TO WSZYSTKO JUŻ BYŁO

dakowski.pl 8 часы назад

TO WSZYSTKO JUŻ BYŁO

Krzysztof Baliński

„Historia powtarza się, jako tragedia i farsa” – tak głosił Karol Marks, i tu, raz w życiu, miał rację. Polska obejmowała już prezydencję w Radzie Unii Europejskiej. Było to w 2011 roku. Premierem był – tak, jak dziś – Donek Tusk, szefem MSZ – tak, jak dziś – Radek Sikorski i prezydentem – też tak, jak dziś – działacz nieboszczki Unii Wolności. Ale podobieństw jest więcej. W 2011 roku polska prezydencja kosztowała nas 430 mln zł, cztery razy więcej niż poprzednia prezydencja duńska. Dziś ma nasz kosztować pół miliarda, cztery razy więcej niż poprzedzająca ją prezydencja węgierska. I też będzie propagandowym spektaklem o znikomym lub żadnym związku z narodowym interesem. I też będzie okazją do załatwienia na boku rozmaitych siucht.

Obejmując od Nowego Roku rotacyjne przewodnictwo, Polska stanęła na czele Europy, co oznacza, iż Tusk i Sikorski będą otwierali posiedzenia Rady UE i… oddawali głos Urszuli von der Leyen. Szczególną dumę z tego powodu odczuwa Radek Applebaum, który dzięki temu będzie mógł przed całą Europą zademonstrować swój nowy garnitur (jak zwykle z przydługimi rękawami) i swoją nową fryzurę (wyglądającą jak skrzyżowanie dwóch stylów fryzjerskich: na głupiego Jasia i na hitlerka).

Kiedy Tusk w swoim przemówieniu wygłoszonym podczas inaugurującej prezydencję uroczystej gali w Teatrze Wielkim, dumny z siebie ogłosił: „Europa ma szczęście, iż to Polska będzie wypełniała misję”, i dał wyraz przekonaniu, iż „Europa powinna czuć się z tego powodu szczęśliwa”, powiało grozą. Bo jakże tu mówić o czymś takim w państwie mającym rekordowy deficyt budżetowy, rekordowy dług publiczny i rozbrojoną przez przyjaciół z Ukrainy armię.

W dodatku tego samego dnia rolnicy z całej Polski zjechali traktorami do Warszawy z protestem „5 razy stop”: stop umowie z Mercosur (którą niedawno, za zgodą Tuska, podpisała von der Leyen), stop Zielonemu Ładowi, stop importowi rolnemu z Ukrainy i niszczeniu polskich lasów oraz stop wygaszaniu polskiej gospodarki, czyli temu wszystkiemu, co Tusk i Sikorski ustalili, jako priorytety prezydencji.

Każdy kraj sprawujący przez pół roku prezydencję, ustala priorytety na ten okres, w których umieszcza przedsięwzięcia, na których szczególnie mu zależy, które mają służyć realizacji jego interesów narodowych i promować kraj. Tymczasem „nasze” priorytety zakrawają o żart. „Bezpieczeństwo zdrowotne” – postulat słuszny, ale nie leżący w traktatowej kompetencji Unii, chyba iż Tusk chce wyjaśnić aferę z von der Leyen, która za miliardy euro kupiła od Pfizera niepotrzebne szczepionki. „Ochrona ludzi i granic” to kpina, bo Tusk w swoich działaniach wspiera nielegalną imigracją. Za priorytetem „Odporność na obcą ingerencję i dezinformację”, ciągnie się smród nowej inicjatywy brukselskiej i pichconej pośpiesznie w Sejmie ustawy o zwalczaniu „mowy nienawiści”. „Bezpieczeństwo i swoboda działalności gospodarczej” – priorytet też jak najbardziej słuszny. Tylko, co z tego, kiedy w tej materii rządząca koalicja nie tylko nic nie robi, ale wręcz topi polską gospodarkę. Priorytet piąty – „Transformacja energetyczna”. Tu Tuskowi z pewnością chodzi o kontynuację rujnującej polską gospodarkę, złej dla Polski a dobrej dla Niemiec, polityki klimatycznej. No i wreszcie „Konkurencyjne i odporne rolnictwo”, które umową Brukseli z Mercosur, na którą zgodził się Tusk, dobijane polskie rolnictwo.

W „priorytetach” nie ma nic o wstrzymaniu umowy Mercosur. Nie ma nic o wypowiedzeniu paktu migracyjnego i uproszczeniu procedur deportacyjnych. Nie znalazło się w nich wypowiedzenie Zielonego Ładu i zreformowanie polityki klimatycznej, bo obecna podnosi koszty energii i ogranicza konkurencyjność polskich firm. Jest za to dużo pro ukraińskiego amoku i obłędnej narracji o interesach Ukrainy w zniesieniu barier w handlu. Tak dużo, iż odnosi się wrażenie, iż priorytetem nie jest Polska i polskie interesy, ale Ukraina, i iż to… Prezydencja Ukraińska.

Za czasów Sikorskiego, w latach 2007-2014, gmach MSZ przy alei Szucha w Warszawie wypełnił się podopiecznymi „wujka Bronka”, potomkami funków KPP i oraz ludźmi Urbana. Najatrakcyjniejsze stanowiska i ambasady otrzymali powiązani z nieboszczką Unią Wolności przedstawiciele żydokomuny. Na rzecznika prasowego przydzielono mu Marcina Bosackiego – wieloletniego szefa działu zagranicznego „Gazety Wyborczej”, a na rzecznika polskiej prezydencji w UE Konrada Niklewicza, wcześniej przez 13 lat dziennikarza tejże gazety (a dziś w zarządzie stołecznej spółki Tramwaje Warszawskie, dla której Trzaskowski sprowadził wagony aż z Korei Południowej). „Duch Michnika” niepodzielnie zawładnął gabinetami dyrektorskimi ministerstwa, na czele którego stanął człowiek jeszcze niedawno szczycący się w swojej posiadłości w Chobielinie szyldem „Strefa zdekomunizowana”, który „Wyborczą” tępił za stosowanie wobec rywali politycznych kłamstw, insynuacji i oszczerstw.

Ale nie tylko ludzie Michnika. Pod kierownictwem Sikorskiego MSZ stało się miejscem inwazji ludzi z wojska, i niebywałego przyspieszenia nabrała dynamika „naprawy” MSZ. Do gmachu przy alei Szucha w Warszawie weszli szeroką ławą, choćby szerszą niż w stanie wojennym. Wzięli wszystko. Na czele tej „transformacji” zatrudnienie znaleźli wybrańcy Sikorskiego ze służb kwatermistrzowskich MON, którzy potraktowali ministerstwo jak ziemię podbitą i – o dziwo – zajęła się głównie… inwestycjami. Machina inwestycji w postaci zamówień publicznych rozkręciła się na całego, a z nią puszczona w ruch machina korupcyjnaz mnóstwem prostackich, wręcz wulgarnych przekrętów. MSZ to budżet wynoszący prawie 2 miliardy złotych. Takimi wielkimi pieniędzmi zawiadywała brygada fachowców z MON pod czujnym okiem fachowców z WSI i pełnomocnika ministra ds. antykorupcyjnych (też skądinąd ściągniętego przez Sikorskiego z MON). Zatrudnieni przez Sikorskiego mundurowi fachowcy mieli bardzo słabe pojęcie o dyplomacji, ale mieli za to doświadczenie z przekrętami z czasów gdy MON było „pod Sikorskim”. Na usprawiedliwienie owego szczególnego „trudu”, jakiego podjął się Radek przyznać trzeba, iż za reformy o takim przesłaniu zabrał się dopiero po rozwiązaniu wszystkich palących kwestii międzynarodowych i po pełnym zabezpieczeniu polskiej racji stanu na arenie międzynarodowej.

I tak: Pełnomocnik ministra ds. inwestycji zagranicznych w randze pułkownika zakupił rezydencję dla ambasadora w Waszyngtonie nafaszerowaną azbestem, której remont trwał kilka lat i kosztował milion USD. Inny kwatermistrz Sikorskiego wynajął dla przedstawicielstwa przy ONZ (uprzednio sprzedając dotychczasową pałacową siedzibę) od stosownych nowojorskich Żydów, stosowne pomieszczenia w biurowcu. Polonia chicagowska alarmował, iż na remont siedziby konsulatu wydano kwotę, za którą można było kupić nowy budynek. Przy pomocy „kwatermistrzów” Sikorski sprzedał siedzibę konsulatu w Kolonii (a pałacową willę kupił i właścicielem biurowca, do którego Sikorski przeniósł konsulat, była żydowska rodzina z Polski). Gdy sprzedał siedzibę Instytutu Kulturalnego w Paryżu, rzecznik MSZ podał wartość transakcji na 13 mln euro, ale miejscowa Polonia uważała, iż uzyskał za nią 60 mln.Oburzona paryska Polonia wysuwała inny zarzut: „Sikorski sprzedałby choćby arrasy wawelskie. Żarty się skończyły. Złodzieje sprzedali już wszystko w kraju, a teraz zabrali się za ambasady i konsulaty. W Polsce wszystko rozgrabione, to trzeba szukać możliwości „kręcenia lodów” zagranicą, trzeba mieszać, żeby dało się kraść. Na sprzedażach, wynajmach, nowych umowach dzierżawy można się dobrze obłowić.”.

A konia z rzędem temu, kto podliczy przekręty Sikorskiego z kartą płatniczą, którą dysponował w MSZ. Znany, mówiąc oględnie, z oszczędnego gospodarowania prywatnymi funduszami, w tym przypadku robił wyjątek – środków zgromadzonych na karcie nie oszczędzał. Nie można mu przy tym odmówić dużej konsekwencji i inwencji w czerpaniu profitów z władzy. Tu poszedł „na całość” – często i chętnie używa karty za granicą w całkiem prywatnych celach. Resortowa plotka głosi, iż przyłapano go choćby na opłacaniu służbową kartą wizyt w nocnych klubach, a choćby zakupu … grzebienia

Wspomnianym wcześniej modernizacyjnym „wariactwom” ministra towarzyszyły ciągłe reorganizacje, zwłaszcza tych departamentów, które zajmowały się inwestycjami i… przechowywały dokumentację przetargową. W ramach jednej z nich, dyrektorem w Sekretariacie Ministra został pełnomocnik ministra ds. antykorupcyjnych (który w założeniu miał śledzić „przekroczenia uprawnień funkcjonariuszy publicznych w ramach realizacji zamówienia publicznego”). Znamiona korupcji politycznej nosiło również inne pociągnięcie kadrowe Sikorskiego – awansowanie (przez niewtajemniczoną gawiedź uznane za degradację) dyrektora Departamentu Azji na podrzędne wydawałoby się stanowisko dyrektora Biura Infrastruktury i równoczesne przydzielenie mu na zastępcę doktoranta z Akademii Obrony Narodowej. I chyba to ostatnie w sedno owych kuriozalnych reform trafia najlepiej. I jeszcze jedno – Pod rządami Radka w MSZ zapanował wojskowy dryl. Sikorski, który do dyplomacji trafił z MON, a do MON ze zbrojnej formacji afgańskich mudżahedinów, wprowadził nieznane tu wcześniej iście partyzanckie metody rządzenia. Słowem kluczem stał się wojskowy rozkaz: Wykonać! Odmowa wykonania rozkazu lub krytykowanie pomysłów ministra nie kończyła się co prawda sądem polowym i plutonem egzekucyjnym, ale karnym usunięciem ze stanowiska.

Kwatermistrze zabrali się też za zamówienia publiczne w związku z polską prezydencją. W czerwcu 2011 r. zawarli kontrakt z konsorcjum, w skład którego wchodziła spółka CAM Media na „kompleksową obsługę spotkań i konferencji w trakcie przewodnictwa w Radzie UE” o wartości, 34 mln zł. Jak firma pozyskała kontrakt? Jakie były jej relacje biznesowe z Agorą? Ile zleceń dla CAM Media wynikało z przetargów, a ile było zlecanych z tzw. wolnej ręki? Jak dzielono przetargi celem obejścia przepisów? Dlaczego nie publikowano ogłoszeń w Biuletynie Zamówień Publicznych? Dlaczego MSZ płaciło 600 tys. złotych za zorganizowanie konferencji prasowej, którą i tak przygotowali pracownicy MSZ i którą i tak prowadził rzecznik prezydencji Konrad Niklewicz (…). W temacie będzie tu informacja, iż głównym udziałowcem tajemniczej firmy jest luksemburska spółka CAM West, a jej menedżerami Żydzi urodzeni w Maroku. Przekrętu dokonano według wielokrotnie przećwiczonego schematu. Znane są relacje biznesowe firmy, która pozyskała kontrakt, Dużo na ten temat wiedzieli nie tylko kwatermistrzowie Sikorskiego, ale i „Gazeta Wyborcza” oraz Konrad Niklewicz, rzecznik prasowy prezydencji. A gdzie była tu Polska i jej interes? Szkoda gadać!

Niestety nie działa, jest wyprodukowany w ten sposób, iż jest niezrównoważony” – tak, z dużym technicznym znawstwem, Witold Waszczykowski, który w 2015 r. objął stolec ministra spraw zagranicznych, opisał na sali sejmowej drewnianego bączka, gadżet promujący polską prezydencję w UE. Po czym audyt w MSZ podsumował wyciągając pudełko z ołówkami, reklamówkami i innymi gadżetami. Do innych afer też się odniósł, chociaż nieco mniej dociekliwie: „Szereg błędów i niedociągnięć, wiele procedur i przepisów wewnętrznych nie było przestrzeganych”. Ujawnił też, iż za rządów Sikorskiego ministerstwo zakupiło stół do masażu. A czego Waszczykowski nie powiedział? Czego nie uwzględnił w, z założenia, symulowanym „audycie”? Dlaczego audyt wyglądał tak, jak audyty PiS w całej administracji rządowej, czyli polegał na przestrzeganiu konstytuującej III RP zasady: „Wy nie ruszacie naszych, a my nie ruszamy waszych”? Waszczykowski nie powiedział też, że prezydencja Sikorskiego to był absurdalny, propagandowy spektakl, którego związek z narodowym interesem był znikomy lub żaden, i iż kosztował nas 430 milionów, ale nie z powodu bączka, ołówków i reklamówek, lecz z powodu załatwianych na boku geszeftów Sikorskiego.

Na koniec jeszcze inna afera, też z półki „Jak Polskę sprzedać i zlikwidować”. W styczniu zakończono budowę i uroczyście otwarto nowy gmach ambasady RP w Berlinie. W jej budowę utopiono dziesiątki milionów złotych. Tylko za jeden z poprzednich projektów architektonicznych skarb państwa zapłacił 16 milionów. Kto za to odpowiada? Kwatermistrze ściągnięci przez Sikorskiego z MON, w tym jeden, który bezustannie awansując został ambasadorem w Berlinie. Ile tu znaczył parasol ochronny WSI, a ile łaskawe oko ministra? Tego jeszcze nikt nie zbadał. W marcu 2012 r. Sikorski ogłosiło konkurs na nowy projekt architektoniczny ambasady. Wybrał (on i jego kwatermistrze) koncept zaproponowany przez biuro warszawskiej pracowni JEMS Architekci. „Gazeta Wyborcza” rozpływa się w pochwałach na temat projektu i jego „politycznej poprawności”. Ale dziwnie nie pochwaliła się (przez wrodzoną dziennikarską dyskrecję i skromność?), iż jego autorzy zaprojektowali wcześniej siedzibę Agory przy ulicy Czerskiej w Warszawie. Uwagę zwraca też wykonawca robót – austriacka firma STRABAG. Problem w tym, iż zakupiona przez Olega Deripaskę, bliskiego znajomego Władimira Putina, związanego z poprzedzającym katastrofę Smoleńską remontem polskich samolotów rządowych w Samarze. Jak to możliwe, iż akurat on budował? Gdzie ABW i jej funkcjonariusze zatrudnieni w MSZ? Skandal jest tym większy, iż usytuowana kilkaset metrów od Bramy Brandenburskie ambasada była przez kilkanaście lat nieczynną ruiną sterczącą na nasz wstyd i hańbę w prestiżowym punkcie miasta, w oczekiwaniu na pierwszą nadarzającą się okazję do zrobienia geszeftu.

Na koniec wiadomość z ostatniej chwili – Radek ujawnił w serwisie X swoje wynagrodzenie za grudzień 2024 roku (9 892,24 zł netto). Większość komentujących uznała, iż tak istotny państwowy urzędnik, powinien być lepiej opłacany i iż ranga jego stanowiska jest niedopasowana do wynagrodzenia. „To pensja śmiesznie niska w związku z urzędem, jaki Pan piastuje. Pensje Ministrów i Urzędników powinny zdecydowanie być podniesione. Dwukrotnie” – zwrócił uwagę jeden z nich. „Trochę dziadowskim Państwem jesteśmy. Najwyżsi urzędnicy powinni więcej zarabiać” – wtórował drugi. Tylko jeden napisał pod postem: „do tego kilometrówki, diety, mieszkaniówki i setki innych dodatków, które potrafią pomnożyć pensje trzykrotnie”, i doczekał się odpowiedzi: „Nie otrzymuję z MSZ kilometrówek, premii ani dodatków. Nie mam też mieszkania służbowego ani diet poselskich. Natomiast zrezygnowałem z funkcji europosła i nie przyjąłem propozycji zostania komisarzem UE”. Sikorski nie powiedział jednak nic o „dobrze zarabiającej żonie”, o pieniądzach z Emiratów i o dochodach wypracowanych przy pomocy wojskowych kwatermistrzów z czasów poprzedniej polskiej prezydencji w UE.

Krzysztof Baliński

Читать всю статью