Profesor Wielomski o szkole frankfurckiej, czyli niewiedza i bzdury (cz. 1)

mlotnamarksizm.pl 4 годы назад
Zdjęcie: Krzysztof Karoń i prof. Adam Wielomski


Profesor Wielomski o szkole frankfurckiej, czyli niewiedza i bzdury (cz. 1)

Już od dobrych paru miesięcy narasta spór na linii Karoń – Wielomski, który dotyczy spojrzenia na marksizm jako ideologię oraz samą twórczość Karola Marksa. Jako iż poruszamy się przede wszystkim w obszarze Internetu, wywodu obu Panów są szeroko znane w wąskich kręgach, a większość społeczeństwa jak nic nie wiedziała o komunizmie, tak dalej tkwi w niewiedzy. Niemniej jednak uznałem, iż warto byłoby wtrącić swoje trzy grosze do dyskusji i skomentować jeden konkretny wątek (a przynajmniej na razie).

LINK: Druga część opracowania omawiająca istotę konfliktu Karoń – Wielomski.
LINK: Ostatnia część wywodu wraz z przedstawieniem konkretnych zarzutów wobec prof. Wielomskiego.

Zarys konfliktu

Na początek, słowem wyjaśnienia, określmy, co jest przedmiotem całej polemiki i jakie mniej więcej stanowiska prezentują interlokutorzy. W skrócie, prof. Adam Wielomski, politolog i historyk idei, a do tego wykładowca akademicki, uznał teorie zaprezentowane przez Krzysztofa Karonia, publicystę i autora książki „Historia antykultury”, za fałszywe i będące rezultatem niewłaściwego odczytania pism Marksa. Stanowiska obu intelektualistów (to chyba dobre określenie?) rozmijają się w wielu kwestiach, aczkolwiek na potrzeby niniejszego opracowania chciałbym skupić się wyłącznie na tzw. rewizji marksizmu. Otóż prof. Wielomski w swoich licznych wypowiedziach wyraził pogląd, iż marksizm już się skończył, a takie grupy jak np. szkoła frankfurcka „kończą intelektualną historię marksizmu” lub „dokonały jego dekonstrukcji”. Innymi słowy, tzw. marksizm kulturowy nie istnieje, a w tej chwili mierzymy się z zupełnie innymi zagrożeniami: wielkimi korporacjami, postmodernizmem czy masonerią.

Poniżej spróbuję poruszyć problematykę samego określenia „marksizm kulturowy” i jego zrównywania z nazistowską bądź neonazistowską retoryką. W kolejnych częściach opracowania postaram się natomiast odpowiedzieć merytorycznie na argumenty prof. Wielomskiego, ponieważ uważam, iż wykazał się sporą nieznajomością tematu lub (co gorsza) świadomie zafałszował pewne fakty. Co prawda jestem tylko skromnym licencjatem, niemniej jednak pozwolę sobie na małą krytykę autorytetu naukowego.

Trudne dziedzictwo amerykańskich intelektualistów

Marksizm kulturowy to rzeczywiście nieco niefortunne określenie, które chcąc nie chcąc zadomowiło się na naszym polskim poletku, wędrując wprost ze Stanów Zjednoczonych ze środowiska tzw. paleokonserwatystów (w pewnym sensie poprzedzili Alt-right). Co bardzo istotne, nie był to ich samoistny nowotwór słowny, ponieważ po raz pierwszy o „marksizmie kulturowym” napisał amerykański filozof Trent Schroyer w swojej pracy z 1973 roku „The Critique of Domination: The Origins and Development of Critical Theory”. Schroyer ukończył marksistowską The New School, a jako nauczyciel akademicki wykładał teorię krytyczną. Innymi słowy, termin „marksizm kulturowy” został ukuty w łonie neomarksizmu, czy słusznie, czy nie, to już osobna kwestia, ale nie ma wątpliwości co do pochodzenia nazwy.

Nieco zwulgaryzowaną, a przez to łatwą do obrócenia w tzw. szuryzm koncepcję neomarksizmu przedstawili tacy paleokonserwatywni pisarze, jak: William S. Lind, Pat Buchanan czy Michael Minnicino. Ich publikacje z przełomu XX i XXI wieku, jak choćby „Śmierć Zachodu” Buchanana, przedstawiły uproszczoną wizję przetransformowania klasycznego marksizmu w ideologię mającą, kolokwialnie mówiąc, zaorać Amerykę poprzez kulturę: promocję degrengolady, aktywizację homolobby, uruchomienie terroru ideologicznego (poprawność polityczna), mieszanie w głowach postmodernizmem czy rozbijanie tradycyjnej rodziny. W skrócie, źli marksiści (w domyśle żydowscy intelektualiści) chcą zniszczyć cywilizację białego człowieka i wpędzić dumnych Amerykanów w kierat.

Z jednej strony rozumiem sam zamysł, tj. uproszczony komunikat kierowany do szerokiej opinii publicznej, z drugiej jednak strony na gruncie faktografii przedstawianie frankfurtczyków wyłącznie jako destruktorów tradycyjnej kultury to pomijanie istoty sprawy. Jako pozytywny przykład mogę podać książkę kolegi Dariusza Rozwadowskiego, która co prawda ma w tytule „marksizm kulturowy”, głównie ze względu na już utarte skojarzenie, jednak znacznie rozbudowuje poboczne wątki, przez to przedstawiając w miarę spójną historię marksizmu w wersji light. Oczywiście to książka Krzysztofa Karonia „Historia antykultury” eksploatuje do granic możliwości temat dekonstrukcji kultury i etosu pracy (w interpretacji autora istota marksizmu), stąd właśnie moje dopowiedzenie „wersja light”. Karoń zdecydowanie woli posługiwać się terminem „marksizm antykulturowy” albo po prostu „antykultura”.

Wolałbym nie dezawuować tutaj jednej z prac, bo po ich lekturze wychodzę z założenia, iż po prostu spełniają inne funkcje. Z pewnością jestem bardziej świadom problematyki po zapoznaniu się obiema pozycjami, niż gdybym poprzestał tylko na jednej. Niemniej jednak trudne dziedzictwo amerykańskich intelektualistów, których pokrótce omówiłem, przez cały czas się za nami ciągnie. Nie można powiedzieć, iż to temat zamknięty, bo ani nie pozbyliśmy się łatki faszystów, ani też nie trafiliśmy pod strzechy z przekazem, o co naprawdę z tym całym marksizmem (anty)kulturowym chodzi. A wbrew pozorom kultura ma tu małe znaczenie.

Marksizm kulturowy to bolszewizm kulturowy?

Pewnie nie zadziwię Was, o ile powiem, iż tego typu retoryka została szybka uznana za przejaw teorii spiskowej i antysemickich uprzedzeń, na domiar złego czerpiących wprost z propagandy nazistowskiej (vide bolszewizm kulturowy). Takie wyjaśnienie już od dłuższego czasu widnieje w haśle „Frankfurt School” na Wikipedii. Otóż rzeczywiście w latach 20., a zwłaszcza 30. XX wieku reżim narodowosocjalistyczny wykorzystywał w swojej propagandzie takie pojęcia, jak bolszewizm kulturowy (Kulturbolschewismus) lub seksualny bolszewizm, uderzając w ten sposób w Związek Sowiecki oraz jego agenturę w Niemczech, czyli przede wszystkim Komunistyczną Partię Niemiec i inne skrajne organizacje. Oczywiście nazistowscy ideolodzy kreowali obraz tzw. żydokomuny, implikując tym samym, iż cały komunizm to robota Żydów chcących zniszczyć europejską cywilizację poprzez rewolucję, obalenie państw oraz szerzenie społecznej degrengolady. Jako iż twierdzili tak naziści, a więc w domyśle największe potwory w historii ludzkości, była to od początku do końca kłamliwa teza, natomiast ci, którzy powtarzają w tej chwili teorie o „marksistach kulturowych”, wpisują się w ten sam schemat oskarżania Żydów o intencjonalne rozwalanie świata białego człowieka.

Problem, jaki tu dostrzegam, jest bardzo prosty, a mianowicie to zastosowanie logiki dwuwartościowej: albo źli naziści i ich kłamstwa, albo poprawna politycznie wersja historii o niewinnych Żydach, którzy tak naprawdę byli jedyną ofiarą Holokaustu. Nie powiem, iż prawda leży pośrodku, bo to banał. Prawda leży… tam, gdzie leży. A wygląda w ten sposób, iż część środowiska żydowskiego zaangażowała się w komunizm i odgrywała choćby wiodącą rolę w powstaniu totalitaryzmu sowieckiego, co nie oznacza, iż Żyd równa się komunista. Dla przykładu w Związku Sowieckim Żydzi dominowali w stronnictwie mienszewików oraz trockistów i rzeczywiście utracili znaczące wpływy w latach 30., gdy u steru stanął Józef Stalin. Klasyka gatunku to chyba dwie rewolucje z 1919 roku, czyli w Bawarii oraz na Węgrzech, gdzie na krótko powstały republiki rad. Fakt, iż obie przeprowadzili w zdecydowanej większości rewolucjoniści żydowskiego pochodzenia, jedynie wzmocniło uproszczone przekonanie o istnieniu żydokomuny. Do czego jednak zmierzam? Otóż to, iż naziści w jakimś stopniu słusznie krytykowali bolszewików, nie zmienia faktu, iż sami byli lewicowymi zamordystami, tyle iż z trochę innego nurtu. Podobnie to, iż bolszewicy słusznie oskarżali narodowych socjalistów o zbrodnie i antysemityzm, nie powinno wywoływać wątpliwości, iż komuniści odpowiadają za niezliczone okrucieństwa. Wniosek jest bardzo prosty – liczy się to, czy zarzuty były uzasadnione, a nie to, kto je formułował. Tyle i aż tyle. A usilne zrównywanie całej argumentacji o nowym marksizmie do propagandy hitlerowskiej ma tylko jeden cel: zdyskredytować dyskutanta, a wręcz wykląć go jako heretyka niegodnego uczestnictwa w tzw. publicznym dyskursie.

LINK: Druga część opracowania omawiająca istotę konfliktu Karoń – Wielomski.

Bibliografia
1. Buchanan J. P., Śmierć Zachodu, Wrocław: Wydawnictwo Wektory, 2006.
2. Frankfurt School [w:] Wikipedia, https://en.wikipedia.org/wiki/Frankfurt_School
3. Rozwadowski D., Marksizm kulturowy. 50 lat walki z cywilizacją Zachodu, Warszawa: Wydawnictwo Prohibita, 2018.
4. Trent Schroyer [w;] Wikipedia, https://en.wikipedia.org/wiki/Trent_Schroyer

Читать всю статью