Podczas niedawnej wizyty w Rydze prezydent Andrzej Duda wielokrotnie powracał do kwestii „walki ramię w ramię Polaków i Łotyszy o wyzwolenie Łatgalii” w 1920 roku, kontrastując „450-letnią przyjaźń polsko-łotewską” ze „znienawidzonym sąsiadem (…) rosyjskim potworem ze Wschodu”, przed którym należy „odbudować żelazną kurtynę aż do chmur”.
Nie po raz pierwszy zapuszczając się na grząski teren polityki wschodniej PAD wpadł tym samym w pułapkę anachronizmu, uparcie mieszając dziewiętnasto- i dwudziestowieczne etnonacjonalizmy z historyczną rzeczywistością I Rzeczypospolitej i jej relacji z Inflantami w XVI stuleciu. Z równą dezynwolturą prezydent mówi wszak o Ukraińcach jako o „kiedyś współrodakach w Rzeczypospolitej”, choć jako żywo nikt nigdy o takim ludzie w naszych przedrozbiorowych granicach nie słyszał. Znacznie poważniejszego gwałtu na prawdzie historycznej prezydent Duda dopuścił się jednak przechodząc do porządku nad prawdziwymi okolicznościami zarówno sprezentowania państwu łotewskiemu Inflant Polskich z Dyneburgiem, jak i nad całą z gruntu antypolską polityką władz w Rydze w dwudziestoleciu międzywojennym oraz współcześnie.
Uboczny produkt rywalizacji niemiecko-brytyjskiej
Geneza państwa łotewskiego, pierwszego i niemającego żadnych tradycji historycznych, jest całkiem typowa dla naszej części Europy i jest wynikiem krzyżowania się dwóch głównych tendencji. Po pierwsze – niemieckiego dążenia do organizacji Mitteleuropy, głębokiego zaplecza Niemczyzny na Wschodzie, stanowiącego zaplecze aprowizacyjne, rynek zbytu, rezerwuar siły roboczej oraz obszar kolonizacyjny dla Rzeszy. Pribałtika, poddana niemieckiemu osadnictwu miejskiemu i ziemiańskiemu już od XIII wieku, pełniła istotną rolę zarówno bazy wypadowej, jak i ośrodka wpływów niemieckich na Rosję i inne ziemie słowiańskie. Z drugiej strony w tym samym celu, uzyskania dominacji co najmniej handlowo-gospodarczej w kierunku Serca Lądu – rejon Bałtyku był uznawany za rozwojową strefę wpływów przez ośrodki decyzyjne Londynu / City. Państewka bałtyckie pojawiły się zatem jako wypadkowa tych dwóch sił – najpierw wywołane ex nihilo przez okupantów niemieckich w 1918 roku (Księstwo Kurlandii i Semigalii, Vereinigtes Baltisches Herzogtum), a następnie obdarzone przymusową niepodległością przez aliantów interweniujących podczas rewolucji i wojny domowej w Rosji. Chodziło wówczas przede wszystkim o powstrzymanie irredenty Niemców Bałtyckich, współdziałających zresztą z siłami Białych. Dla tego celu operująca na Bałtyku Royal Navy została odwołana spod Kronsztadu i Piotrogrodu, gdzie jej wsparcie miał obiecane nacierający na stolicę generał Nikołaj Judenicz i została skierowana na wybrzeże łotewskie, ostrzeliwując z morza oddziały białej Zachodniej Rosyjskiej Armii Ochotniczej Pawła Bermondt-Awałowa. Rodząca się II Rzeczpospolita, realizująca na odcinku wschodnim zadania stawiane przez Londyn, wzięła udział w tych walkach dostarczając broń, sprzęt i amunicję służące rozbiciu Białych[i]. W efekcie załamała się również ofensywa Judenicza na północy, a państwo bolszewickie przetrwało, między innymi dzięki fanatycznemu wsparciu… Strzelców Łotewskich, stanowiących podporę rewolucji, osobistą gwardię Władimira Lenina i awangardę walki z Białymi i interwentami. Taka jest prawdziwa geneza opiewanej przez prezydenta Dudę „polsko-łotewskiej współpracy”: wykonywanie poleceń Londynu i uratowanie, a nie pokonanie bolszewizmu.
Wrogi „sojusznik”
Do walki z Czerwonymi przystąpiliśmy zatem nie wtedy, kiedy można ich było realnie pokonać, ale gdy odpowiadało to interesom zachodnich aliantów, zainteresowanych utrzymaniem swoich przyczółków wpływu na pograniczu dawnego Imperium Rosyjskiego wobec braku szans na kontrolowanie go w całości. W tym właśnie kontekście należy rozumieć zarówno anachronicznie dziś przedstawiany marsz Edwarda Śmigłego Rydza na Dyneburg, jak zwłaszcza osławioną wyprawę kijowską Józefa Piłsudskiego. W ten sposób, rezygnując z możliwości zawarcia pokoju z bolszewikami, zgadzającymi się podczas rozmów w Mikaszewiczach na oddanie Rzeczypospolitej pełnej kontroli nad Litwą i Białorusią aż po Berezynę (a wcześniej celowo doprowadzając do fiaska negocjacji z Białą Rosją gen. Antona Denikina) – wojska polskie w styczniu 1920 roku przystąpiły do Operacji Zima, czyli niesprowokowanego ataku w kierunku na Dyneburg. Charakterystyczne, iż w ofensywie mającej faktycznie reaktywować sztuczny twór państwa łotewskiego obok 30 tys. żołnierzy polskich uczestniczyło zaledwie 10 tys. Łotyszy. W dodatku zaś ci operując samodzielnie łatwo oddawali pole bolszewikom, zostawiając przyjemność walki z nimi polskim samonarzucającym się sojusznikom.
Atmosfera między aliantami od początku była zresztą napięta, nie tylko z powodów politycznych. „Stosunek żołnierza polskiego do Łotyszów, choćby do ludności polskiej (…) był niechętny, nieżyczliwy. Żołnierz nie mógł zrozumieć, dlaczego na łotewskiej ziemi mają być Polacy i rozmawiał z nimi po rosyjsku, uważając ich za Łotyszów. Wolę zamilczeć o szczegółach… Braterstwa broni nie było, żołnierz polski pogardzał łotewskim za to, iż musiał iść zawsze w pierwszym szeregu, zamiast w jednym, za zły prowiant (przezwisko Łotyszów – «śledzie»), za brak uprzejmości koleżeńskiej – niejednokrotnie dochodziło do bójek (…). Łotysze nie ufali wojsku polskiemu, posądzając zupełnie bezpodstawnie o zamiary zaborcze, pragnąc jak najszybszego wycofania ich z Łatgalii” – raportował konsul RP, Michał Świerzbiński. „Po zajęciu Dyneburga przez Polaków doszło do rabunków i gwałtów, głównie na ludności żydowskiej i rosyjskiej. Na porządku dziennym były nadużycia żołnierzy polskich, pozbawiających ludność resztek majątków pod pozorem wojennych rekwizycji. Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, iż ofiarą tej samowoli padała również miejscowa ludność polska” – dodaje historyk Tomasz Paluszyński.
Nic więc dziwnego, iż Łotysze woleli obsadzać swoimi siłami tereny już zajęte przez Polaków w obawie, by nie posłuchali oni miejscowej ludności masowo domagającej się przyłączenia do państwa… polskiego. Działania takie nasiliły się zwłaszcza podczas odwrotu armii polskiej spod Kijowa, kiedy to korzystając z okazji nasi łotewscy przyjaciele wkroczyli do powiatu iłłuksztańskiego, zamieszkałego przez większość polską[ii]. Równie wrogą postawę Ryga zajmowała wobec Litwy Środkowej i akcji generała Lucjana Żeligowskiego. Gdy spodziewano się, iż po wyzwoleniu Wilna podejmie on dalszy marsz na Kowno, Łotwa szykowała się do udzielenia zbrojnego wsparcia Auksztotom. Politycy i prasa łotewska zajmowali zdecydowanie proniemiecką postawę wobec powstań śląskich, a jednym z głównych kierunków działań nowego państwa była depolonizacja krajowej własności ziemskiej i oświaty.
Odebrać Polakom ziemię i zamknąć szkoły
Łącznie chodziło o przeszło 350 tysięcy hektarów, w posiadaniu 130 polskich rodzin oraz łącznie 65 tysięcy hektarów średnich i drobnych gospodarstw prowadzonych przez 3395 miejscowych Polaków. Mające decydujący wpływ na łotewską politykę nacjonalistyczne formacje miejscowego chłopstwa przeforsowały reformę rolną i wywłaszczenie Polaków, przy pozostawieniu działek do 50 ha. Walka o odszkodowania była główną treścią polsko-łotewskich stosunków dyplomatycznych adekwatnie przez całe dwudziestolecie, a sytuację pogarszały szykany stosowane przez Rygę wobec polskiej oświaty. Ograniczano również prawa obywatelskie polskiej mniejszości, czego symbolem było aresztowanie w 1924 roku polskiego posła na Sejm Łotwy, Jana Wierzbickiego pod zarzutem zdrady stanu za protesty przeciw blokowaniu polskiego szkolnictwa w Inflantach. Stosunki stały się jeszcze bardziej napięte po autorytarnym przewrocie Kārlisa Ulmanisa (dziś czczonego na Łotwie jako bohater narodowy). Jeszcze silniej nacjonalistyczna polityka łotewska obróciła się przeciw polskiej mniejszości. Polskie Zjednoczenie Narodowe na Łotwie zostało rozwiązane przez władze, zawieszono polski „Nasz Głos”, zamknięto 27 z 45 polskich szkół podstawowych, wydalono ze służby państwowej urzędników polskiego pochodzenia. „Jesteśmy w stanie konfliktu mniejszościowego z Łotwą” – raportowało w czerwcu 1935 roku polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych[iii]. Poprawy nie udało się uzyskać aż do końca istnienia II RP, której wielu przedstawicieli ewakuowało się na Zachód właśnie przez Rygę, przy rosnącej niechęci i zniecierpliwieniu miejscowych władz, wyraźnie już ukierunkowanych na współpracę z III Rzeszą.
„Przyjaźni” i „braterstwa”, o których mówił prezydent Duda, a choćby zwykłego dobrego sąsiedztwa, nigdy więc nie było, zaś polskie zaangażowanie w powstanie państwa łotewskiego niczego dobrego ani miejscowym Polakom, ani Rzeczypospolitej nie przyniosło.
Nie oddać Polakom ziemi i…
Wbrew pozorom nie lepiej polsko-łotewskie sprawy mają się od ogłoszenia drugiego państwa łotewskiego, w sierpniu 1991 roku. Znowu dominują oficjalne deklaracje przyjaźni, wygłaszane pod anglosaskie dyktando, za którymi jednak kryje się ponowne zwracanie się Rygi w kierunku polityki etnonacjonalistycznej przeciw mniejszościom, zarówno Rosjanom, jak i Polakom, oraz coraz wyraźniejsze budowanie polityki historycznej kraju na tradycji i hasłach nazistowskich, a więc poniekąd podobnie jak na Ukrainie i Auksztocie. Znowu też realnym punktem spornym pozostają kwestie własnościowe, oczywiście w żadnym razie nie artykułowane na szczeblu międzypaństwowym. Aż 31 lat zajęło władzom Łotwy przejście do kolejnego etapu wypłacania odszkodowań za mienie obywateli znacjonalizowane w okresie sowieckim. Teoretycznie odpowiednie ustawy uchwalono już w latach 1990 – 1992, a cały proces uznano za zakończony w 2006 roku. W istocie jednak roszczenia osób z obywatelstwem innym niż łotewskie były przeważnie oddalane (z wyjątkiem 15% udziału wnioskodawców z USA, 5% z Kanady i 4% z Izraela), a mienie właścicieli polskich i żydowskich uznawano często za „porzucone” i „pozbawione spadkobierców”. W dodatku w przypadku uznanych roszczeń proponowano najczęściej nieruchomości zastępcze o nieekwiwalentnej wartości. Władze w Rydze obwarowały także cały proces zgłoszeniem zastrzeżeń do pełnego wdrożenia Protokołu Nr 1 do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Tym samym jednak znalazły się w sporze z międzynarodową wspólnotą ofiar Holocaustu i wspierającą te roszczenia dyplomacją amerykańską. Dopiero w lutym 2022 roku pod naciskiem amerykańskim Łotwa zniosła ograniczenia i wznowiła kwestię restytucyjną, zapowiadając wypłatę € 40.000.000 potomkom ofiar Zagłady. W ten sposób jednak otworzona też została droga do dalszego roszczenia praw polskich właścicieli, przede wszystkim do majątków pozostawionych w Inflantach Polskich, ci jednak – w przeciwieństwie do potomków miejscowych Żydów i Niemców – nie mają za sobą żadnego oparcia państwowego. Kilkudziesięcioma takimi sprawami zajmuje się w tej chwili Powiernictwo Kresowe, za każdym razem spotykając się z wyraźną niechęcią władz III RP chętnie przyznających odznaczenia liderom polskiej mniejszości na Łotwie, ale równie zdecydowanie zaprzeczających, iż w relacjach z Łotyszami mogą Polaków dzielić jakieś kwestie prawne, a faktycznie wprost wyrządzone naszym rodakom krzywdy.
Odbudowana z wielkim trudem i wysiłkiem miejscowych Polaków polska oświata na Łotwie od co najmniej trzech lat jest poddana ogromnej presji. Realizowana od 2020 roku reforma systemu edukacji wymierzona jest przede wszystkim w szkolnictwo mniejszości, a zwłaszcza Polska Średnia Szkoła Ogólnokształcąca im. Ity Kozakiewicz w Rydze ucierpiała w związku z wprowadzonymi ograniczeniami w pracy nauczycieli ściąganych tu z Polski, z polskim obywatelstwem. W efekcie w ciągu ostatnich dwóch lat o ponad połowę zredukowano liczbę godzin wykładanych po polsku. Dramatycznie przedstawiają się perspektywy czterech działających na Łotwie polskich szkół w związku z zapowiedzianą pod koniec 2022 roku kolejną reformą, w wyniku której zajęcia w językach mniejszości zostaną w ogóle zabronione, a polskiego będzie można nauczać jedynie jako jednego z wielu języków obcych. Przejęty opowiadaniem o wspólnej nienawiści do Rosji prezydent Duda w ogóle tego tematu podczas rozmów w Rydze nie podniósł!
Wystawmy Rydze rachunek
A przecież Wojsko Polskie przez cały czas broni Łotwy, nasz kontyngent wojskowy w ramach misji NATO to w tej chwili dwustu żołnierzy wyposażonych w broń pancerną, to z polskich podatków (sic!) łoży się na utrzymanie całej międzynarodowej batalionowej grupy bojowej sił wzmocnionej Wysuniętej Obecności Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego – a w zamian Łotysze zamykają nam szkoły i nie pozwalają uczyć dzieci po polsku, polskiej historii, także polskiej historii tych ziem. Faktycznie, w tej jednej analogii prezydent Duda ma zatem niechcący trochę racji: jak nieco ponad 100 lat temu, polscy żołnierze gwarantują realizację anglosaskich interesów w regionie bałtyckim, jak wtedy Łotwa ani myśli się za to nijak „polskim przyjaciołom” odwdzięczać, zaś koszt całej awantury ponoszą miejscowi Polacy, dodatkowo zagrożeni nie tylko łotewskim szowinizmem, ale i niebezpieczeństwem rozlania się wojny między Zachodem a Rosją na zamieszkałe przez naszych rodaków rejony Pribałtiki.
Tak zawsze kończy się wiara w fałszywe przyjaźnie i zgoda, by nasze stosunki z sąsiadami dyktowane były z obcych stolic.
Konrad Rękas
[i] P. Łossowski Łotwa nasz sąsiad. Stosunki polsko-łotewskie w latach 1918 – 1939. Warszawa, 1990, str. 8-9.
[ii] Op. cit., str. 12-14.
[iii] Op. cit., str. 46-48.