Skalski: Dlaczego trzymam kciuki za Bąkiewicza

konserwatyzm.pl 2 годы назад

Gdzieś na marginesie marszowo-rakietowo-piłkarskiej mieszanki emocji trwa dość istotna rozgrywka o przyszłość Marszu Niepodległości, w której głównymi oponentami jest dwóch Robertów: Winnicki i Bąkiewicz. Z konserwatywnego, „katechonicznego” czy też narodowego punktu widzenia najbardziej opłacalne byłoby przy tym zwycięstwo tego drugiego.

PiS awatarem nacjonalizmu

Przypomnijmy, iż 11 listopada ulicami Warszawy tradycyjnie i przez nikogo nie niepokojony przeszedł Marsz Niepodległości organizowany przez Stowarzyszenie Marsz Niepodległości z Robertem Bąkiewiczem jako prezesem. W charakterze VIP-ów wzięli w nim udział politycy Solidarnej Polski, jak i takie figury, jak chociażby Antoni Macierewicz. Frekwencja była wyraźnie niższa, niż w latach poprzednich, co obrazuje dzięki wymiernych liczb skalę wypalenia samego marszu, jego zupełnej bezużyteczności dla idei suwerennego państwa narodowego.

Powyższe jest jednak dobrą wiadomością. Nie ma nic gorszego, niż Antoni Macierewicz czy politycy Solidarnej Polski, którym umożliwiono by wiarygodne występowanie jako patroni jakichkolwiek ruchów narodowych. Przerzedzające się szeregi uczestników Marszu Niepodległości to sygnał, iż maszerować prosto pod skrzydła PiS-u chce się stosunkowo niewielu.

Rzecz jasna, trudno podejrzewać przeciętnych uczestników corocznych marszów o głęboką refleksję polityczną. Niemniej, można przypuszczać, iż intuicyjne wyczuwają zatracenie autentyczności tego wydarzenia. W gruncie rzeczy przestaje ono być istotnym punktem odniesienia i gdyby nie upór liberałów, by Marsz Niepodległości zwalczać i dyskredytować, to nie wzbudzałby on już żadnych emocji. Można wręcz odnieść wrażenie, iż prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski nieumyślnie(?) opóźnia śmierć naturalną marszu.

Stawka większa niż marsz

Tymczasem obsługa oczekiwań najbardziej skrajnego elektoratu, by „faszystom” rokrocznie podkładać kłody pod nogi, jedynie daje organizatorom MN polityczny tlen. Chyba tylko dlatego na stole pojawiła się opcja startu Roberta Bąkiewicza z list PiS-u w wyborach parlamentarnych w 2023 roku. Organizator patriotycznego marszu, narodowiec, ale „nasz”, dodatkowo zwalczany przez liberałów, a przy okazji mogący przyciągnąć decydujący być może ułamek procenta głosów – dla PiS-u byłoby to również zwieńczenie wrogiego przejęcia marszu, który był solą w oku żoliborskiego Naczelnika Państwa jako patriotyczny, ale jednak od niego niezależny. W tle tych kalkulacji znajduje się cel ostateczny, czyli trwałe wyeliminowanie wszelkiej nie-PiS-owskiej prawicy, cokolwiek sami byśmy o tej ostatniej sądzili, to jednak tolerowanej przez Kaczyńskiego co najwyżej jako zjawisko przejściowe.

Rzecz jasna, funkcjonowanie Bąkiewicza jako organizatora Marszu Niepodległości i przy tym polityka PiS-u równałoby się uśmierceniu marszu tak czy inaczej, tylko na warunkach dla niego korzystnych. Mimo tego z pewnych względów na przejęcie kontroli nad Stowarzyszeniem Marsz Niepodległości wciąż wyjątkowo zależy Robertowi Winnickiemu. Oznacza to, iż jest mu ono w jakimś celu potrzebne i służyłoby umacnianiu jego pozycji politycznej. Być może chodzi o aktywa, jakie SMN zgromadziło pod prezesurą Bąkiewicza, a być może o coś innego, co w każdym razie jest cenne dla posła Konfederacji.

Z uwagi na powyższe w rozgrywce Bąkiewicz-Winnicki należałoby kibicować temu pierwszemu. Świat się nie zawali od tego, gdyby obecny szef SMN został posłem PiS-u, a i sam marsz jest po prostu corocznym patriotycznym spacerem, który i tak nikogo nie pobudza do podjęcia politycznej refleksji czy aktywizmu narodowego. Po tym względem, jako pretekst do uspokojenia sumienia i fałszywego poczucia spełnionego obowiązku, bardziej wręcz on szkodzi, niż przynosi korzyści. Im szybciej więc Marsz Niepodległości się wypali, tym lepiej.

Nie byłoby jednak dobrze, gdyby tym razem Winnicki ograł Bąkiewicza i odwojował stowarzyszenie, już teraz dysponujące poważnymi sumami publicznych pieniędzy. Szczególnie ma to znaczenie, gdy w ramach Konfederacji rozważa się ponoć jakąś formę dyscyplinowania Grzegorza Brauna, w czym ma uczestniczyć rzekomo także Winnicki. Dlaczego silna pozycja samego Brauna jest istotna, tego chyba tłumaczyć nie trzeba.

Dobry zły Dziambor

Zróbmy jednak eksperyment myślowy i wyobraźmy sobie, iż w toku wybuchu ukropierdolca po 24 lutego 2022 w Konfederacji nie ma Grzegorza Brauna i ton przekazowi partii nadaje cała reszta. Ostający się Korwin trafia wówczas do konfederackiego zoo, a jego współkoalicjanci mrugają porozumiewawczo do publiki, iż starzejący się dziwak i tak nie jest traktowany poważnie. Tymczasem, to właśnie Korwin z Braunem – obaj tyleż poszukujący kontrowersji, co będący niezłomnie konsekwentni – stali się głosem rozsądku i to choćby w ramach antysystemowego rzekomo ugrupowania, mając w nim solidną opozycję wewnętrzną.

Dwaj wspomniani politycy muszą przy tym przyprawiać swoich partyjnych kolegów o niemały ból głowy. Ich koalicjanci ewidentnie nie dorośli do skali wyzwania, z jakim ugrupowanie realnie antysystemowe musi się mierzyć po wybuchu wojny na Ukrainie. W ten sposób tak długo, jak nie ma możliwości pozbycia się Korwina i Brauna z szeregów Konfederacji, tak długo też nie da się udawać rozsądnego czy umiarkowanego, strawnego dla Systemu ugrupowania. Z kolei Korwin, między innymi z racji wieku, a Braun z racji własnego dorobku pozaparlamentarnego są w stanie wyobrazić sobie życie poza Sejmem, co stanowi o ich przewadze nad większością konfederackiej stawki. Sejm to dla nich po prostu kolejna trybuna głoszenia tych samych od lat poglądów.

W sposób opozycyjny do Brauna i Korwina usiłuje się teraz legendować Artur Dziambor. Wszedł on w buty tego, który będzie rozliczał Konfederację z „putinizmu”, którego to twarz ma mieć właśnie Grzegorz Braun. Wiąże się to zarazem z przesądzonym losem jego partyjki Wolnościowcy, której trzech posłów straci zagwarantowane wcześniej miejsca biorące do Sejmu. Dlatego też budowanie wiarygodności jako tego, który próbował „naprawić Konfederację od wewnątrz, ale mu się nie udało z powodu woli większości”, to jedyne, co Dziamborowi pozostało. W końcu wygodnie jest pokazać spór z resztą Konfederacji jako konflikt o Putina, a nie o stołki, bo przecież ten były członek PiS-u wystarczająco blisko zżył się z poselskim stolcem, by zbyt łatwo odpuścić prolongatę jego okupacji – niechby i z list partii Kaczyńskiego. Obecne „dziamborzenie”, w tym publiczne łajanie Brauna, to najwyraźniej rozpęd przed przeskoczeniem do jedynego słusznego patriotycznego obozu, choćby jeżeli są tam pewne niedociągnięcia w kwestii wolnego ryneczku. Zresztą, w tej chwili to przecież Putin wyznacza linię politycznego podziału, więc idzie się dogadać.

Uciszyć Brauna

Niemniej, pokusa publicznego naznaczenia Grzegorza Brauna jako tego, którego „radykalizm” nie mieści się w linii Konfederacji, przez cały czas pozostaje wystarczająco duża. To właśnie Mentzen – główny zwycięzca wypchnięcia Dziambora i Wolnościowców z Konfederacji – oraz jego nowy sprzymierzeniec Winnicki mają być wedle doniesień medialnych inicjatorami „karania” Brauna. Czym ów zawinił? W rzeczywistości tym, iż uniemożliwia utworzenie Konfederacji z ludzką twarzą, czyli czegoś, w co grać usiłował Dziambor. Z kolei spacyfikowanie oskarżeń tego ostatniego, iż w Konfederacji toleruje się „proputinowskość” Brauna, wymagałoby jakiejś formy zdystansowania się wobec lidera Konfederacji Korony Polskiej.

Dodajmy przy tym, iż według mediów współinicjatorem rozłamu w ówczesnej partii KORWiN (obecnie Nowa Nadzieja) był właśnie Winnicki, który chciał pozbawić korwinistów większości w Radzie Liderów Konfederacji. Plan Winnickiego nie zakładał jednak starcia z silnym liderem, jakim okazał się nowy szef korwinistów Sławomir Mentzen. Winnicki odwrócił więc sojusze, zostawiając na lodzie Wolnościowców, za co Mentzen odwdzięczył się „odwróceniem” Jerzego Wasiukiewicza w Zarządzie Stowarzyszenia Marsz Niepodległości poprzez dobrego znajomego tego ostatniego, czyli Stanisława Tyszkę. W międzyczasie to właśnie Tyszka jako człowiek Mentzena dołączył bez słowa sprzeciwu Winnickiego do Konfederacji, więc interes został ubity.

Tymczasem Grzegorz Braun wciąż stanowi niebezpieczeństwo dla Winnickiego i to przynajmniej z jednego istotnego powodu. Braun bowiem obnaża swoją aktywnością polityczną nieautentyczność szefa Ruchu Narodowego, obnaża jego miałkość, cynizm, wyrachowanie, brak pryncypialności i charakteru. Dopóki Grzegorz Braun ma pełne prawo obywatelstwa jako polityk Konfederacji, dopóty trzeba się z jego „wybryków” tłumaczyć, a i samemu głupio się odcinać od koalicjanta. Podobna operacja z Korwinem wyszła zgrabnie – polityk-senior sam oddał stanowisko prezesa, a partia KORWiN zmieniła też nazwę na taką, która nie kojarzy się już z budzącym emocje JKM. Obrona Brauna przed Dziamborem to zaś i tak jedynie mądrość etapu i kwestia personaliów, Dziamborowi bowiem odmawia się już prawa do recenzowania poczynań Konfederacji, skoro ten i tak jest na wylocie, siłą rzeczy dotyczy to więc także decyzji dotyczących Grzegorza Brauna.

Nie oznacza to jednak, iż wspomniana wyżej materia nie zostanie podjęta przez „liderów Rady Liderów”, czyli przez Mentzena i Winnickiego. W końcu niechęć Brauna do utrwalania ukraińskiej wersji historii Wielkiego Głodu czy określania mianem terrorystów głów państw sąsiadujących z Polską to pretekst wystarczająco wiarygodny. „Teraz to już Braun przesadził” – chcieliby prawdopodobnie powiedzieć jego tzw. koledzy, którzy bardzo chcą przykładać rękę do kretyńskich uchwał Sejmu. Dlatego tym bardziej żaden Artur Dziambor nie jest im potrzebny do tego, by wypadać w mediach grzecznie i antyrosyjsko, bo od Brauna odetną się na własnych warunkach.

Najwyraźniej zatem owo odcinanie się od Brauna to jakaś wysokiej wartości waluta, którą System w zamian za polityczny żywot skupia od ludzi o miękkich kręgosłupach i nikczemnych charakterach, a przecież głównie takimi jest niestety otoczony w Konfederacji Pan Poseł Grzegorz Braun.

Marszem zaorać Winnickiego

Wracając do początkowego postulatu, aby trzymać kciuki za Bąkiewicza w sporze z Winnickim, warto pamiętać, iż im mniej zasobów w rękach tego drugiego, tym mniejsze możliwości oddziaływania on posiada. jeżeli nie uzyska on korzyści z układu, jaki zawarł z Mentzenem i nie odzyska kontroli nad Stowarzyszeniem Marsz Niepodległości, to nie wejdzie w posiadanie czegoś, na czym mu istotnie zależy. Szkodliwość Winnickiego będzie więc znacząco spacyfikowana.

Co więcej, dodatkową korzyścią będzie szybsze i trwalsze zaoranie samego Marszu Niepodległości, gdyż to właśnie Bąkiewicz ma największe możliwości jego upartyjnienia (u-PiS-ienia), bez opcji zachowania jakichkolwiek pozorów. Na gruzach Marszu Niepodległości oraz politycznej kariery Winnickiego, co najwyżej kosztem zastąpienia go przez PiS-owca Bąkiewicza w ławach sejmowych, można będzie położyć fundamenty pod ruch, w którym mandaty parlamentarne są wynikiem trwałej mobilizacji tysięcy ludzi w dobrej sprawie. Konfederacja takim ruchem nie jest, czego świadectwem jest samotność weń Grzegorza Brauna, otoczonego przez ludzi głupich i małych.

Marcin Skalski

Читать всю статью