Niestety, mijający 2024 rok zwiększył jeszcze liczbę znaków zapytania, jeżeli chodzi o globalne bezpieczeństwo. Ład międzynarodowy, który wyłonił się po II wojnie światowej, przez cały czas jest kontestowany, a na mapie świata pojawiają się nowe punkty zapalne.
Kluczowe znaczenie, jeżeli chodzi o przyszłą architekturę europejskiego i światowego bezpieczeństwa, przez cały czas ma wojna, którą Rosja prowadzi z Ukrainą. Na początku 2024 roku przekonaliśmy się, jak bardzo Ukraińcy uzależnieni są w swojej walce od wsparcia wojskowego ze strony Stanów Zjednoczonych. Kiedy strumień broni i amunicji z USA przestał płynąć nad Dniepr – w związku z politycznymi rozgrywkami w Kongresie między Partią Republikańską z jednej, a Partią Demokratyczną i administracją Joe Bidena z drugiej strony – Rosja błyskawicznie uzyskała miażdżącą wręcz przewagę, jeżeli chodzi np. o amunicję artyleryjską (w pewnym momencie na froncie wschodnim wynosiła ona 10 do 1 na korzyść Rosjan). Rosyjski walec zaczął posuwać się naprzód, czego dowodem było m.in. zdobycie Awdijiwki. Te pierwsze miesiące miały – co widać z perspektywy czasu – najważniejsze znaczenie dla przebiegu walk w całym 2024 roku. Rosja, odzyskawszy inicjatywę strategiczną, nie straciła jej już w zasadzie do końca roku i choć od kwietnia Ukraina znów otrzymuje pomoc z USA, a latem na front trafiły długo oczekiwane myśliwce F-16, to jednak prących do przodu w Donbasie Rosjan nie udało się do dziś zatrzymać. Owszem, Ukraińcy niespodziewanie przenieśli działania wojenne na terytorium wroga, ale ofensywa w obwodzie kurskim – mimo jej niewątpliwego waloru propagandowego – nie przyniosła oczekiwanego skutku w postaci skierowania przez Rosję na nowy odcinek frontu sił przygotowanych do walk w obwodzie donieckim. W listopadzie postępy Rosjan w Ukrainie były największe od marca 2022 roku i, niestety, u progu 2025 roku sytuacja na froncie jest znacznie gorsza niż 12 miesięcy wcześniej.
Dziś możemy tylko gdybać, co by było, gdyby myśliwce F-16, zachodnie czołgi podstawowe i pociski precyzyjne o zasięgu przekraczającym 100 km zostały przekazane Ukrainie wcześniej, gdy jej armia nie była jeszcze tak wycieńczona długą wojną obronną jak obecnie. Kontrofensywa z lata i jesieni 2023 roku nie przyniosła oczekiwań i dziś choćby Wołodymyr Zełenski przyznaje, iż np. militarne odbicie Krymu jest poza zasięgiem możliwości ukraińskich sił zbrojnych. Ba – w jednej z ostatnich wypowiedzi dopuścił choćby możliwość, iż po ustaniu walk część terytorium Ukrainy na pewien czas pozostanie pod kontrolą Rosji. 2024 rok uzmysłowił bowiem wszystkim, iż choć Rosja ponosi ciężkie straty w ludziach i sprzęcie, to jednak w wojnie na wycieńczenie, w jaką Moskwa zamieniła wojnę z Ukrainą, najważniejsze znaczenie mają dostępne rezerwy – zarówno jeżeli chodzi o siłę żywą, jak i zasoby. Rosja mozolnie przesuwa linię frontu w Donbasie nie dzięki kunsztowi swoich dowódców czy przewadze technicznej, ale dlatego iż może rzucać na ukraińskie umocnienia kolejne fale piechoty – a w zanadrzu przez cały czas ma żołnierzy, którymi jest w stanie zastępować zabitych i rannych. Ostatnie miesiące pokazały zresztą, iż nie tylko swoich – Moskwa zdołała bowiem ściągnąć do walki również żołnierzy z Korei Północnej.
Wojna na wycieńczenie
Wiele wskazuje na to, iż 2025 rok będzie miał najważniejsze znaczenie dla Ukrainy, m.in. ze względu na zmianę lokatora w Białym Domu. Donald Trump, który 20 stycznia zostanie zaprzysiężony jako 47. prezydent USA, w kampanii zapowiadał zakończenie wojny w 24 godziny od momentu objęcia urzędu. Tej obietnicy raczej nie spełni, ale sygnały płynące z jego obozu wskazują, iż nowy prezydent może postawić Ukrainę pod ścianą, tzn. zmusić ją do negocjacji pokojowych pod groźbą wstrzymania pomocy wojskowej. Gdyby do takich rozmów doszło, istotne będą czerwone linie, jakie postawią sobie w tych rozmowach USA. Żądania Rosji są przez cały czas maksymalistyczne. Moskwa nie tylko domaga się uznania jej podbojów, ale powtarza też formułki o denazyfikacji i demilitaryzacji Ukrainy, pod którymi ukrywa się chęć zmiany sąsiada w bezbronne, pozbawione części terytorium państwo, z prorosyjskim albo przynajmniej przychylnym Rosji rządem. Trudno spodziewać się, by Trump, choćby prąc do pokoju, zgodził się na taki scenariusz, bo to oznaczałoby de facto zwycięstwo Rosji i realizację jej imperialnych ambicji. Byłaby to katastrofa nie tylko dla Ukrainy, ale także dla znanego nam porządku międzynarodowego, ponieważ Rosjanie dowiedliby, iż – wbrew Karcie Narodów Zjednoczonych i mimo sprzeciwu całego Zachodu – są w stanie przemocą zmieniać układ sił w Europie. To zaś stanowiłoby preludium kolejnych wojen, bo dlaczego przestawiona na gospodarkę wojenną Rosja miałaby zatrzymać się na Ukrainie? Bardziej prawdopodobne jest, iż Amerykanie będą dążyć do kompromisu w postaci zamrożenia konfliktu na obecnej linii frontu i zaoferowania Ukrainie jakichś silnych gwarancji bezpieczeństwa. Może w postaci sił pokojowych, które mieliby wystawić europejscy sojusznicy USA z NATO, co proponuje dziś Europie Emmanuel Macron? Pytanie brzmi jednak: co jeżeli Rosja zagra va banque i nie zgodzi się na taki scenariusz, decydując się na kolejny rok wojny na wyczerpanie? najważniejsze jest tak naprawdę to, jakimi jeszcze rezerwami dysponuje Rosja. Drugie pytanie brzmi: co zrobić, jeżeli konflikt uda się zamrozić. Jak powstrzymać Rosję przed odtworzeniem potencjału bojowego? Można być bowiem pewnym, iż zakończenie walk bez osiągnięcia celów uzna ona najwyżej za taktyczną przerwę.
Warto jednak patrzeć też dalej na wschód – na Chiny, które w średniej i długiej perspektywie będą dla USA i Zachodu większym wyzwaniem niż Rosja. Chińczycy niewątpliwie bacznie obserwują wojnę w Ukrainie i muszą wyciągać z niej wniosek, iż odpowiednio duży arsenał broni atomowej i środków do jej przenoszenia jest gwarancją dość dużej swobody działania. Z perspektywy Pekinu jest to ważne ze względu na jego ambicje w Azji Południowo-Wschodniej. W centrum naszej uwagi powinien być w tej chwili Tajwan, bo aktywność wojskowa Chin w rejonie tej wyspy stale rośnie, a regularne już ćwiczenia chińskiej marynarki wojennej i lotnictwa w pobliżu wyspy, którą Chiny uważają za zbuntowaną prowincję, muszą budzić obawy o to, iż zechcą one, wzorem Rosji, w pewnym momencie siłą zmienić status quo w swojej części świata. Zwłaszcza iż Pekin sukcesywnie rozwija swój arsenał rakietowy i atomowy, budując potencjał w zakresie odstraszania, który ma zagwarantować, iż w wypadku próby zajęcia Tajwanu Tajpej będzie mogło wprawdzie liczyć na wsparcie militarne USA (jak Ukraina obecnie), ale nie na bezpośrednią interwencję Stanów Zjednoczonych.
Bliski Wschód przez cały czas w ogniu
Rok 2024 był też rokiem wstrząsów tektonicznych na Bliskim Wschodzie. Izrael od ponad roku prowadzi wojnę w Strefie Gazy z Hamasem, którą rozszerzył na konfrontację z Hezbollahem w Libanie, a także wymianę ciosów na odległość z Iranem. W mijającym roku doszło do pierwszych bezpośrednich ataków Iranu na Izrael (w postaci ataków rakietowo-dronowych), ale przebieg wydarzeń pokazał raczej słabość Iranu, który nie był w stanie udzielić realnego wsparcia ani Hamasowi, ani Hezbollahowi, a pod koniec roku stracił też sojusznika w Syrii, po błyskawicznym upadku reżimu Baszara al-Asada. Premierowi Izraela Beniaminowi Netanjahu niekończąca się wojna na Bliskim Wschodzie służy ze względu na politykę wewnętrzną (odsuwa bowiem w czasie temat wyborów w Izraelu), ale jednocześnie Netanjahu rzeczywiście zdołał w jej trakcie osłabić otaczających Izrael wrogów. A jednocześnie Netanjahu wzmocnił wrogość w świecie arabskim wobec Izraela, co jest zapowiedzią kolejnych ataków odwetowych i oznacza trwałą destabilizację tego kluczowego dla świata regionu.
Jeśli czegoś możemy być pewni po minionych 12 miesiącach, to tego, iż świat nie jest dziś bezpiecznym miejscem. I, co gorsza, na horyzoncie widać kolejne burze.