Miał sen - w zimowy dzień,
z góry, ponad chmurami,
spoglądał za sępami
w przestwór równiny - weń
płożony na sawannie
smugami smolnych ciemń
wsączał się tęskny jęk
i czarnych skrzydeł wdzięk.
I śnił pazurów chrzęst -
obrzędy ptasich kroków
nad nim, wokół swych zwłok -
zamęt, gdy pożerały lęk.
Ostatnich ścięgien pęk
rwany zgłodniałym dziobem,
zwolniony wreszcie z pęt.
Zdało mu się - szybował
dookoła stoków - tętent
słyszał z równiny zebr,
ryk lwów i wycie hien.
Dech wiatru - w pozłocie ten
na morze traw - zachodu tren.
Aleksandrowi Dobie