Epoka dominacji liberalizmu nad całym światem – zapoczątkowana zwycięstwem ekonomicznym i ideowym nad blokiem socjalistycznym w 1990 roku – niewątpliwie odchodzi już do lamusa. Wówczas to wielkie zwycięstwo Zachodu oznaczało tryumf i narzucenie wszystkim wartości i antywartości generowanych przez cywilizację anglosaską. Siłowa hegemonia tzw. „postępu za wszelką cenę” w naszych czasach nie oznacza już walki o szeroko rozumianą modernizację technologiczną, ale „pompowanie” raczej karykatury tych „zdobyczy” – takich jak gender, LGBT, transhumanizm i walkę o wszelkiej maści „uwolnienia” od podstawowych zasad współżycie zbiorowego. Jest to de facto akceptacja wszelkich maści nonsensów i dewiacji. Siłą rzeczy tak prymitywny i destrukcyjny przekaz ideowy nie mógł być do końca zaakceptowany przez wszystkie ośrodki cywilizacji szczycące się często wielowiekową tradycją i głęboko osadzone w tkance kulturalnej swoich nacji. Kiedy tylko skończył się okres fascynacji postępem technologicznym; i kiedy przyswojono jego najważniejsze zdobycze – od razu zaczęła się kontestacja i powrót do własnych, rodzimych korzeni. To jest zrozumiałe. Trzydziestoletni wykwit nachalnego, jednowymiarowego liberalizmu odchodzi powoli do lamusa. Wydaje się, iż cały świat wraca do stanu sprzed 1989 roku, kiedy istniały dwa ośrodki geopolityczne świat kapitalistyczny i świat socjalistyczny. Ale tak samo jak wtedy już nie będzie. w tej chwili nie ma już jednego, a choćby dwóch ośrodków siły o radze imperiów-cywilizacji. Jest ich wiele, ciągle ujawniają się nowe a aspiruje do tego jeszcze więcej podmiotów, niekiedy nie będących państwami.
Niewątpliwie oprócz USA autonomię polityczną wywalczyły Chiny, Rosja, Indie, konsoliduje się świat muzułmański pod przewodnictwem Pakistanu, Turcji i Iranu. Pod protektoratem Chin – cywilizuje się cała Afryka. W Ameryce Południowej zachodzą bardzo istotne mechanizmy jednoczenia gospodarczego. W wielu przypadkach są to już procesy zaszłe i nieodwracalne. Postęp informatyczny i łatwość przekazywania informacji sprawiają, iż nowym ośrodkom nie są już potrzebne instytucje i mechanizmy wypracowane przez dotychczasowych pionierów z USA i Europy. Dla większości podmiotów „opieka” starych neokolonialnych ośrodków jest nieznośnym, drogim ciężarem, których chętnie by się pozbyli raz na zawsze.
Realizowany od lat 80 –tych jednobiegunowy ład koncentrujący się na ujednolicaniu kulturowym całego świata w wielu miejscach pozostawił po sobie zgliszcza i degradację lokalnych etnosów. Wyprane z miejscowych znaczeń i symboli wypracowywanych przez setki lat – społeczności poddawane były i są formowaniu ideologicznemu będącemu najczęściej gwałtem na ich tradycjach. Tak naprawdę ocalały z nich tylko te, które zdołały w jakiś sposób postawić tamę i oddzielić swoje wartości od faworyzowanego ścieku znaczeń w rządzących ogólnym przekazem mediach mainsteamowych. Dlatego też odejście od jednobiegunowego, płytkiego globalizmu dominującego od 30 lat wielu daje nadzieję na autentyczny rozwój – bez zapodawanych z góry matryc, bez fałszywych znaczeń i wartości. Takie postawy odrodzenia można zaobserwować przede wszystkim w kulturach: muzułmańskiej i chińskiej – zawsze odpornych na nowinki z Zachodu. Z gorsety tandetnej popkultury próbuje także powoli uwolnić się też reszta świata na czele z Rosją.
Wielocentryczność stała się już faktem od paru lat. Bezsprzecznie istnieje wiele różnych ośrodków siły, które są w stanie i prowadzą autonomiczną politykę i nie przejmują się narzucanymi przez USA sankcjami i nakazami. Indie, Chiny, Pakistan i Turcja bez przeszkód kupują rosyjską ropę i płacą rublami. Iran, Syria, państwa afrykańskie nie włączają się w postulowane przez USA sankcje i zakazy. Ameryka Południowa także na swój sposób stara się kooperować w różnych dziedzinach. Przyśpiesza dedolaryzacja transakcji pomiędzy najważniejszymi centami wymiany. Inne państwa obserwują to i widząc istotne korzyści dla siebie, starają się ominąć koszty związane z USA i dolarem. Niewątpliwe dominacja świata anglosaskiego i USA przeszła już do historii. USA nie są już hegemonem i stały się jednymi z wielu równorzędnych państw, które muszą zabiegać o parterów i budować koalicje z innymi.
USA nie jest łatwo zrezygnować z pozycji jedynego światowego policjanta, do której przyzwyczaiły się w ciągu ostatnich 30 lat. Dziesięciolecia życia ponad stan i ciągłych wojen spowodowały gigantyczny wzrost zadłużenia państwa. Bez tego statusu i pozycji, jaką w światowej gospodarce zajmuje dolar – USA może sobie nie poradzić. Bez możliwości „upychania” sztucznie kreowanego dolara w ościennych państwach – nie można finansować rozbudowanego kompleksu militarnego i bieżących wydatków.. Z kolei – bez możliwości projekcji potęgi militarnej – pula kupujących toksyczną amerykańską walutę może się dramatycznie zmniejszyć.
Dlatego, zamiast realnej kuracji oszczędnościowej, likwidacji zaangażowań zewnętrznych, powrotu do industrializacji państwa, z która mieliśmy do czynienia za prezydentury Trumpa; za kadencji Bidena obserwujemy tylko desperackie i prostackie próby ratowania pozycji mocarstwowej USA. Wykorzystują one bez żadnego zażenowana przewagę ekonomiczną, medialną i po prostu brutalną siłę. Inspirowana przez USA wojna na Donbasie stała się doskonałą okazją, aby poprzez zhołdowane zachodnie elity zaatakować europejska gospodarkę i narzucić jej drogie amerykańskie surowce energetyczne. Nie wahano się przed aktami terroru, jakimi były wysadzenie kluczowej infrastruktury krytycznej w Europie – rurociągów #NordStream. Podległe USA ośrodki medialne w Europie Zachodniej z całą mocą podżegały do wojny. Podległe sobie rządy – szczególnie w Europie Wschodniej przymuszono do zablokowania większości istniejących korytarzy transportowych Wschód –Zachód licząc na pozbycie się chińskiej i rosyjskiej konkurencji z handlu europejskiego. Rozniecając w mediach histerię zagrożenia wojennego zmuszono większość państw w Europie do zakupu drogiej amerykańskiej broni na dziesięciolecia, co zrujnuje niewątpliwie narodowe budżety.
Jednakże oprócz Europy i paru państw anglosaskich widać, iż nikt poważny nie zaangażował się w prymitywną antyrosyjską narrację. Większość państw Azji, Afryki, i Ameryki Południowej a także państwa arabskie sprzyjają niewątpliwie Rosji, widząc w jej walce szansę na rozbicie gorsetu jednobiegunowego i zbudowanie nowego układu stosunków, w którym także i one będą mogły zająć jakieś ważne miejsce.
Ameryce pozostała tak naprawdę do zarządzania wyłącznie Europa, której to mieszkańcy – zamiast ludności z Azji i Afryki – zostali przedmiotami intensywnej eksploatacji o charakterze ekonomicznym. To oni muszą kupować gaz i ropę z USA parokrotnie drożej, to oni są zobligowani walczyć z CO2, to oni muszą zamykać swoje kopalnie i elektrownie, aby zniszczyć ślad węglowy. I tutaj stajemy przed fundamentalnym pytaniem, czy Europejczycy będą stale chcieli chodzić w coraz cięższym kieracie narzuconym im przez kolonizatorów znad Potomaku? Czy po wiekach przodowania w świecie staną się posłusznymi chłopami pańszczyźnianymi, wyrobnikami za miskę ryżu –dziękującym wielkim sahibom za łaskę przeżycia kolejnego miesiąca? Wiele przemawia za tym, iż Europejczycy się nie zbuntują. Dziesiątki lat anglosaskiego prania mózgów w dużej mierze rozmiękczyło zdolności grupowego współdziałania w wypadkach zagrożeń. Zatomizowana Europa przypomina strukturą „papkę” podatną na wszelkie formy manipulacji, a narzucony odgórnie, jako świętość – demokratyzm powoduje, iż choćby jakby pojawiło się środowisko świadome zagrożeń – zostanie ono natychmiast przykryte falami poczynań idiotów zmanipulowanych przez media głównego nurtu.
Jednak Europa nie jest skazana na zawsze na rolę wykidały, jaką gra od wielu lat. Logika systemu wielocentrycznego powoduje, iż choćby krańcowo przegrani mogą doczekać się istotnych zmian geopolitycznych, które przyjdą z zewnątrz. Wielowektorowa gra imperiów daje zawsze szansę na zmianę niekorzystnego położenia i pozyskania nowych – lepszych parterów. Widzimy, jak zmieniła się pozycja Chin, Indii, Syrii, Wietnamu, czy tez Iranu. Kraje te przestały być peryferiami i przedmiotami polityki światowej. Stały się tak samo ważne jak Francja, Anglia, Niemcy czy też USA. Wielocentryczność to powrót do normalności. Jednobiegunowa recydywa – tak destrukcyjna dla świata – prawdopodobnie długo się nie powtórzy.
Piotr Panasiuk