Schyłek Europy

niepoprawni.pl 15 часы назад

Sposób w jaki Europejczycy przechodzą do porządku dziennego z niepokojącymi informacjami, jakie docierają do nich każdego dnia jest zatrważający. Przyzwyczajają się powoli do płonących śmietników i samochodów na ulicach ich miast, do ataków terrorystycznych, do gwałtów i rabunków. Do życia w niepewności, od kryzysu do kryzysu. Wycofują się powoli w sferę prywatną (gdzie jeszcze panuje jaka taka normalność) przytakując wszystkiemu, co dzieje się nad ich głowami, w obawie, iż kołysanie tą nabierającą wody łódką, zaszkodzi im samym. Skończyła się era wolności, skoro przestali być gospodarzami we własnym kraju, trzymają się więc jeszcze godności, którą daje im własność, stan posiadania. Przebijający się czasem głos protestu traktują jako zawracanie głowy, które niczego nie zmieni, jeżeli już to spowolni nieuchronne reformy. Reformy zmierzające do iluzorycznej doskonałości, miłości i braterstwa ludów starego kontynentu, bo na pewno nie do powszechnego dobrobytu. Mało kogo rusza, iż na realizację tego tak zwanego zrównoważonego rozwoju składa się grabież oszczędności poprzez nowe daniny i stałą dewaluację pieniądza, niszczący gospodarki spekulacyjno-kredytowy system finansowy, przyzwolenie na migrację prymitywnych ludów południowych niszczących prawo i porządek cywilizacji Zachodu, ubezwłasnowolnienie całych narodów przez inne narody i organizacje ponadnarodowe, upadek kościoła katolickiego i wartości, których był strażnikiem, ekoterroryzm uprawiany przez brukselskie elity, nowoczesna indoktrynacja młodzieży, profilowanie obywateli z widocznym na horyzoncie elektronicznym pieniądzem, który stworzy ostateczny parasol ochronny (kontrolny) władzy nad dobrze ubranym motłochem.

Gdzie w tym wszystkim są Polacy? Gdzieś w połowie drogi, ale spokojnie, niedługo dogonimy, naszych bardziej cywilizowanych braci. Świat stanął na głowie i porusza się bezładnie, popychany przez histeryczne siły uważające, iż mają mandat, aby go ocalić, czytaj zmienić według własnego uznania, przy okazji doprowadzając do zawłaszczenia i kontroli każdego aspektu naszego życia. Do wpasowania nas w ramy, z których nie będzie sposobu się wyrwać. Już dziś mamy z tym problemy. Jako ludzie jesteśmy w pozycji kogoś, kto spada z dachu wieżowca. Pędzi w dół na złamanie karku, ale póki wiatr przyjemnie omywa jego twarz, ten funkcjonuje, jakby punktem odniesienia była jego osoba i powietrze wokół, a nie beton, na którego spotkanie zmierza. Unia, Wielka Brytania, Ameryka i połowa świata, wszyscy rozumują podobnymi szablonami, zapatrzeni w szklane ekrany. Na to co tam widzą spoglądają jak na część przedstawienia, jak na teatr, a nie oddziałującą na nas rzeczywistość. Oszukują się, iż ich to nie dotyczy, iż mogą się od tego odciąć, wciskając guzik na pilocie, przeciągając palcem po szybie telefonu, w sekundę przenosząc się w inny wymiar, gdzie można odetchnąć od widoku gigantycznej góry wyzwań, które spędzają sen z powiek współczesnemu człowiekowi. Góry tak absurdalnie ogromnej, iż niemożliwej do ogarnięcia rozumem jednej osoby. W tym momencie powinienem zmienić osobę z oni na my. Co więc my robimy w obliczu tej góry? Uciekamy przed odpowiedzialnością, przed reakcją, działaniem, zamykając się w swoich komfortowych bańkach. Onieśmieleni kalkulujemy i milczymy. Milczymy by nie stracić tego co mamy, ale stracimy to milcząc. jeżeli nie my, to nasze dzieci.

Przestaliśmy ufać swoim przekonaniom, swojemu rozsądkowi, ale święcie wierzymy w nieomylność wyznaczających standardy zachowania i myślenia mediów oraz wszechwiedzącej opinii publicznej. Poddajemy się ich woli, gdyż łatwiej nam przełknąć, iż standardy wyznacza całe społeczeństwo, a nie jakaś grupa, czy klasa. Wierzymy, iż idziemy do przodu, choćby jeżeli argumenty do nas nie trafiają. Przyjmujemy, iż większość przecież ma rację, zamiast kierować się swoim rozumem, niezależnie od tego do jakich wniosków miałoby to nas doprowadzić. W końcu ewolucja naszych poglądów powinna być wynikiem postępującego procesu samokształcenia, a nie kierowania się wykładniami serwowanymi przez wątpliwe autorytety i sondażownie. Takie podejście to jednak rzadkość. Wielu co prawda posiada własne poglądy, ale boi się głośno je wyrażać. Ze strachu przed utratą przywilejów wynikających z pozostawania szanowanym członkiem społeczności, przed naznaczeniem łatką wariata, wywrotowca, który podważa niepewny ład. Tak to już jest, iż wolność i swoboda zasiewa w człowieku niepewność i chyba łatwiej było mu się wyrywać prowadzącej go ręce w poprzednich, opresyjnych systemach. Za komuny musiał myśleć i postępować zgodnie z nakazami władzy za cenę życia i wolności, w demokracji może myśleć i robić co chce, za cenę wykluczenia społecznego, stania się wyrzutkiem, na którego cała reszta tak zwanej opinii publicznej będzie patrzeć z pogardą lub politowaniem. Trzymaj się utartych prawd, podążaj z nurtem, albo utkniesz na mieliźnie, dopasuj się, albo pójdziesz w odstawkę. Dziś do stałości w poglądach podchodzi się z niejaką obawą, uważana jest za przeżytek, za objaw radykalizmu, choć tylko ona pozwala nam odróżnić to co jest wartościowe, racjonalne i ponadczasowe, od tego co jest wynikiem chwilowej mody. Powszechny dostęp do informacji powinien co prawda pomnażać ilość ludzi samodzielnie myślących (posiadających zwykle mocno ugruntowane poglądy), tym samym pomnażając ilość opinii, niestety prowadzi do ich redukcji i ujednolicania się, w kierunku zależnym od aktualnych trendów i popularności określonych przekonań. Przyczynia się do tego niepodzielnie panowanie wielowymiarowej tolerancji, której piewcy wszelkie niepopularne opinie traktują z wyrazem szlachetnego oburzenia, w imię uznawanej niemal za objaw przynależności do arystokracji poprawności politycznej.

Wartości, które dawały nam odwagę do podejmowania walki, nonkonformizm, który pozwalał zachować jasność umysłu i dbać o to, co naprawdę ważne, zanikają. Spychane są na margines, podobnie jak solidarność obywateli, która stała się pustym hasłem na sztandarach związkowców. Jakżeby mogło być inaczej, skoro każdy łudzi się, iż przetrwa obecne przemiany społeczne w pojedynkę? Jakoś to będzie. Dobro zwycięży, podobnie jak pokój, wolność, sprawiedliwość i postęp. Najpierw jednak zostaną podkopywane, zburzone i zdeptane przez ludzi słabych i nikczemnych. Ulegną degeneracji, jeżeli ustaniemy w ich obronie i to w kluczowym momencie. Dlaczego w kluczowym momencie? Gdyż do niedawna ludzka podłość, podłość władz i elit, choć czasem niewyobrażalna, była w swym oddziaływaniu ograniczona. Do niedawna. Ale zasięg jej oddziaływania zwiększył się niepomiernie w ciągu ostatnich dekad, by dziś zbliżyć się do szczytu (dzięki dostępnym środkom technicznym i finansowym umożliwiającym jej poszerzanie). Co gorsza oblicze władzy złagodniało, jak i metody zniewalania mas. Stały się one wyszukane, można by rzec subtelne, przyjmując wręcz formę opiekuńczości. Widzimy je w skrajnościach, ale nie w powszedniości. A choćby jeżeli je dostrzegamy, to w zamian za pewne przywileje przymykamy na nie oko, przekonani o ich znikomej szkodliwości. Podporządkowujemy się. Przecież ktoś musi zarządzać, utrzymywać ład, abyśmy na powrót nie stali się barbarzyńcami, prawda? Umowa społeczna mówiła, iż aby każdy obywatel mógł w spokoju zajmować się swoimi pomniejszymi sprawami, w sprawach ważnych będą reprezentować go władze. Autorytety wybierane z ludu. Na wschodzie, zachodzie i tu w Polsce. I wybieramy, dlaczego ciągle więc mamy wrażenie, iż rządzą nami miernoty? Wszystkich nie mogli przecież wybić Niemcy i Ruscy, skoro u nich nie jest wiele lepiej.

Gdzie schowały się elity pierwszej wody, skoro przy głosie są drugie i trzecie? Mądrzy nie pchają się do polityki? Dla świętego spokoju schodzą z drogi krzykaczom i karierowiczom? Widocznie, skoro nasza koszmarna scena polityczna nie walczy o Polskę, a jedynie o władzę, pozycje i pieniądze. Najgorsze, iż społeczeństwo tego albo nie widzi, albo mu to nie przeszkadza, o czym prawdopodobnie zaświadczą wyniki najbliższych wyborów. A może, głosujemy nie na tych co trzeba? Czyżbyśmy nie potrafili powierzyć swoich spraw we adekwatne ręce? Najwyraźniej, gdyż do tego potrzeba intelektualnego wysiłku, o który tak trudno w dzisiejszych czasach. A władze to widzą i robią wszystko, aby ten stan utrzymał się jak najdłużej. Nieważne demokratyczne czy autokratyczne. Traktują poddanych z wyższością, można by powiedzieć, po ojcowsku, z tą różnicą, iż ojcowie pragną przygotować dzieci do dorosłości, władze jednak dążą do tego, aby obywatele nigdy nie wyrośli z dziecięctwa. Gdzie są Ci nasi przedstawiciele, którzy działaliby w myśl słów Johna Stuarta Milla: „kto ma obowiązek płacić, bić się i być posłusznym, powinien także mieć prawo wiedzieć, dlaczego to robi, dać na to swoje przyzwolenie albo go odmówić, wiedzieć, iż zdanie jego coś znaczy”. Nie widzę ich. Nie mam także poczucia, aby moje zdanie coś znaczyło, prawdopodobnie jak wielu z Was.

Jak to się wszystko skończy? Co będzie z Europą i ustrojem tu panującym? Do końca poprzedniego wieku systemy upadały, w momencie kiedy społeczności w nich funkcjonujące zaczynały dostrzegać nędzę intelektualną samych systemów oraz nikłe podstawy do dalszego stanowienia porządków i obyczajów przez ich przedstawicieli. XXI wiek przynosi tutaj nowość. Mimo tego, iż symptomy rozpadu zachodniego modelu społeczno-gospodarczego widać gołym okiem, kilka wskazuje na to, by miał niedługo odejść w zapomnienie. Podobnie rzecz ma się z jego twórcami, którzy uparcie bronią błędnych kierunków i decyzji – władzami, przede wszystkim europejskimi, tracącymi z dnia na dzień mandat do ustanawiania drogowskazów, do podążania na czele grupy, a to za sprawą łamania zasad gospodarczych, prawnych, społecznych i moralnych, do których obrony zostały powołane. Co więc sprawia, iż obecny porządek broni się dzielnie, a ludzie wierzą w niego ślepo, pozostając obojętnymi na wszelkie jego patologie? Wciąż jeszcze wysoka stopa życiowa i pozorne już tylko bezpieczeństwo, przesłaniające bezkrytycznie myślącej masie, zaniedbania władz. Władz rosnących w siłę, władz cynicznych, choć na pozór łagodnych, deklarujących chęć zaspokajania wszystkich naszych potrzeb, włącznie z oszczędzeniem nam trudu myślenia. Nie potrzeba spisków i knowań, wystarczy krótkowzroczność i zła wola by degradacja prawa i polityki, stosunków międzynarodowych i międzyludzkich, kultury i obyczajów, następowała niejako samoczynnie, krok po kroku. Z udziałem, czy bez udziału zewnętrznych reżyserów, za to na pewno przy pełnej widowni. Pełznie powoli, przy nikłym sprzeciwie widzów.

Jaka czeka więc nas przyszłość? Na rewolucję nie liczę. Nie dojdzie do wielkiego przebudzenia i przewrotów. Jesteśmy na nie zbyt podzieleni, rozpuszczeni. Nie grożą nam raczej wielkie wojny, jeżeli już to wewnętrzne konflikty, które powoli kiełkują w sercu Europy, za sprawą panoszenia się tam różnej maści przyjezdnych z południa, świadomych słabości i głupoty swoich gospodarzy. Spokojnie, do nas też dotrą. Już dziś zresztą mamy tego przedsmak (i nie mówię tu tylko o południowcach - dzięki polityce otwartej granicy z Ukrainą, do Polski trafiło tysiące przestępców stamtąd że; choć kilka się o tym mówi, na Podkarpaciu powstają pierwsze gangi ukraińskie i przy bierności służb powoli rozszerzają swoją działalność na cały kraj). jeżeli gospodarka UE wytrzyma starcie z odradzającymi się mocarstwami, będziemy prawdopodobnie dalej żyć względnie wygodnie, choć już nie godnie. Ze strzeżonych biurowców i galerii do swoich nowoczesnych osiedli i domów zasilanych wiatrem i otoczonych drutem kolczastym, przemieszczać będziemy się elektrycznymi samochodami. Oddzieleni od brudu ulicy wzmocnionymi szybami, niczym biali mieszkańcy Johannesburga. Kościoły zamienią się w muzea i galerie, ewentualnie zastąpią je meczety. Sam już nie wiem co gorsze. Krzyk mniejszości zagłuszy większość i na dobre zmieni panujące tu od wieków obyczaje. Powstaną nowe podatki, które obciążą głównie autochtonów. Nie wykończy nas co prawda głód, jeżeli już, to zrobi to ograniczony dostęp do dobrej jakości żywności, na którą stać będzie niewielu. Wykańczanie trwać będzie jednak latami, w błogiej nieświadomości, jak ma to miejsce już dziś. Spodziewam się dalszego rozwarstwienia i izolacjonizmu społecznego jednostek, obojętności na sprawy kraju i kontynentu, skupienia na własnym bezpieczeństwie i doraźnych korzyściach, na walce o standard. Ułatwi to oczywiście władzom (tym lokalnym oraz ich mocodawcom) obejmowanie kuratelą kolejnych obszarów naszej wolności. Kolejne kryzysy jeszcze bardziej uzależnią masy od Państw, ponadnarodowych tworów i mediów, opieka socjalna i biurokracja przeżyją kolejną młodość, w wyniku czego powstanie mnóstwo nowych, absurdalnie, drobiazgowych norm, praw i reguł. I tak dalej i tak dalej. Pisząc z bólem serca ciągle mam jednak nadzieję, iż ten czarny scenariusz się nie spełni. Że wzrastające pokolenia, wyrwane z tradycji i uwięzione w wirtualnej rzeczywistości, dojdą do ściany i będą musiały przejrzeć na oczy. Będą musiały stawić temu wszystkiemu opór. Stawić czoła mentalnemu więzieniu, w którym tkwią, stawić czoła tej opiekuńczej tyranii, pragnącej zdecydować o ich losie. ]]>https://naocznyobserwator.blogspot.com/]]>

Читать всю статью