Kultura naszego zachodniego świata, przynosi nam prosty dogmat, celem naszego życia jest ślub, dziecko/dzieci i związek dopóki śmierć nas nie rozłączy.
A następnie odwalenie kity i ładny nagrobek, fundowany przez wdowę (częściej), czy wdowca (rzadziej).
Już sam ślub to jest u nas coś szczególnego, odświętnego. Jak ktoś nie wierzy, to niech zobaczy, ile czasu przeciętna kobieta szykuje się na wesele. Kiecka, włosy, kolejna kiecka, bo pierwsza jednak nie pasuje, buty, nie, jednak inne buty, maseczka, paznokcie… A to nie jest choćby jej własny ślub!
Decyzja o pójściu na wesele oznacza dla niej trzy dni roboty przed i jeszcze mnóstwo wątpliwości, czy podjęło się adekwatne decyzje.
Tyle, iż podobnego rodzaju wymagania: miłość do śmierci, wierność aż po grób to w tej chwili mimowolny sadyzm.
Większość osób nie ma na to najmniejszej szansy, albo szarpać się będzie w niespełnieniu.
Ludzkim marzeniem o wierności jest pingwin
Momencik. Daleki jestem, aby dezawuować zalety stałych relacji.
We dwójkę łatwiej dostać kredyt na mieszkanie, łatwiej zajmować się potomstwem, są liczne badania, które wskazują, iż długoterminowe relacje, zwłaszcza w przypadku męskim wydłużają życie i sprawiają, iż będzie ono lepszej jakości.
Ludzie dużo mówią, o tym iż chcą monogamii. A później dużo robią, aby udowodnić, iż wręcz przeciwnie.
Symbolem wierności dla ludzi został nagle pingwin. Bo przecież: „Pingwiny zakochują się tylko raz w życiu i gdy się ze sobą wiążą, to na całe życie”.
A iż pingwiny zdradzają się na potęgę, związki często są tu sezonowe i nieobca im jest też nekrofila? Oj tam, nie bądźmy szczegółowi.
Kilka lat temu wielką popularność w sieci zrobił film skręcony przez National Geographic. Do tej pory oglądam go z bólem mózgu, bo jest to najbrutalniejsza lekcja relacji jaką można dostać od świata.
Mąż Pingwin wraca do domu do swojej żony i swoich dzieci. Zastaje ją z kochankiem. Panowie zaczynają się bić, krew bryzga na boki. W pewnym momencie pani Pingwinowa ma wybrać kogo woli. I wybiera… kochanka.
Mąż jeszcze walczy o rodzinę. Rzuca się na swojego rywala, który chowa się z JEGO kobietą w JEGO gnieździe.
Zostaje jednak pobity. Wydaje ostatni krzyk rozpaczy. Stoi pokonany i upokorzony.
Bo tak wygląda życie. A my?
My tworzymy sobie miraże.
Nie mówi się nam, iż mężczyzna po urodzeniu dziecka, najwyżej będzie numerem dwa w związku, iż te więzi – w większości przypadków – powoli będą przesuwać się do wzajemnej obojętności.
Że czułość zastąpi pogarda, emocjonalny chłód męża, bądź żony.
Nie mówi się nam, iż większość osób, które są teraz w związkach małżeńskich, czy partnerskich, czeka zdrada. I to niejedna.
Niby każda osoba wstępująca w związek małżeński teoretycznie rozumie, iż jakieś 30 proc. ślubów w naszym kraju kończy się w tej chwili rozwodem.
Częściej w mieście, niż na wsi. Nie, iż pola, lasy, łąki, prosiaki i pterodaktyle dają miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Ludzie zwyczajnie się wstydzą co inni powiedzą, dlatego rzadziej rozwodzą.
Ciekawe jakby to jednak wyglądało, gdyby ktoś nas sadzał na krześle, zdejmował nam gacie i proponował: „chwytamy cię obcęgami za jaja i masz 30 proc szans, iż będzie bolało i będziesz jak Najman klepał matę, to co, decydujesz się?”. Prawdopodobnie całkiem spora liczba osób stwierdziłaby, iż jednak niekoniecznie.
(swoją drogą skoro tak lubimy się porównywać, to Rosjanie – trzecie miejsce na świecie, Białorusini – piąte, i Ukraińcy – dziewiąte, rozwodzą się dużo częściej niż Polacy)
Nie mówi się, iż żyjemy za długo na monogamistyczne relacje. Które, już po kilku latach wydają się ludziom nużące i nudne – najczęściej rozstają się małżeństwa ze stażem od pięciu do dziewięciu lat.
W czasach przed miłością romantyczną, czyli dajmy na to w wieku XVIII małżeństwo trwało około 15 lat.
I trwało tyle, bo dożycie w tamtych czasach lat 30 – tu było osiągnięciem.
W tym momencie oczekiwaną długość życia kobiet w Polsce oszacowano na 79,6 lat, a mężczyzn na 71,6 lat. I teraz można się zastanawiać jak pociągnąć z kimś lat 40, czy 50 lat, skoro choćby dożywocie w więzieniu trwa zwykle jedynie 25?
Bardzo dużo i bardzo ładnie opowiada się o wiecznej miłości, o potędze wierności o magii zaufania, o niekończącym się pożądaniu.
Bo przecież jak się trafi na odpowiednią osobę to wszystko się ułoży, nieprawdaż?
Tyle iż z czasem ta miłość się brudzi. Kawałek po kawałku. Jest jak niegdyś elegancka kiecka, z której ktoś oderwał rękaw, ktoś wylał na nią zupę, a ktoś podtarł sobie nią dupę. I pod tym całym syfem, szlamem i brudem ciężko już dostrzec, co tam było na początku.
I można dużo opowiadać, iż da się to zreperować, da się to wyprać. zwykle się nie da. Ludzie wtedy na siebie mocno krzyczą. “To twoja wina! To twoja! Gdybyś nie był taki egoistyczny! Gdybyś nie była taka, sraka i owaka!”
W miarę upływu czasu łatwiej jest komuś w związku przypierdolić, niż sprawić przyjemność. Poza tym, walczy się tutaj oko za oko i ząb za ząb. Bo skoro ty mi tak, to ja tobie tak! I kto jest winien? Nie wiadomo. Taka natura miłości.
A tak w ogóle, należy udawać przed światem, iż nasz związek jest sukcesem. Bo brudy się pierze w domu.
Wychwalając wierność, potępiając zdrady u innych, domagając się od bliższych i dalszych znajomych, tkwiących w nieszczęśliwych relacjach, pracy nad związkiem (kiedyś rzeczy się przecież naprawiało, a dziś wyrzuca), wykazujemy zdumiewającą wyrozumiałość względem własnych przewin.
W tej dziedzinie wszyscy jesteśmy hipokrytami.
Wszyscy wiemy w końcu jak jest.
Przykładna pani domu, kładzie się wieczorem w wannie, z dłonią między udami i marzy jakby to było z przystojnym kolegą męża, który tak ładnie pachnie i tak dziko patrzy (i zerwałby z niej te majtki, a ona by oczywiście stawiała opór, bo bardziej by to ją podniecało).
Jest to zdrada, czy też nie?
Tymczasem przystojny kolega męża sypia z koleżanką z działu, którą po raz pierwszy przeleciał na wyjeździe firmowym i teraz chce się jej pozbyć, bo ona coraz bardziej zaczyna się angażować.
Wspomniana koleżanka z działu ma męża od dekady, który jej nie dostrzega a ona się martwi, iż się starzeje i iż to jej ostatnia szansa na zbudowanie czegoś nowego.
A tak w ogóle mąż nie chce z nią sypiać.
Z kolei jej maż, jedyną przyjemność w życiu czerpie z oglądania porno. Pół godziny wybierania, trzy minuty trzepania.
Spowiada się pilnie ze swoich grzechów, a ksiądz w konfesjonale go słucha i w duchu wstydzi się swoich myśli, iż bardzo podoba mu się pan organista.
Wszystko to budzi wszechobecną frustrację.
Dostęp do innych ludzi jest najłatwiejszy w historii
Świat przez ostatnie dwie dekady dokonał gigantycznego postępu w jednej dziedzinie: komunikacji.
To znaczy kurestwo, wojny, wyzysk jest dalej, ale jeżeli chodzi o możliwość kontaktu z innymi ludźmi to jesteśmy bliżej niż kiedykolwiek. Ten trend dalej będzie się rozwijał i pogłębiał.
Mam na myśli to, iż żeby zobaczyć co to jest Ameryka – Krzysztof Kolumb musiał ją niby odkryć (tu pomijam na ile był pierwszy). Trzeba było wejść na statek i se popłynąć. Później były listy – roznoszone konno. Był telegraf, później telefon STACJONARNY etc.
Ta wymiana informacji na temat innych osób była daleko niedoskonała i bardzo droga.
Jeszcze nasi rodzice znali głównie osoby z pracy i ze swojego miasta/miasteczka/wioski. Internet tu wszystko zmienił.
Informacja, dostęp do ludzi jest najłatwiejszy i najtańszy w dziejach ludzkości. I ten trend będzie się dalej rozwijał.
Wpływając na więzi społeczne.
Teraz zawsze, zawsze w pewnym momencie może się pojawić lepsza opcja. Zawsze, kiedy jesteśmy źli, możemy poszukać kogoś kto chwilowo poprawi nam humor.
Ot, prosty przykład, blisko dwie/trzecie użytkowników Tindera jest w stałym związku (raport w czerwcowym „Cyberpsychology, Behavior, and Social Networking)”.
Połowa ponoć nie ma zamiaru umówić się z kimkolwiek. O co więc o, chodzi? O to czego brakuje. O dowartościowanie. O rozrywkę. Kobieta chce być na nowo zauważona. Mężczyźni chcą poczuć na nowo dreszcz emocji.
I teraz żebyśmy się dobrze zrozumieli.
Spora część z nas, zwłaszcza po 20,30 roku życia musi się szykować na to iż ta monogamia może będzie, ale w najlepszym przypadku seryjna, czyli będzie następował związek po związku.
Że będą okresy kilkuletnich relacji przeplatane okresami samotności
Że stała relacja nie da tego wszystkiego co jest w filmach i piosenkach. Że czasami kompromis będzie polegał na tym, iż a ona zdradziła mnie trzy razy i jak ja jej mam wybaczyć?
Czy w takiej sytuacji warto wobec tego wchodzić w jakiekolwiek związki?
Oczywiście, iż warto. Życie jest jednak puste bez miłości. I lepiej jest mieć ją na chwilę, niż nigdy.
W końcu jak śpiewał John Lennon „All you need is love”. Co nie przeszkodziło mu bić swoich dwóch żon.
Chcesz dostawać powiadomienia o nowych notkach?
Chcesz więcej takich opowieści?
To zamów sobie moją nową książkę ROMAN(S)
https://www.empik.com/roman-s-piotr-c,p1326826985,ksiazka-p
https://www.legimi.pl/ebook-roman-s-c-piotr,b921640.html
https://www.storytel.com/pl/pl/authors/307345-Piotr-C
Audiobooka czyta Filip Kosior.