Ostatnia deklaracja Dykasterii Nauki Wiary Fiducia supplicans (ale przecież to tylko kolejny konsekwentny krok), a także błyskawiczne zalążki obyczajowej rewolucji i niemalejącego chaosu w sądownictwie na naszym krajowym podwórku skłaniają do zastanowienia się nad porządkiem i bałaganem. Czy są to stany równie dobre? Czy zaprowadzanie porządku w przestrzeni publicznej to forma opresji? Tekst nie opowiada ani o chaosie w najnowszym nauczaniu Kościoła ani prawnym bałaganie w Polsce. Jednakże jego ogólne spojrzenie można odnieść do każdej z tych spraw. Bałagan jako inna forma porządku, idealny wyborca z umysłem dziecka czy wierny nie mający problemu ze sprzecznościami w nauczaniu, które go obowiązuje to przepis na szczęśliwego (pozornie) człowieka. Tyle, iż żyjącego niejako poza rzeczywistością.
Z punktu widzenia dziecka chęć rodzica do zaprowadzenia porządku w dziecięcym pokoju to jakaś fanaberia tego drugiego. Dziecko doskonale odnajduje się w swoim bałaganie choćby o ile ma problem z odnalezieniem części zabawek czy sprzętów. Porządek nie stanowi dla niego żadnej wartości ani choćby nie zdaje się szczególnie użyteczny. Ciągłe uwagi o potrzebie sprzątania albo choćby uzależnianie od tego dostępu do przyjemnych czynności czy smacznych przekąsek przemawia do wyobraźni dziecka o tyle, iż przekonuje je do podporządkowania, o ile rodzic przetrzyma ewentualne krzyki i dyskusje, jednak nie zmienia myślenia jego potomka na temat samej zasadności sprzątania i jest to jedynie coś, czego nie da się uniknąć.
Oczywiście rodzic sam może o wiele łatwiej, szybciej, dokładniej i bez przechodzenia przez dyskusje ze swoim dzieckiem, zaprowadzić porządek w jego pokoju. Jednakże, chcąc nauczyć dziecko posłuszeństwa i zakorzenić nawyk utrzymywania porządku, stara się tego nie robić. W przeciwieństwie do swojej pociechy docenia zalety porządku jak i dobrych przyzwyczajeń. W teorii mógłby machnąć ręką i dać dziecku żyć w bałaganie, który byłby niwelowany tylko dla celów spania w łóżku bez stosu zabawek i innych doraźnych potrzeb (słynne u wielu przedstawicieli dzieci i młodzieży krzesło z ubraniami, które przekłada się na przykład na łóżko gdy krzesło trzeba użyczyć koledze czy kuzynowi, który wpada z wizytą jest podobnym przykładem). Dziecko doskonale przetrwałoby kontrolując na bieżąco tylko tę część bałaganu, która jest chwilowo niepożądana. Chyba dopiero wizyta w domu potencjalnej albo faktycznej sympatii może zadziałać na młodocianego lepiej niż natręctwo rodzica i bałagan okazuje się nie do pomyślenia. Co nie znaczy, iż sprzątanie jest wykonane najlepiej jak się da (w końcu z pola widzenia można niektóre rzeczy upchnąć w szafie czy skrzyni na pościel dość szybko).
Rodzic widzi sprawę inaczej i rozumie, iż utrzymywanie porządku na bieżąco nie dość, iż wyrabia dobre nawyki to przekłada się pozytywnie na czas przeznaczony na sprzątanie, kiedy jest taka potrzeba (przyjazd gości jest świetną okazja). Chce też nauczyć dziecko systematyczności zanim stanie się nastolatkiem i czasem sprzątnie ze względu na wizytę obiektu swoich westchnień. Przecież nie dojdzie do tego w życiu cztero- czy pięciolatka. Jest więc szansa na skrócenie permanentnego bałaganu w pokoju pociechy o jakieś dziesięć lat. Z perspektywy rodzica to gra warta świeczki. Zwłaszcza, iż i ten medal ma dwie strony. Sprzątamy przed wizytą gości, ale też oczekujemy, iż zostaniemy powitani w wysprzątanym miejscu gdy sami jesteśmy gośćmi. Oczekujemy porządku w miejscu pracy, miejscach rozrywki, przychodniach, kościołach, sklepach. W wielu z tych miejsc są osoby odpowiedzialne za sprzątanie i mają za to płacone, ale w innych miejscach wymaga to czyjegoś zaangażowania. Rozumiemy dobrze, iż współżycie społeczne opiera się na tym, żeby się wzajemnie szanować i stwarzać sobie przyjemniejsze warunki bytowania w miejscach, z których korzystamy razem. Może nie przestalibyśmy lubić niektórych za to, iż zawsze zostawiają po sobie bałagan, którego uprzątnięcie spada na kogoś innego, ale obniża to jednak komfort korzystania ze wspólnego miejsca (jak np. kuchnia w pracy). Pozwalając jednej osobie na zostawianie bałaganu albo obciążamy siebie lub jeszcze kogoś innego dodatkowym porządkowaniem albo wręcz kolejne osoby rezygnują ze sprzątania po sobie kierując się myśleniem „skoro przede mną zostawiają bałagan, to ja nie będę po kimś sprzątał” i dość gwałtownie bałagan staje się normą. Kiedy ludzie dbający o porządek stają się marginesem to naprawdę ciężko wrócić do stanu porządku bez większego już wysiłku kogoś kto zachowa się altruistycznie albo kogoś kto zostanie przymuszony lub opłacony, żeby porządek przywrócił.
Problem z tym, iż maleje wrażliwość na brak porządku i bałagan staje się normą, jest taki, iż nikt nie będzie z czasem protestował przeciw bałaganowi, a jedynie go w miarę możliwości unikał. Niektórzy pomyślą, iż co to za różnica czy jest porządek czy bałagan. Wracamy do myślenia dzieci, które nie widzą w porządku wartości i możemy przestać dostrzegać różnice między jednym a drugim, stawiając je na równi. W teorii nie ma to znaczenia czy ktoś jest bałaganiarzem czy pedantem czy kimkolwiek pomiędzy do momentu kiedy nie dotyczy to innych. Nie ma dla gościa znaczenia czy gospodarz sprząta regularnie czy tylko przed jego wizytą, o ile wtedy porządek jest. W zakładowej kuchni pojawia się już problem i nieprzyjemności wynikające z bałaganu dotykają nie tylko bałaganiarza. A jeżeli zaczniemy głosić, iż bałagan to stan równy porządkowi i nie można krytykować bałaganu choćby takiego w przestrzeni publicznej? Co wtedy? A przecież abstrahując od dosłownego porządku, tak dzieje się coraz częściej w wielu już miejscach. Nie sposób tego nie zauważać.