5 proc. PKB na obronność – takiej decyzji na szczycie NATO spodziewają się politycy, media i analitycy przed ruszającym we wtorek 24 czerwca dwudniowym szczytem NATO w Hadze.
Na dzień przed szczytem decyzja jest niemal pewna. Wzrost wydatków na obronność popierają adekwatnie wszyscy członkowie NATO oprócz Hiszpanii, której lewicowy rząd w ostatniej chwili wywalczył sobie prawo do odstępstwa, ale nie zamierza blokować innych.
"Pierwszą salwą przyszłej wojny będzie cyberatak"
Sprawę ułatwił manewr sekretarza generalnego NATO. Mark Rutte podzielił 5 proc. na dwa koszyki – 3,5 proc. na wydatki typowo wojskowe i 1,5 proc. na inwestycje w infrastrukturę, przemysł obronny czy cyberbezpieczeństwo. Amerykanie to kupili.
– Pierwszą salwą kolejnej wojny nie będzie ogień czołgów wjeżdżających przez natowską granicę – to będzie cyberatak albo uderzenie w infrastrukturę krytyczną – powiedział na spotkaniu z dziennikarzami w poniedziałek 23 czerwca przed szczytem ambasador USA przy NATO Matthew Whitaker. Dodał, iż najlepsze choćby czołgi nie pomogą, jeżeli drogi i mosty nie pozwalają na ich szybkie przerzucenie na front.
Szczyt NATO. Europejczycy boją się o budżety
Na dzień przed szczytem trudniejsze wydaje się uzgodnienie daty spełnienia nowego celu. Padają propozycje: 2030, 2032 i 2035. Kraje flanki wschodniej Sojuszu wolałyby, aby termin był jak najkrótszy, jednak inne państwa – z reguły te położone dalej od Rosji i mające większe problemy z osiągnięciem obecnego celu wydatkowego 2 proc. – optują za dłuższym terminem.
Jak podkreślał minister obrony Niemiec Boris Pistorius na niedawnym spotkaniu szefów resortów obrony państw Sojuszu, nikt nie postuluje wydatkowania 5 proc. od zaraz – i trzeba będzie znaleźć kompromis między celami a tym, co europejskie państwa będą w stanie wydać.
Z czym Amerykanie przyjadą na szczyt NATO?
Najbardziej zainteresowane wzrostem europejskich wydatków na obronę są Stany Zjednoczone, choć same wydają w tej chwili tylko 3,4 proc. Jednak Donald Trump uważa, iż Ameryka "nie powinna" być zobowiązana celem 5 proc., skoro "przez tak długi czas wspierała NATO". Nie spieszy się zresztą do Europy – przyleci dopiero we wtorek. Ale Waszyngton kontynuuje nacisk.
– Wzywamy sojuszników do działania i poniesienia sprawiedliwej części kosztów związanych z bezpieczeństwem transatlantyckim – mówił 23 czerwca ambasador Whitaker, podkreślając wagę "przywrócenia równowagi w obciążeniach na rzecz wspólnej obrony". Waszyngton oczekuje "znaczącego i wiarygodnego wzrostu budżetów obronnych w ujęciu rok do roku" i przeglądów poziomów gotowości bojowej i wypełniania celów wojskowych. Whitaker zapowiedział, iż będzie to stały temat w kontaktach z sojusznikami.
Dopytywany, czy USA poprą wskazanie w konkluzjach szczytu Rosji jako głównego zagrożenia dla Sojuszu dyplomata zrobił unik tłumacząc, iż negocjacje nad komunikatem trwają, ale "niezaprzeczalnym powodem" skupiania się na zwiększeniu inwestycji w obronność "jest Rosja i długoterminowe zagrożenie, jakie stanowi dla bezpieczeństwa NATO".
Szczyt NATO: Z czym przychodzą Europejczycy?
Po tym, jak stało się jasne, iż Amerykanie skoncentrują więcej uwagi na Azji i Pacyfiku, a także po uruchomieniu przeglądu sił przez Pentagon, co sygnalizuje możliwość wycofania części wojsk USA z Europy, w ostatnim półroczu UE zaczęła – skutecznie – szukać pieniędzy na obronność. Ostatnie kilka miesięcy polityki Trumpa wobec Rosji i Ukrainy – sprzecznej z dotychczasową linią amerykańskiej administracji – również przyspieszyło przygotowanie programów takich jak SAFE.
Poparcie celu 5 proc. pokaże Donaldowi Trumpowi, iż Europejczycy są wiarygodni, a jemu pozwoli odtrąbić sukces. Oni sami zaś – jak mówił niedawno autorowi tego tekstu zastępca sekretarza generalnego NATO, dr Jamie Shea z ośrodka analitycznego Friends of Europe, będą prawdopodobnie oczekiwać jaśniejszego przedstawienia amerykańskich planów.
Pytany w poniedziałek o to, czy prezydent Trump zobowiąże się do synchronizacji potencjalnych redukcji personelu wojskowego w Europie ze zwiększaniem przez Europejczyków zdolności obronnych, ambasador Whitaker nie zaprzeczył sugestii zawartej w pytaniu i odparł, iż Amerykanie będą pracować "ręka w rękę" z Europą i Kanadą, aby zapewnić, iż nie będzie żadnych dziur w zdolnościach obronnych w przypadku wycofania jakichkolwiek sił przez Stany Zjednoczone z dowolnego miejsca.
Według badania brytyjskiego Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych ewentualne zastąpienie amerykańskiej broni i 128 000 żołnierzy kosztowałoby Europę około 1 biliona dolarów w ciągu 25 lat.
Ostatni szczyt UE za polskiej prezydencji
Zaraz po szczycie NATO – 26 czerwca – przywódcy państw UE spotkają się w Brukseli na ostatniej Radzie Europejskiej pod przewodnictwem polskiej prezydencji. Zajmą się m.in. katastrofalną sytuacją humanitarną w Gazie po roku ataków Izraela, bezpieczeństwem wewnętrznym UE i procesem akcesyjnym Mołdawii, a także obronnością i Ukrainą.
Udział Kijowa w szczycie NATO został zminimalizowany, a Amerykanie ustami ambasadora Whitakera podkreślili, iż "nie ma wojskowego rozwiązania wojny rosyjsko-ukraińskiej", zaś prezydent Trump popiera "jakikolwiek dyplomatyczny mechanizm, który doprowadzi do trwałego pokoju" i liczy na gotowość obu stron do kompromisu. Także na unijnym szczycie Ukrainę może zepchnąć na plan dalszy eskalacja konfliktu Izraela z Iranem, choć Polacy mają nadzieję, iż uda się przeforsować 18. pakiet sankcji na Rosję – byłby to już trzeci podczas tej prezydencji.
Będzie zakaz sprowadzania rosyjskiego gazu do UE?
Przywódcy będą też rozmawiać o propozycji Komisji Europejskiej – całkowitego zakazu sprowadzania rosyjskiego gazu do Unii do Unii od 1 stycznia 2026 r. Wyłączono z niego umowy długoterminowe na gaz podpisane z rosyjskimi podmiotami do 17 czerwca 2025 r., co przesunie realne zakręcenie kurków o dwa lata, natychmiastowy zakaz nie obejmie też państw otoczonych całkowicie lądem.
Rosyjski gaz wciąż importują Francja, Belgia, Holandia i Hiszpania, ale te wyjątki to wyraźny ukłon w stronę Węgier i Słowacji. Nie pomógł, bo Viktor Orban już wykorzystał atak Izraela na Iran do wyrażenia obaw o wzrost cen energii i zaapelował o odejście od pomysłu. KE jednak nieprzypadkowo zaproponowała wprowadzenie tej wielkiej zmiany rozporządzeniem – wymaga ono bowiem tylko kwalifikowanej większości 15 państw o łącznej liczbie mieszkańców stanowiącej 65 proc. ludności UE, a nie jednomyślności.
Więcej szczęścia – czyli poparcia zawsze niechętnych temu Węgier – będzie musiał mieć na szczycie 18. pakiet sankcji na Rosję. Tu potrzeba jednomyślności i polska prezydencja bardzo na koniec swojego półrocza w UE na nią liczy. Jak dotąd się udawało, ale na wyniku negocjacji mogą zaważyć zarówno napięte relacje między Warszawą a Budapesztem, gdzie rządzą politycy wywodzący się z wrogich sobie obozów, jak i kryzys na Bliskim Wschodzie.