Hierarchowie nie wyciągają z tego żadnych wniosków, obwiniając o odpływ wiernych liberalne media i nowoczesny styl życia albo wymyśloną przez siebie lewacką ideologię, która według nich ma zniszczyć nasz kraj.
Pielgrzymki rodzin Radia Maryja, akty zawierzenia różnych instytucji oraz inne manifestacje wiary wykorzystywane dla umocnienia kapitału politycznego na stałe wpisały się w krajobraz polskiego życia publicznego. I gdy już myśleliśmy, iż nic nie jest w stanie nas zaskoczyć, pojawił się nowy rodzaj zaangażowania polskiego Kościoła, a mianowicie występy polityków polskiej prawicy podczas mszy i po jej zakończeniu. Najświeższym przykładem tego uwikłania było wystąpienie w klasztorze na Jasnej Górze obywatelskiego kandydata na prezydenta popieranego przez PiS, czyli Karola Nawrockiego. Miało to miejsce podczas pielgrzymki kibiców, którzy są kojarzeni ze środowiskami często skrajnie prawicowymi. Negatywny wydźwięk całego wydarzenia został wzmocniony poprzez mające wyglądać na spontaniczne wystąpienie jedenastolatka, który spytał Nawrockiego, czy jeżeli ten wygra wybory prezydenckie, to obroni polską edukację przed lewacką ideologią. Karol Nawrocki, zamiast gwałtownie uciąć tę sytuację, zobowiązał się, iż jako prezydent na pewno to zrobi. Jakby tego było mało, wchodził na kościelną mównicę przy okrzykach: „Raz sierpem, raz młotem, czerwoną hołotę”, co dla wielu z pewnością stanowi kolejny oczywisty dowód na to, jak nisko upadł polski Kościół, i to na własne życzenie.
Ktoś mógłby zapytać: Co na to zarząd Jasnej Góry? Osobiście uważam to pytanie za pozbawione sensu, gdyż kościelni włodarze od dawna nie reagują na takie zachowanie. Przyczyn tego stanu rzeczy należy upatrywać w niszczącym Polskę od lat sojuszu tronu z ołtarzem. Jest on przede wszystkim spowodowany usłużną postawą kolejnych rządów wobec Kościoła. Powoduje to, iż ani kolejne afery seksualne z udziałem duchownych, ani wielomilionowe przekręty finansowe, a choćby jawna ingerencja w procesy polityczne, nie są w stanie skutecznie zakończyć tej sytuacji. Na to wszystko nakładają się realia kraju i to, jak bardzo jesteśmy od wielu lat podzieleni. Najważniejsi przedstawiciele Kościoła z lekkością potrafią w jednym zdaniu mówić o miłości, by po chwili przedstawić osoby LGBTQ+ albo wyborców innej niż PiS partii jako reprezentantów przedstawicieli cywilizacji śmierci i ludzi niegodnych bycia w Kościele. Wszystko to sprawia, iż Kościół w Polsce stoi na drodze upadku i, co gorsza, sam ten upadek przyspiesza.
Warto także wspomnieć o postawie polityków, którzy, jak pokazała historia, nieraz obiecywali, iż gdy tylko znajdą się w rządzie, uporządkują sprawy związane z Kościołem, a już na pewno zaprzestaną finansowania go z naszych pieniędzy. Jednak gdy przychodzi co do czego, kończy się jak zwykle. Politycy chowają głowę w piasek, zapraszają biskupów na salony, zatwierdzają przelewy dla biznesmena z Torunia, o tworzeniu prawa pod dyktando tej instytucji nie wspominając.
To nie Polacy są winni upadkowi Kościoła oraz zmniejszeniu jego znaczenia, ale jego przedstawiciele, którzy dawno zapomnieli o najważniejszym przykazaniu, jakim jest miłość wobec bliźniego. Zamienili je na zaszczyty, pieniądze i znajomości z politykami, którzy z kolei uczynili z Kościoła kolejne narzędzie walki politycznej. Potwierdziło się w ten sposób powiedzenie, iż ryba psuje się od głowy.