Tomasz Lis przed sylwestrem o czasie i życiu: "Wypijmy za przeszłość!"

natemat.pl 2 дни назад
Ponieważ nadchodzi Sylwester, dziś o najważniejszym w tych dniach, poza kacem, zagadnieniu. O czasie.


Podążę trochę tropem dyktatorów i autorytarnych przywódców, którzy przeszłość ubóstwiają, mitologizują, sakralizują i idealizują. Hitler mitologizował wagnerowską Germanię i wzywał Niemcy do przebudzenia (Deutschland erwache!).

Putin chce powrotu carskiego imperium, Trump chce uczynić Amerykę ponownie wielką, Orban chce odbudować wielkie Węgry, a Kaczyński chciał, by Polska wstała z kolan. Niestety, wstając, zawadziła łbem o sufit, tym bardziej iż prawą rękę zdawała się mieć uniesioną w niezupełnie polskim pozdrowieniu.

Ja przeszłości, ani narodu, ani własnej, nie idealizuję, bo to nonsens. Konstatuję jedynie pewną oczywistość: każdego dnia coraz większa część naszej egzystencji jest przeszłością i jest zanurzona w przeszłości. To, co przed nami, czyli tak zwana przyszłość, to swoista życiowa dogrywka z ewentualnymi rzutami karnymi w finale. Zasadnicza część meczu, czyli tzw. podstawowy czas gry, jest już jednak za nami (mówię o wszystkich po pięćdziesiątce).

Przeszłość to nie tylko coraz większa część naszego życia, ale także jego część coraz ważniejsza. To ona definiuje naszą teraźniejszość i kształtuje parametry naszych ocen rzeczy, zdarzeń, zjawisk i ludzi. Z ludzką przeszłością jest trochę jak z historią, co elokwentnie i mądrze ujął William Faulkner: "Historia to nie jest przeszłość. To choćby nie jest historia".

Przyszłość lubimy jednak bardziej niż przeszłość, bo wydaje nam się bardziej od przeszłości intrygująca i obiecująca. Jest ona od przeszłości bardziej sexy. Z przeszłością i przyszłością jest trochę jak z różnicą między chomikami a szczurami. Jak wiadomo, polega ona na tym, iż chomiki mają lepszy PR.

Nadzieja z założenia odnosi się do przyszłości, rezygnacja zaś do przeszłości.

Jest w życiu czas, gdy sami jesteśmy obietnicą. Mówią o nas: "ma przyszłość", "dobrze się zapowiada", "będą z niego ludzie". Po latach przechodzimy do strefy "ja jako były". Wtedy mówią o nas: "a tak się dobrze zapowiadał", "kiepsko skończył" lub "miał swoje pięć minut, ale potem wyszło, jak wyszło". Ciekawe, iż owe "5 minut" występuje tylko w przeszłości. Nikt nie mówi o kimś innym, iż będzie miał swoje 5 minut, zawsze o tym, iż już je miał.

Z twórczości wybitnego Marka Grechuty większość z nas pamięta kilka fraz. Obok "nie dokazuj, miła, nie dokazuj", także "ważne są tylko dni, które jeszcze przed nami". Charakterystyczne jednak, iż w tekście nie jest to apoteoza i gloryfikacja przyszłości, ale raczej ulokowanie w niej nagrody za niepowodzenia z przeszłości.

Najpierw bowiem "pewien znany ktoś, kto miał dom i sad, zgubił nagle sens i w złe kręgi padł. Choć majątek prysł, on nie stoczył się, wytłumaczyć umiał sobie wtedy właśnie, iż ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy".

Ciekawe, iż pocieszenie w przyszłości jest tu swoistą nagrodą za to, iż w przeszłości nie było jeszcze gorzej, choć mogło.

Ja naiwnie optymistyczny tekst o szczególnej wadze dni dopiero nadchodzących akceptuję i lubię, choć jestem już na etapie, gdy większą ekscytację niż domniemane dobre przyszłe dni wywołuje wspomnienie opisywane przez Grechutę słowami: "Tyle było dni do utraty sił. Do utraty tchu tyle było dni". Więc ja przeszłości nie idealizuję, ale na swój sposób jej fajność w myślach celebruję.

Nawet jeżeli była to fajność nierozerwalnie związana z nierozważną, ale jakże ekscytującą brawurową jazdą po bandzie, gdy adrenalina jest narkotykiem, ryzyko pokarmem, a niebezpieczeństwo błahostką. Stąd moim swoistym hymnem, odą do przeszłości, był tekst napisanego przez Jacka Kaczmarskiego "Epitafium dla Wysockiego": "To moja droga z piekła do piekła, w dół na złamanie karku gnam" i dalej "Po grani, po grani, nad przepaścią, bez łańcuchów, bez wahania".

Jakże piorunująco porywająca była przeszłość. Liczenie, iż po czterech udarach i zawale przyszłość mogłaby jej dorównać, byłoby naiwnością i brakiem wyobraźni, które pewnemu wiekowi nie przystoją.

Czymże jest więc czas i czymże jest życie? Coraz bardziej skłaniam się do myśli, iż są w dużym stopniu procesem stopniowego rozstawania się ze złudzeniami i żegnania się z nadziejami. Szczęśliwy, kto może powiedzieć, iż procesowi temu towarzyszy u niego spokój, pogoda ducha i wewnętrzna harmonia. Co miałem zrobić, zrobiłem, co miałem przeżyć, przeżyłem, zaś czego nie zrobiłem i nie przeżyłem, tego już nie zrobię i nie przeżyję.

Oczywiście macie święte prawo uznać powyższe refleksje za trucie. Więcej nawet, poniekąd macie obowiązek tak uczynić, a o północy z wtorku na środę wznieść toast za udaną przyszłość. Trudno przecież, byście pili za udaną przeszłość. To byłby i nonsens, i strata alkoholu, a tego przecież nie chcemy. Ale za samą przeszłość już tak, wypić można.

Niech rozbrzmiewa więc ABBA i słodkie "Happy New Year", czego Wam serdecznie życzę.

Читать всю статью