Dziesiątki osób w szpitalach, setki w przepełnionych aresztach. To tylko ułamek tego, co dzieje się od czterech dni w Gruzji. Stolica kraju Tbilisi stała się areną starć protestujących z funkcjonariuszami. Ci pierwsi uzbrojeni w butelki i cegły dwukrotnie próbowali podpalić budynek parlamentu. Drudzy wyposażeni w gaz łzawiący, armatki wodne i granaty hukowe siłą rozpędzają protestujących.
Dmitrij Miedwiediew o protestach w Gruzji. Grozi krajowi i prezydentce
Do sytuacji w Gruzji we wpisie na Telegramie odniósł się Dmitrij Miedwiediew. "W Gruzji ma miejsce próba kolejnej "kolorowej ("różowej", "pomarańczowej" itp.) rewolucji". Część ludzi na ulicy krzyczy, niszczy i podpala wszystko dookoła. Druga część milczy" – zaczął były prezydent Rosji.
W kolejnych słowach zaatakował on prezydentkę Gruzji Salome Zurabiszwili, która wprost powiedziała, iż konieczne jest powtórzenie sfałszowanych wyborów. Dodała też, iż dopóki to się nie stanie, nie zamierza opuszczać swojego stanowiska. "Kiedyś za takie rzeczy wieszano ludzi na latarniach. Teraz nastały humanitarne czasy. To minie" – stwierdził Miedwiediew, odnosząc się do jej słów.
Dalej podkreślił, iż Gruzja znajduje się na skraju wojny domowej i jest zmuszona do "wyboru między bezczelną UE, NATO i Pindostanem (USA – przyp. red.) z jednej strony, a starożytną ziemią Sakartwelo (Gruzinów – przyp. red.) z drugiej". Chwilę później pojawiła się ukryta groźba.
"Krótko mówiąc, sąsiedzi gwałtownie podążają ukraińską ścieżką w ciemną otchłań. Zwykle kończy się to bardzo źle" – napisał Miedwiediew.
Starcia w Gruzji trwają. Rząd nie zamierza powtarzać wyborów
Upór Gruzinów nie słabnie. Każdego wieczora gromadzą się, aby po raz kolejny zademonstrować swoje niezadowolenie z wyników wyborów, co do których mają wiele wątpliwości. Emocje podgrzewa fakt, iż Gruzińskie Marzenie, które wygrało wybory, zapowiedziało w czwartek 28 listopada odłożenie do 2028 roku jakichkolwiek rozmów na temat wstąpienia Gruzji do Unii Europejskiej. To po tym wydarzeniu ludzie wyszli na ulice.
Nic nie wskazuje także na to, żeby protestujący mieli odnieść zwycięstwo. Premier Gruzji Irakli Kobachidze już zapowiedział, iż nie ma szans na powtórne głosowanie.