jednej i tej samej instytucji.
Mamy więc taką oto sytuację, iż wiele osób wstępując do służby myśli sobie, iż niebawem ich życie zacznie niemalże przypominać losy Jamesa Bonda, a tymczasem po jakimś czasie zdają oni sobie sprawę z tego, iż bliżej jest im do bohaterów książki „Paragraf 22”. Czy na pewno więc ich głównym problemem będzie stres związany z ryzykowną pracą?
A co jeżeli nadużywanie alkoholu jest raczej przejawem wypalenia zawodowego i podobnych problemów, z którymi borykają się funkcjonariusze? W zdarzeniach z udziałem służb nierzadko „z automatu” próbujemy doszukać się sensacji. Tymczasem przyczyny części z nich mogą być czasem dalece bardziej „prozaiczne”, niż mogłoby się wydawać. Choć nie oznacza to, iż są mniej deprymujące.
Reforma instytucjonalna to nie tylko zmiany ustawowe
Spora część polskiej debaty dotyczącej reformy służb specjalnych skupia się głównie na zmianach ustawowych. To połączyć, tamto zlikwidować, tutaj zmienić podporządkowanie, a tam utworzyć komitet. I będzie dobrze. Nie, nie będzie dobrze, bo przypomina to przelewanie wody z jednej szklanki do drugiej. przez cały czas będzie jej tyle samo.
Naszym zdaniem trzeba przede wszystkim przebudować sposób działania poszczególnych instytucji. Aby to zrobić należy zacząć od wyselekcjonowania grupy ludzi, którzy będą za to odpowiedzialni. Politycy muszą więc przestać obsadzać szefów służb na zasadzie: ktoś tam zna takiego gościa skądś tam i jeżeli ma wystarczającą siłę przebicia to forsuje jego kandydaturę.
Nie. Taki wybór powinien być poprzedzony normalnym procesem rekrutacyjnym. Czyli przychodzi człowiek, przedstawia diagnozę, a także konkretne propozycje rozwiązania problemów. Znalezienie odpowiednich kandydatów nie będzie jednak łatwe. W obecnej „mundurówce” brakuje bowiem liderów, którzy posiadają umiejętności i doświadczenie w zakresie sprawnego zarządzania ludźmi.
Co więcej, osób które byłyby w stanie zreformować służby nie spotkamy raczej (dopuszczamy wyjątki) pośród wysokich rangą oficerów, pełniących już w przeszłości funkcje kierownicze. Takie osoby w mniejszym lub większym stopniu „wpasował się” już w system. Ciężko więc oczekiwać od nich, iż wywrócą go do góry nogami.
Być może grupa ludzi, którym powinno zostać powierzone zadanie wdrożenia reformy powinna być też częściowo uzupełniona ludźmi spoza służb – dobrymi managerami z doświadczeniem wyniesionym np. z biznesu. Sformowana w ten sposób ekipa reformatorów powinna ponadto posiadać gwarancję ich „nieusuwalności” przez pewien okres czasu, np. cztery lata.
Należałoby ich następnie skrupulatnie rozliczyć z powierzonych im zadań. Brak znaczącego postępu w zakresie reformy oznaczać powinien automatyczną dymisję. Monitoring postępów nie powinien zaś stanowić problemów, gdyż wymagana jest gruntowna reforma, a nie „pudrowanie” rzeczywistości.
Rozpocząć ten proces należałoby od określenia precyzyjnych zadań danej formacji. Kolejnym krokiem byłaby przebudowa procesu rekrutacji, szkolenia, metod pracy, struktury organizacyjnej, sposobów ewaluacji dokonań służby, i tak dalej… Jednym słowem trzeba wszystko zbudować od zera, gdyż obecny format jest po prostu anachroniczny i nieskuteczny.
Jeśli porozmawiacie z młodszym pokoleniem funkcjonariuszy to wielu z nich właśnie tak myśli: „rozpier… i stworzyć od zera”. Takie propozycje są jednak często wyśmiewane przez niektórych komentatorów, wyrażających skądinąd naturalne obawy o to, czy aby jednak „nie rozbroimy się” na kilka/kilkanaście lat.
Naszym zdaniem, takie podejście jest jednak błędne. Po pierwsze, zakłada ono, iż w tej chwili jesteśmy „uzbrojeni”. Zobaczmy jednak na sytuację za naszą wschodnią granicą. Polskie służby i tak nie były w stanie samodzielnie przewidzieć i ewentualnie przeciwdziałać rosyjskiej agresji, oraz przygotować Ukrainę na jej odparcie.
Zmuszeni byliśmy więc polegać na informacjach pochodzących z USA, oraz na tym co zrobi Waszyngton, aby uniemożliwić Moskwie zajęcie Kijowa. Te same cele można by więc osiągnąć znacznie mniejszymi środkami. jeżeli jednak reakcja Amerykanów na rosyjską inwazję byłaby podobna do tej z 2014 roku to bylibyśmy… w dup…
Po drugie, budowa służb od zera nie oznacza tego, iż nagle zapanuje próżnia. W miejsce starych, utworzone zostaną przecież nowe formacje. Można choćby przyjąć model, w którym to tworzona jest nowa służba (np. wywiadowcza), która funkcjonuje przez kilka lat równolegle do AW i SWW, których działalność jest zaś stopniowo „wygaszana”.
Dopiero w momencie, w którym przyjęty zostanie model odnowy instytucjonalnej służb można zastanawiać się nad zmianami w zakresie rozwiązań ustawowych. Są one bowiem kwestią wtórną. Spójrzmy na przykłady zagranicznych służb. Ukraińska SBU jest skorumpowanym, nieefektywnym molochem i dlatego m.in. próby jej reformy zmierzają do ograniczenia jej uprawnień i zadań, aby stała się wyłącznie służbą kontrwywiadowczą.
Ale już w przypadku FBI, która skupia w sobie kompetencje w zakresie zwalczania terroryzmu, prowadzenia kontrwywiadu i walki z przestępczością zorganizowaną. I nikt nie proponuje, aby wyłączyć któryś z tych obszarów ze struktury amerykańskiej służby.
Proponowane przez G. Małeckiego utworzenie na wzór amerykański komitetu, który odpowiadałby za przepływ informacji pomiędzy poszczególnymi formacjami, oraz przeciwdziałanie nakładaniu się na siebie kompetencji różnych służb jest więc rozwiązaniem sensownym. W naszej opinii, samo w sobie jednak kilka pomoże.
To społeczeństwo musi wymusić reformę służb specjalnych
W Polsce od wielu lat mówi się o tym, iż służby są „upolitycznione”. Ale potem partia X wygrywa wybory i nic się nie zmienia. Dlaczego? Bo perspektywa zależy od miejsca siedzenia Jak już obejmie się władzę to pojawia się następująca pokusa: „Wcześniej tajniacy działali w ich interesie, to czemu teraz nie mieliby tego robić w naszym? Łatwiej będzie nam przecież utrzymać władzę.”
Znacznie trudniej jest natomiast podjąć działania zmierzające do „odpolitycznienia” służb, bo nie dojść, iż partia rządząca pozbawia się w ten sposób przydatnych w ich mniemaniu narzędzi, to jeszcze mogą one zostać wykorzystane przeciwko niej w przypadku, gdyby dopuściła się nadużyć.
Podobnie w służbach zdarza się np., iż przez lata funkcjonariusze mruczą do siebie: „co to jest za wiocha, iż mamy na korytarzu tylko jeden ekspres do kawy na tyle ludzi, bo drugi zabrał sobie do pokoju naczelnik?” A potem jeden z tych funkcjonariuszy otrzymuje awans, ale ekspresu dalej nie oddaje „A co tam? Teraz kur… ja!”
Zarówno partii rządzącej jak i świeżo upieczonemu naczelnikowi, „odpolitycznienie” służb i oddanie ekspresu po prostu nie opłaca się z perspektywy ich własnych interesów. Chyba iż będą oni potrafili wznieść się na poziom ponadpartyjny i zacząć myśleć w kategoriach długofalowych korzyści dla państwa.
Na to jednak nie ma co liczyć. Podobne procesy obserwujemy bowiem wszędzie. I ogromna większość państw nie jest w stanie wyrwać się z tej pułapki. Nie jest przecież tak, iż tylko Amerykanie, Irlandczycy, czy Szwajcarzy dysponują np. najlepszą wiedzą w zakresie ekonomii, której posiadanie powoduje, iż kraje te wdrażają działania, prowadzące do akumulacji bogactwa i dobrobytu społeczeństwa.
Nie. Elity w Meksyku, czy na Ukrainie też zdają sobie sprawę z tych „magicznych” recept. Nie chcą jednak ich wdrożyć. Jak bowiem przekonać władze w Kijowie, aby np. zreformowały sądownictwo w taki sposób, aby to nie politycy sterujący wyrokami w sprawach ekonomicznych mogli się w ten sposób bogacić i decydować jeszcze przy tym kto inny się wzbogaci?
Wdrożenie reform instytucjonalnych jest więc procesem bardzo trudnym. Jednak tylko stworzenie pewnych bodźców i ograniczeń sprawi, iż politycy, oraz przedstawiciele administracji zaczną w znacznie większym stopniu działać w interesie ogółu społeczeństwa, a nie tylko swoim własnym. Historia pokazała bowiem, iż człowiek ma tendencję do zachowań egoistycznych.
Górnicy domagają się wyjątkowych przywilejów emerytalnych. „Mundurowi” mogą się temu sprzeciwiać, ale ilu z nich popiera przy tym rezygnację z „emy” po 15 latach, bo tak jest „lepiej dla budżetu, a system emerytalny będzie sprawiedliwszy”? A znacie wielu prawników, którzy postulują „otwarcie” tego zawodu w rezultacie, którego spadną ceny usług prawniczych? Zapytajcie też taksówkarzy co myślą o „Uberze” I tak dalej.
Niektórym nacjom udaje się jednak przełamać tą tendencję do tego, aby każdy ciągnął we własną stronę. W dłuższej perspektywie nagrodą za ten wysiłek jest m.in. ogólny dobrobyt, wysoka jakość życia, czy znacznie wyższe poczucie sprawiedliwości w społeczeństwie.
Nie jest więc przypadkiem, iż relatywnie wąska grupa najbogatszych państw świata należy jednocześnie do grona państw, posiadających najsprawniejsze instytucje (nie licząc „szczęśliwców”, których prosperity wynika z olbrzymich zapasów ropy naftowej). Aby tego dokonać, wszystkie one musiały na pewnym etapie rozwoju przełamać opór wiążący się z partykularnymi interesami grup i jednostek.
Ogół obywateli odniósł więc zwycięstwo nad elitami, które to kontrolowały władzę i zasoby. Społeczeństwo doprowadziło ponadto do utworzenia instytucji, które gwarantują mu w miarę powszechną dystrybucję praw politycznych, a także równe szanse odniesienia sukcesu ekonomicznego. Tak stało się m.in. w USA.
Od tej pory tamtejsze władze mogły posiadać podobne, co ich koledzy na Ukrainie, zakusy dotyczące realizacji swoich partykularnych interesów. Odpowiednie „checks & balances” im to jednak uniemożliwiały. Z kolei w Egipcie tzw. „arabska wiosna” doprowadziła co prawda do obalenia władzy, ale na tej podstawie nie udało się skonstruować nowego zestawu instytucji, które zakonserwowałby nowy porządek.
W konsekwencji, dawny „system” odrodził się. O tym właśnie musimy pamiętać również w Polsce. Sporo nam się już udało zrobić. Jesteśmy przecież na znacznie innym etapie rozwoju niż np. Ukraina. Powoli zaczynają nam jednak „odjeżdżać” Czesi, a między nami a Stanami Zjednoczonymi, Irlandią, czy Danią przez cały czas istnieje ogromna przepaść.
Jeśli więc chcemy w końcu stworzyć służby z prawdziwego zdarzenia, będzie to wymagać presji społecznej, która to dopiero może zaowocować pojawieniem się woli politycznej do przeprowadzenia reform u osób sprawujących akurat władzę. Tylko oni posiadają bowiem prerogatywy, umożliwiające wdrożenie zmian.
Dlatego m.in. zdecydowaliśmy się na założenie bloga. Chcemy, aby do coraz większej grupy osób docierała świadomość problemów, jakie istnieją w sektorze bezpieczeństwa. Należy bowiem przełamać „mur” tajności, za którym to „mundurówka” jest w stanie ukrywać panującą w niej „bylejakość”. Społeczeństwo musi przecież odpowiedzieć sobie na pytania w stylu:
„Czy chcę, aby armia, na którą wydajemy 2% PKB zasuwała w hełmach rodem z PRL, a szkolenie podstawowe żołnierza przewidywało takie anachronizmy jak pozorowane strzelania z kałacha do nadlatujących myśliwców?”
„A czy w Policji rzeczywiście potrzebujemy 100 tys. urzędników w mundurach, czy lepiej jest mieć jednak 50 tys. dobrze wyszkolonych funkcjonariuszy, a obok nich rzeszę cywili wykonujących zadania biurowe?”
„Co robi kontrwywiad, aby przygotować Polskę na zagrożenia asymetryczne?”
„Czy wywiad przewidział agresję na Ukrainę?”
„Ile z wszczętych przez CBA spraw zakończyło się wyrokami skazującymi?”
Mamy nadzieję, iż prędzej, czy później zbierze się „masa krytyczna”, która będzie myśleć tak: „aha, tu słabo, tam słabo… to na co my przeznaczamy te miliony? Halo, szefie służby X, zapraszamy w takim razie do TV wytłumaczyć społeczeństwu, dlaczego tak jest i co robiła dana służba w mijającym roku.”
Niech się przynajmniej spocą. To nasze i Wasze instytucje. A może wtedy, powolutku, otworzy się okienko, będące okazją do wprowadzenia odpowiednich reform…?
W tym względzie książka „W Cieniu” jest na polskim rynku wydawniczym pewnego rodzaju nowością. Zawarta jest w niej bowiem diagnoza obecnego stanu AW, propozycje zmian, a także ewaluacja niektórych z podejmowanych w przeszłości decyzji w obszarze służb specjalnych. Pozycja ta jest więc częścią dyskusji na temat skuteczności wywiadu i ewentualnych potrzeb zmian.
Tego typu dyskusji nie można natomiast prowadzić na bazie książek dotyczących co prawda wojska lub służb specjalnych, ale będących albo powieściami biograficznymi, albo wręcz fikcją literacką mającą zapewnić czytelnikowi rozrywkę. W ostatnich latach obserwowaliśmy gwałtowny wysyp tego typu pozycji na rynku.
Ich popularność pokazuje, iż istniało zapotrzebowanie na tego typu literaturę. Ciężko się więc dziwić, iż coraz to nowi autorzy decydują się na wydawanie podobnych książek I bardzo dobrze. Jedyny problem, który może z tego powstać to taki, iż czytelnik odniesie wrażenie, iż obraz funkcjonariuszy AW przedstawiony w książkach V. Severskiego jest prawdziwy.
Nie, nie jest. Pozycje V. Severskiego to fikcja literacka. Rozrywka. Cieszmy się nią, ale nie formułujmy na tej podstawie obrazu danej służby. Podobnie jak nie będziemy przecież dyskutować o CIA w oparciu o sagę z udziałem Jasona Bourne’a, tylko raczej o historię tej służby pióra T. Weinera („Dziedzictwo Prochów”).
Artykuł ten powstał dzięki wsparciu naszych subskrybentów. Jeśli wierzycie w to, co robimy możecie wspomóc naszą pracę, uzyskując w zamian za to dostęp do cotygodniowych felietonów, w których komentujemy wydarzenia bieżące. Wystarczy kliknąć tutaj.
Zapiszcie się również na wysyłany przez nas co tydzień newsletter, w którym znajdziecie przegląd wydarzeń z minionego tygodnia, komentarz do wydarzeń bieżących oraz ekskluzywne i prawdziwe anegdoty ze świata wojska i służb mundurowych.