— To niesamowity prestiż dla naszego miasta, dla naszej społeczności. Najwyższy wyraz uznania dla mieszkańców, którzy ciężko pracowali, żeby pomagać naszym sąsiadom – mówił w maju 2022 r. prezydent Rzeszowa Konrad Fijołek. Samorządowiec komentował w ten sposób tytuł „Miasta Ratownika”, jaki Rzeszowowi w uznaniu zasług przyznał prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski.
Słowa uznania nie były wypowiadane na wyrost. Rzeszów i rzeszowianie w pierwszych tygodniach po ponownym wybuchu rosyjsko-ukraińskiej wojny wykazali się wprost niesamowitym hartem ducha i chęcią niesienie pomocy. W 200-tysięcznym mieście gościło wówczas 100 tys. uchodźców. Na dwóch stałych mieszkańców Rzeszowa przypadał więc jeden uciekinier przed bombami, którego rzeszowianie spontanicznie i dobrowolnie (wówczas nie było jeszcze systemu dopłat) gościli i utrzymywali.
Czy po blisko trzech latach dużo zostało z tamtego entuzjazmu? Z tym pytaniem w głowie wybrałem się w połowie stycznia do Rzeszowa.
Miasto w budowie, ale rynek pracy dalej ma „dziury”
Na miejscu mocno zaskoczył mnie widok… żurawi budowlanych. Rzeszów to dziś „miasto w budowie”. Na wielu ulicach widać ekipy budowlane, które pomimo zimy wykańczają nowe budynki mieszkalne. Rzeszów to obok Warszawy jedyne duże miasto w Polsce, które według statystyk w ostatnim kwartale 2024 r. nie zanotowało spadku zainteresowania zakupem mieszkań. Popyt na własne „cztery kąty” w stolicy Podkarpacia jest cały czas ogromny.
— Niestety to zjawisko ma zarówno swoje plusy, jak i minusy — mówi Mateusz Maciejczyk, radny miejski, rzeszowski aktywista i polityk Polskiego Stronnictwa Ludowego. — Na pewno boom w budowlance napędza lokalną gospodarkę, daje miejsca pracy i przychody z podatków dla miasta. To jest fajne. Gorzej jednak, iż zainteresowanie własnym mieszkaniem w Rzeszowie dalej jest tak ogromne, iż ceny nieruchomości cały czas idą w górę. Od czasu wybuchu wojny w Ukrainie to jest naprawdę kolosalny wzrost — dodaje.
Radny mówi nam, iż dziś na rynku wtórnym za 1 mkw. mieszkania trzeba zapłacić w Rzeszowie średnio 10 tys. 500 zł. Na rynku pierwotnym to są ceny 12-14 tys. zł za metr.
— To dużo, bardzo dużo. Za 30-metrowe mieszkanko trzeba zapłacić choćby 420 tys. zł. Wiele osób na to nie stać. Ale popyt podbijają osoby, które chcą się do Rzeszowa sprowadzić. To zarówno Ukraińcy, jak i np. Amerykanie. Tych jest w mieście i okolicach sporo. Nasze lotnisko w podrzeszowskiej Jasionce jest bazą przerzutową zachodniego sprzętu wojskowego do Ukrainy. Zarówno żołnierze z USA, jak i ich personel cywilny chcą tu mieszkać. I to całymi rodzinami — zaznacza Maciejczyk.
Radny Maciejczyk ma rację. Rzeszów, kiedyś „swojski i prowincjonalny” stał się dziś międzynarodowym miastem. Wystarczył mi 5-minutowy spacer po centrum miasta (okolice Pomnika Czynu Rewolucyjnego), by spotkać dwie młode Afroamerykanki.
Nastolatki dobrze już mówiły po polsku. Wytłumaczyły mi, iż ich rodziny sprowadziły się do Polski dwa lata temu, a one chodzą tutaj do liceum. — Nie wiemy, jak długo zostaniemy w tym miejscu, ale bardzo mi się tu podoba — mówiła Stacy ubrana w grubą kurtkę. — Śnieg jest cool. Wcześniej mieszkałam w Atlancie. Tam śniegu nie ma nigdy — dodała Ivone, druga z nastolatek.
Więcej narzekań niż pozytywów
W Rzeszowie mieszka też bardzo dużo Ukraińców. Ci cenią sobie bliskość ojczyzny. Dzięki autostradzie A4 mogą być w Ukrainie po godzinie jazdy samochodem. Mateusz Maciejczyk nie potrafi podać dokładnej liczby Ukraińców zamieszkałych w Rzeszowie, ale twierdzi, iż na pewno będą stanowili już „dwucyfrowy” procent wszystkich mieszkańców.
— W wielu przypadkach to są świetni, pracowici ludzie — mówi Anna, pracownica sklepiku firmowego jednak z podkarpackich piekarni zlokalizowanego w okolicach rzeszowskiego dworca PKP. — Mam kilka dobrych koleżanek Ukrainek.
— Wyczuwam jednak, iż jest jakieś „ale” — staram się drążyć.
— No tak — mówi pani Anna. — Pewnie ktoś mi zarzuci ksenofobię, ale obserwując Ukraińców jako całość, mam jednak wrażenie, iż oni troszkę polubili swój status „ofiar” i nauczyli się czerpać z hojności Polaków, ile tylko się da.
Jak wyjaśnia nasza rozmówczyni, u jej pracodawcy przez ostatnie dwa lata pracowało więcej niż 30 Ukraińców i Ukrainek. Pani Anna wylicza, iż byli kierowcami, piekarzami, sprzedawczyniami.
— I oni naprawdę rzadko kiedy pracowali więcej niż dwa, trzy miesiące. Później wyjeżdżali do Warszawy czy Niemiec. Nie ukrywali, iż tam lepiej płacą lub (w przypadku Niemiec) jest większy socjal. W Rzeszowie i okolicy brakuje rąk do pracy. Ukraińcy jednak „nie zbawili” rynku pracy w regionie — mówi pani Anna i dodaje, iż jej syn pracuje w budowlance, a mąż jest kierowcą miejskiego autobusu. Obaj panowie mają mieć o uchodźcach z Ukrainy identyczne zdanie.
— Gdyby dziś ludzie mieli ponownie przyjąć taką falę uchodźców, jaka była w mieście w 2022 r., to moim zdaniem, wielu nie otworzyłoby dla nich swoich mieszkań — mówi z kolej Stanisław, taksówkarz z postoju przy rzeszowskim dworcu PKP. — Ukraińcy nie są nam Polakom za bardzo wdzięczni za okazaną pomoc. Tylu ich w Polsce jest i dostali od prywatnych ludzi i samego państwa bardzo wiele. Tymczasem oni w rozmowach z nami dalej chwalą się tym jaka to Ukraina nie jest bohaterska i iż tak było od zawsze, a już na pewno w czasach Bandery. Na nas, ludzi z Podkarpacia, to działa jak przysłowiowa „płachta na byka”. Tu wiele rodzin miało kiedyś bliskich na Wołyniu i wie, co tam się działo. Tymczasem oni dalej tych ludobójców chwalą.
Przystanek autobusowy w centrum Rzeszowa
„Wiem, iż nie wolno generalizować, ale…”
W samym Rzeszowie odbyłem około 20 rozmów. Wszystkie ze zwykłymi ludźmi. Wszystkim zadawałem pytanie, czy podoba im się to, jak zmieniło się ich miasto w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat. Być może po prostu źle trafiłem lub objawiło się polskie umiłowanie do narzekania, ale nikt nie powiedział mi stanowczo: „tak, jest świetnie”.
Wszyscy rozmówcy raczej narzekali. W mniejszym lub większym stopniu nie podobało się im to, jak zmieniło się ich miasto. Najczęściej podawane powody są tymi samymi, które padły w tekście powyżej.
Wzrost cen mieszkań i ogólnie kosztów życia, brak rąk do pracy, dłuższe kolejki do lekarzy (mieszkańców Rzeszowa jest więcej, a specjalistów tyle samo) oraz oczywiście różnice światopoglądowe.
— Przed świętami zachorowałam. Zapisałam się do przychodni na wizytę dzień później. Była tam kolejka. Polacy czekali w niej cierpliwie. W tym czasie przyszła Ukrainka. Awanturowała się, iż ona wchodzi bez kolejki, bo jest… uchodźcą i jej „się to należy”. Nie pierwszy raz spotykałam się niestety z takim podejściem tych ludzi do nas Polaków — mówi Zofia, 72-letnia rzeszowska emerytka. — Z drugiej strony w klatce obok mam też Ukraińską rodzinę. Oni mieszkają tu już jednak z 10 lat. Osiedlili się jeszcze przed wojną. To wspaniali ludzie. Ich nastoletni syn to mi czasem choćby zakupy zaniesie. Kiedyś widziałam, iż śmieją się przez to z niego polscy koledzy. Powiedział mi, iż się tym nie przejmuje. Wiem więc, iż nie można generalizować.
Jasionka — tu widać plusy
Ocena zmian, jakie stolica Podkarpacia przeżyła w ostatnich trzech latach, mocno zmienia się jednak, gdy z centrum wyjeżdżamy do Jasionki. To oficjalnie dalej osobna miejscowość, ale de facto po prostu przedmieścia Rzeszowa. To w tej gminie istnieje podkarpackie lotnisko, którego okolice stanowią bazę dla amerykańskich żołnierzy stacjonujących w Polsce. Sporo tu hoteli.
Wyjazd z Rzeszowa w kierunku drogi ekspresowej S19 „Via Carpatia”
— Od kiedy ta cała międzynarodowa pomoc idzie na Ukrainę przez Jasionkę, ruch w interesie naprawdę się kręci — mówi recepcjonista jednego z takich obiektów. — Mamy naprawdę sporo gości. Głównie z zagranicy, ale nie tylko. Wielu polskich przedsiębiorców też tu przyjeżdża, bo mają z żołnierzami jakieś biznesy. To znaczy, tak mi się wydaje, bo o szczegóły gości nie pytamy. Dla branży hotelarskiej w regionie ostatnie lata są na plus. Mocno odbiliśmy się po pandemii dzięki temu, iż to właśnie u nas w Rzeszowie jest ten hub logistyczny dla transportu pomocy dla Ukrainy.