Osobom, które osobiście nie poznały Józefa Oleksego mogą wydawać się właśnie takim pożegnalnym pustosłowiem. W Jego wypadku tak nie jest. Wyrastał ponad tłum postaci z polskiego życia publicznego. Był osobą wielkiego formatu, i to mimo Jego politycznych grzechów i błędów. Sam przyznawał, iż Jego polityczne drogi były mocno poplątane. Ale był tym rzadkim przypadkiem, iż nie czynił z tego cnoty. Mało kto ma odwagę powiedzieć o sobie samym, iż było się oportunistą. W ostatnie lata życia zrobił bardzo wiele – więcej niż wszyscy inni – by wyprostować swą drogę. To charakterystyczne i zupełnie nieprzypadkowe, iż nie był częścią rządzącego Polską „Salonu”. To był Jego świadomy wybór. A mógł przecież tam być. Dlaczego nie chciał? Wszyscy pamiętamy nagranie z Jego komentarzem na temat jedzenia bezy. To cały On – człowiek, który tak zawsze komentował wszelką blagę w życiu publicznym i sztucznie nadmuchane autorytety. Miałem to szczęście, iż kilkakrotnie słyszałem Jego zgryźliwe, ale bardzo trafne komentarze dotyczące aktualnie wynoszonych na piedestały idoli i bożków. Z szacunkiem wypowiadał się o ludzi mądrych – co sam słyszałem, i drwił z bufonów i pyszałków. Nie uległ powszechnej na lewicy modzie na światopoglądowe nowinki. Znał świat bardzo dobrze, jeździł i czytał, a mimo to – a może dzięki temu – nie wariował tak jak reszta polskiej lewicy. Zresztą dla Niego Polska to nie była nienormalność. Przeżywał polskie sprawy osobiście – co mogę zaświadczyć, choć nieraz byliśmy co do nich odmiennego zdania. Sensację wzbudziły jego słowa w wywiadzie dla Roberta Mazurka o kościelnym pogrzebie, oraz tym, iż irytowała Go nonszalancja komunistów wobec polskiej tradycji. W rozmowach prywatnych, ale takich, których treść się szeroko rozchodziła, mówił to często. Nie pomagało mu to w Jego lewicowym świecie. Czym zresztą bardzo się nie przejmował. Dla mnie Jego śmierć to mocne przeżycie. Nie znałem go tak długo i blisko jak wielu moich kolegów, ale przez siedem lat był moim stałym gościem w RDC, mazowieckiej rozgłośni Polskiego Radia. Też muszą powtórzyć te słowa, które z boku mogą brzmieć sztampowo – o Jego życzliwości, otwartości, takcie, cieple, humorze. Ale taki był. Także bardzo dzielny w swojej chorobie. Ostatni raz widziałem się z Nim 8 grudnia. Był gościem mojej audycji. Poza anteną narzekał na swój słaby głos, ale też żartował i się śmiał. Wiem, iż podniosą się zarzuty, iż za bardzo go usprawiedliwiam. Mam swoją prywatną teorię, iż źródłem Jego kłopotów była nie zła wola, ale nieumiejętność mówienia twardego „nie”. Ale to tylko moja intuicyjna teoria. Wolę w tym miejscu oddać głos osobie szlachetnej, czyli Zbigniewowi Romaszewskiemu (za książką Piotra Skwiecińskiego „Romaszewscy. Autobiografia”), który tak mówił o aferze z 1995 r.: „Nie mam tu jednoznacznej opinii. Oleksy to człowiek bardzo sympatyczny i inteligentny. Ale sądzę, iż niestety gros zarzutów było prawdziwych. (…) Zarazem to dziwne, iż tak wysoko stojąca osoba jak Oleksy, została przyłapana. Bo w tych kręgach takie sprawy się zwykle tuszuje. Myślę, iż Oleksy był z jakichś nieznanych mi powodów niewygodny dla służb. Świadczy o tym chociażby jego późniejszy proces lustracyjny, kiedy to okazało się, iż dokumenty dotyczące prawie wszystkich ważnych ludzi poginęły i tylko Oleksego jakoś tak dziwnie ocalały”. Dlaczego? Pech? Słowo „niewygodny” chyba tłumaczy najwięcej. Nie chciał dalej iść poplątanymi drogami, coraz bardziej chciał być niewygodny, coraz mniej chciał ważyć słowa. Zbyt gwałtownie odszedł. Dużo straciliśmy.
Pamięci Józefa Oleksego
Osobom, które osobiście nie poznały Józefa Oleksego mogą wydawać się właśnie takim pożegnalnym pustosłowiem. W Jego wypadku tak nie jest. Wyrastał ponad tłum postaci z polskiego życia publicznego. Był osobą wielkiego formatu, i to mimo Jego politycznych grzechów i błędów. Sam przyznawał, iż Jego polityczne drogi były mocno poplątane. Ale był tym rzadkim przypadkiem, iż nie czynił z tego cnoty. Mało kto ma odwagę powiedzieć o sobie samym, iż było się oportunistą. W ostatnie lata życia zrobił bardzo wiele – więcej niż wszyscy inni – by wyprostować swą drogę. To charakterystyczne i zupełnie nieprzypadkowe, iż nie był częścią rządzącego Polską „Salonu”. To był Jego świadomy wybór. A mógł przecież tam być. Dlaczego nie chciał? Wszyscy pamiętamy nagranie z Jego komentarzem na temat jedzenia bezy. To cały On – człowiek, który tak zawsze komentował wszelką blagę w życiu publicznym i sztucznie nadmuchane autorytety. Miałem to szczęście, iż kilkakrotnie słyszałem Jego zgryźliwe, ale bardzo trafne komentarze dotyczące aktualnie wynoszonych na piedestały idoli i bożków. Z szacunkiem wypowiadał się o ludzi mądrych – co sam słyszałem, i drwił z bufonów i pyszałków. Nie uległ powszechnej na lewicy modzie na światopoglądowe nowinki. Znał świat bardzo dobrze, jeździł i czytał, a mimo to – a może dzięki temu – nie wariował tak jak reszta polskiej lewicy. Zresztą dla Niego Polska to nie była nienormalność. Przeżywał polskie sprawy osobiście – co mogę zaświadczyć, choć nieraz byliśmy co do nich odmiennego zdania. Sensację wzbudziły jego słowa w wywiadzie dla Roberta Mazurka o kościelnym pogrzebie, oraz tym, iż irytowała Go nonszalancja komunistów wobec polskiej tradycji. W rozmowach prywatnych, ale takich, których treść się szeroko rozchodziła, mówił to często. Nie pomagało mu to w Jego lewicowym świecie. Czym zresztą bardzo się nie przejmował. Dla mnie Jego śmierć to mocne przeżycie. Nie znałem go tak długo i blisko jak wielu moich kolegów, ale przez siedem lat był moim stałym gościem w RDC, mazowieckiej rozgłośni Polskiego Radia. Też muszą powtórzyć te słowa, które z boku mogą brzmieć sztampowo – o Jego życzliwości, otwartości, takcie, cieple, humorze. Ale taki był. Także bardzo dzielny w swojej chorobie. Ostatni raz widziałem się z Nim 8 grudnia. Był gościem mojej audycji. Poza anteną narzekał na swój słaby głos, ale też żartował i się śmiał. Wiem, iż podniosą się zarzuty, iż za bardzo go usprawiedliwiam. Mam swoją prywatną teorię, iż źródłem Jego kłopotów była nie zła wola, ale nieumiejętność mówienia twardego „nie”. Ale to tylko moja intuicyjna teoria. Wolę w tym miejscu oddać głos osobie szlachetnej, czyli Zbigniewowi Romaszewskiemu (za książką Piotra Skwiecińskiego „Romaszewscy. Autobiografia”), który tak mówił o aferze z 1995 r.: „Nie mam tu jednoznacznej opinii. Oleksy to człowiek bardzo sympatyczny i inteligentny. Ale sądzę, iż niestety gros zarzutów było prawdziwych. (…) Zarazem to dziwne, iż tak wysoko stojąca osoba jak Oleksy, została przyłapana. Bo w tych kręgach takie sprawy się zwykle tuszuje. Myślę, iż Oleksy był z jakichś nieznanych mi powodów niewygodny dla służb. Świadczy o tym chociażby jego późniejszy proces lustracyjny, kiedy to okazało się, iż dokumenty dotyczące prawie wszystkich ważnych ludzi poginęły i tylko Oleksego jakoś tak dziwnie ocalały”. Dlaczego? Pech? Słowo „niewygodny” chyba tłumaczy najwięcej. Nie chciał dalej iść poplątanymi drogami, coraz bardziej chciał być niewygodny, coraz mniej chciał ważyć słowa. Zbyt gwałtownie odszedł. Dużo straciliśmy.