Idiotów nie sieją, sami się bowiem rodzą, jak mówi stare polskie porzekadło.
Pamiętam dyskusje, jakie rozgorzały po publikacji książki Piotra Zychowicza Pakt Ribbentrop-Beck (2012). Generalnie tylko co bardziej zagorzali zwolennicy teorii historycznych „eurostrażaka” Brauna (np. Anglicy mieszali w Polsce od czasów Mieszka I i są odpowiedzialni choćby za Wołyń!) byli skłonni uwierzyć w realność tej całkowicie fantastycznej hipotezy.
Ludzie myślący, a zwłaszcza historycy, pukali się tymczasem w czoło.
Bowiem wiara w to, iż Hitler z Polską u boku mógł bez problemu zdobyć Moskwę to wyjątkowa fikcja.
Sprawa przygasła, ale za sprawą podopolskiego blogera podającego się za dziennikarza niejakiego Romualda Kałwy nabrała rumieńców na NP.
W wyjątkowo łajdackim (nawet jak na tego autora) tekście już od początku czytamy:
Minister Józef Beck był zdrajcą. Wielu Polaków w bezmyślnym, choć patriotycznym uniesieniu, uważa go za bohatera. Zdrajca Józef Beck wciąż ma w Polsce place i ulice swojego imienia. Trudno, jakie elity, tacy bohaterowie.
Minister Spraw Zagranicznych Józef Beck: kłamca, sługa Wielkiej Brytanii i złodziej pokoju w Polsce.
Zarzut, iż Beck był „sługą Wielkiej Brytanii” jednoznacznie wskazuje, iż autor tego paszkwilu jest pod wpływem ahistorycznych bredni polonisty Brauna.
Co prawda kierując się sformułowaną jeszcze na początku XVII stulecia (drukiem ukazała się w 1605 r.) zasadzie Sancho Pansy* – niech żyje kura, choćby z pypciem , powinienem olać durnia.
Niech żyje z pypciem…
Ale dureń walczy na ostro, i na zwróconą przez blogera Aleszumma uwagę:
TO JEST SUPER CHAMSKI ARTYKUŁ DYSKWALIFIKUJĄCY AUTORA.
NIEPOPRAWNI.PL TO PORTAL PATRIOTYCZNY, A MINISTER JÓZEF BECK BYŁ WIELKIM POLAKIEM!
odpisuje w sposób, który przynajmniej u mnie wywołał dreszcz obrzydzenia.
Przykro mi, ale całkowicie nie ma Pan racji
Szanuję Pana, ale właśnie takie myślenie, doprowadziło Polaków do setek nieszczęść.
Brakuje Panu wiedzy, przykro mi. Reprezentuje Pan jakieś całkowite oderwane od rzeczywistości myślenie.
Po czym podopolski oszczerca, nb. jedynie z maturą, i to uzyskaną wieczorowo! przytacza pochodzącą sprzed wielu lat wypowiedź nieżyjącego już profesora Pawła Wieczorkiewicza.
]]>https://www.youtube.com/embed/Uy2ayAnpafA]]>
Historyk profesor Paweł Wieczorkiewicz zmarł 15 lat temu.
Warto zadać sobie nieco trudu i odsłuchać całą wypowiedź. Kiedy już przebrniecie przez pierwsze 10 minut, poświęcone… czterem pancernym i psu, przeżyjecie mały szok. Otóż wg śp. Profesora, gdyby Polska zawarła sojusz z Niemcami dzisiaj w UE obowiązujące byłyby dwa języki – polski i niemiecki!
Poza tym polska armia podczas bitwy pod Moskwą (listopad-grudzień 1941) byłaby siłą dającą przewagę Niemcom.
A to oznaczałoby koniec Stalina.
No to po kolei.
W 1939 roku Związek Sowiecki miał najsilniejszą armię na świecie. Co więcej, rozwijał ją intensywnie przez kolejne lata.
Tymczasem Niemcy armii zdolnej przeciwstawić się Sowietom nie mieli. Ich czołgi.. nie mieściły się w kategoriach jakościowych Armii Czerwonej!
17 września 1939 r. pokazał to wyjątkowo dobitnie. Otóż przeciw Polsce Niemcy rzucili ok. 1500 pojazdów zwanych „czołgami”. Pamiętać jednak należy, iż aż 900 tych „tanków” stanowiły wozy PzKpfW I, które były w praktyce słabiuteńkimi tankietkami (dwie osoby załogi, uzbrojenie: karabin maszynowy. Pancerz mógł byś przedziurawiony choćby przez pocisk ze zwykłego karabinu znajdującego się na wyposażeniu żołnierzy WP z odległości 150-200 m).
Bomb zabrakło Niemcom już 15 września!
Po 20-tym tegoż miesiąca żołnierzom Wehrmachtu zalecano ataki na bagnety, bo… zaczynało brakować także amunicji strzeleckiej!
Tymczasem Sowieci najechali Polskę 17 września 1939 r. m.in. czołgami w ilości… 4 tys. sztuk. I jakości lepszej, niż niemieckie tanki 22 czerwca 1941 r.!
Śp. Wieczorkiewicz bredzi. Opowieści o tym, iż Hitler dlatego zaatakował Polskę, iż był zły na odrzucenie oferty sojuszu to zupełny odlot.
Hitler bowiem za głównego wroga Niemiec uważał Francję (vide: Mein Kampf). Miał jednak tą świadomość, iż w przypadku zaatakowania Francji Polska będzie realizowała zobowiązania sojusznicze (pakt z 19 lutego 1921 r.) i zaatakuje Niemcy. Natomiast w przypadku odwrotnym wojny na Zachodzie nie należy się spodziewać!
Atak na Polskę był więc wyborem racjonalnym.
Wszystkie odklejone od realiów ówczesnego świata teorie o polsko-niemieckim sojuszu mają jedną wadę. Otóż jakimś cudem przeskakują przez pierwsze lata wojny i zaczynają się od bitwy o Moskwę jesienią i zimą 1941 r.
Popuśćmy więc wodze fantazji. Polska staje się sojusznikiem Hitlera. Ale wtedy Sowieci nie niszczą największej w XX wieku linii fortyfikacji (potężniejsza od tzw. Linia Maginote’a) zwanej Linią Stalina. I śpią spokojnie, bo każde natarcie z zachodu skończy się bowiem wojną pozycyjną.
Tymczasem nasi żołnierze będą np. okupować region Nord-Pas-de-Calais. Skoro mieliśmy się stać sojusznikiem Hitlera to u jego boku walczylibyśmy na Zachodzie. ;)
Śp. Profesor prawdopodobnie pamiętał, iż Hitler decyzję o ataku na Związek Sowiecki podjął dopiero wówczas, gdy dane wywiadu wykazały niezbicie mobilizację sowieckich wojsk na zachodniej granicy i zagrożenie Niemiec.
Tak zresztą niemiecki ambasador uzasadniał wypowiedzenie wojny Sowietom!
Wielkie zwycięstwo Niemiec w początkowej fazie operacji Barbarossa było wynikiem tylko i wyłącznie zaatakowania Sowietów ciut wcześniej, niż oni byliby gotowi do ataku. Podobnie zresztą byłoby, gdyby Polska uderzyła na Niemcy 24 sierpnia 1939 r. Armia, która dopiero zajmuje pozycje wyjściowe do natarcia jest bowiem mocno bezbronna.
Patrząc na siły niemieckie i sowieckie 21 czerwca 1941 r. widać wyraźnie ogromną przewagę Sowietów. Nie dość, iż wszystkie czołgi mieli co najmniej o dwie klasy wyżej, to jeszcze ponad cztery razy więcej. W ludziach przewaga sięgała… 40% i dotyczyło to jedynie pierwszego rzutu. Samolotów mieli również ponad 4 razy więcej.
Tymczasem śp. Profesor mówi, iż gdyby Polska była sprzymierzeńcem Niemców to na froncie byłoby jakieś 1500 czołgów więcej. Polskich!
Nosz karwasz twarz Barabasz!
A niby gdzie i przez kogo miałyby być wyprodukowane? Za co?
Czołgów, jako takich dających się porównać z sowieckimi tankami T-26 (ta sama brytyjska licencja) we wrześniu 1939 mieliśmy w linii jakieś 130 (7TP). Tymczasem w Sowietach wyprodukowano takich (uzbrojonych jednak w lepszą armatę kal. 45 mm)… 12 tys. sztuk!
No i Sowieci w tym czasie szykowali już nowsze (m.in. T-34). Poza tym mieli masę innych, np. serii BT, wdrażali produkcję czołgów ciężkich (KW), a takich wówczas nie miał żaden inny kraj na świecie.
Niemcy, decydując się na wojnę obronną na wschodzie zdołali wystawić jedynie niespełna 3.700 czołgów, i to razem z siłami sojuszników. Przy czym jakość sporej części z nich była na poziomie sowieckich czołgów pływających, których nie brano w ogóle pod uwagę w powojennych statystykach.
Trzeba zadać kolejne pytanie – a skąd paliwo do ich napędzania? Przecież jedyne źródła ropy, jakie wówczas istniały w Europie, to rumuńskie zagłębie i niewielkie wydobycie na polskich Kresach. Samoloty atakujące Wielką Brytanię w 1940 roku latały na dostarczonej Niemcom przez Stalina benzynie. Ba, względnie dobre zaopatrzenie w żywność mniej więcej do jesieni 1941 r. również zapewniały obywatelom III Rzeszy sowieckie dostawy. Tak samo potrzebne m.in. do produkcji pocisków metale inne niż żelazo. Ba, choćby drewno, używane masowo w kopalniach do obudowy chodników pochodziło z Syberii.
Gdyby Polska zawarła z Niemcami pakt antykominternowski dostaw takich by nie było. I Niemcy musiałyby stanąć.
Tymczasem jak za dotknięciem leszczynowej różdżki nagle historia zaczyna się pod Moskwą. Tak się nie da.
Gdyby wojna wybuchła na Zachodzie i Polska jako sojusznik brała w niej udział u boku Hitlera (a choćby w warunkach neutralności, co jednak uznane byłoby za złamanie sojuszu z 1921 r. i społeczność międzynarodowa traktowałaby nas jako quasi agresora) upadek Francji byłby przesądzony. Cięgle jednak pozostawałaby Anglia. Z braku paliwa nie byłaby możliwa bitwa o Atlantyk ani też ataki lotnicze na Anglię. A choćby gdyby, to w mocno ograniczonym zakresie.
Zbliżenie Londyn-Moskwa nastąpiło by zaraz po zaatakowaniu Francji. Stalin, ukryty za potężnymi fortyfikacjami, gotowałby się szybciej do „wyzwoleńczej” wojny i zaatakował Niemcy jeszcze w 1940 roku.
Przeciwko czołgom sowieckim wystawialibyśmy wówczas polsko-niemieckie korpusy kawaleryjskie??? Jak wiadomo koń do jazdy benzyny nie potrzebuje. ;)
Sowieci nie zatrzymaliby się wtedy na Łabie, ale parliby dalej, być może przeszliby choćby Pireneje i przynieśli „wolność” hiszpańskim robotnikom i chłopom.
Ktoś upadł na głowę, i to wyjątkowo mocno.
W realnym świecie sukces pierwszych miesięcy niemieckiej wojny obronnej na Wschodzie był możliwy dzięki dwóm czynnikom:
1. uderzeniu wyprzedzającym na zajmujące dopiero stanowiska wojska sowieckie (wiele czołgów zniszczono np. na platformach kolejowych);
2. niskie morale sowieckich niewolników (żołnierzy), co skutkowało masowym poddawaniem się Niemcom.
Owszem, wojna była do wygrania. Przecież w 1941 r. do niewoli trafiło bodaj więcej sowieckich żołnierzy niż liczył Wehrmacht 22 czerwca. Gdyby wówczas powołać ROA (co uczyniono zbyt późno i w zbyt małej skali) obiecując dodatkowo ziemię na własność sowieckim chłopom, Stalina pokonaliby sami obywatele ZSRS. Niemcy musieliby tylko dostarczać broń.
Ale Hitlera zgubiła zbytnia pewność siebie. Patrząc na skalę sowieckiej katastrofy latem 1941 r. uwierzył, iż za moment padnie Moskwa.
Zamiast dania ludziom ziemi utrzymał na podbitych ziemiach kołchozy. Ba, choćby nomenklatura pozostała ta sama. Podbitymi ziemiami przez cały czas rządzili… komisarze.
Ale to historia znana powszechnie (co prawda czytając ciągle pojawiające się kocopały niekoniecznie).
Wróćmy zatem do rozważań wywołanych przez ś. p. Wieczorkiewicza.
Sojusz polsko-niemiecki oznaczałby faktycznie krótszą wojnę. Niestety, również realizację planu Stalina, jakim było doprowadzenie do wojny w „obozie kapitalistycznym”, następnie zaś „wyzwolenie” Europy (czyt. przyłączenie europejskich państw do ZSRS jako republik związkowych).
Jak wyglądałaby wówczas Polska? Pewnie istniałaby jako republika związkowa z granicami od Grudziądza po Nowy Targ (oś północ-południe) oraz od Wieliczki po Wieruszów (wschód- zachód).
Takie byłyby konsekwencje hipotetycznego paktu Ribbentrop-Beck.
Trawestując nieznacznie słynną wypowiedź śp. Zbigniewa Herberta trzeba zauważyć, iż utytułowane nazwiska uprawdopodobniają największe idiotyzmy, gdyż tłum ma naiwną pewność, iż utytułowani ludzie bredzić nie mogą.
W połowie XIX wieku wielki filozof Arthur Schopenhauer tzw. argumentum ad auctoritatem (argument do autorytetu) uznał za przykład nielojalnego chwytu erystycznego, którego człowiek kulturalny powinien się wystrzegać. Mimo to przez cały czas jest używany, co świadczy tylko o niskim poziomie intelektualnym autora łajdackiego wpisu.
Tymczasem do zdemaskowania idiotyzmu wystarczy chwila zastanowienia.
To jednak wymaga wysiłku umysłowego, zaś warunkiem sine qua non takiego jest... posiadanie jako tako działającego mózgu.
Jak jednak widać po łajdackim kocopale Kałwy zbyt wiele osób niestety głowy używa tylko do noszenia czapki oraz jako miejsce usytuowania jamy ustnej, dzięki której mogą napychać sobie kałduny.
25.11 2024
Ps. Ludzie mali, nie posiadający wykształcenia, nie zdają sobie sprawę z tego, na czym polega praca naukowca, zwłaszcza historyka, traktują więc wypowiedź śp. Profesora jako tzw. prawdę objawioną.
Warto więc przypomnieć Jego słowa, pochodzące bodaj z ostatniego wywiadu, jaki udzielił tuż przed śmiercią. Pytany przez red. Piotra Zychowicza o cechy dobrego historyka odpowiedział:
Powinien być otwarty na nowe koncepcje. Powinien do badanych problemów podchodzić na nowo, odrzucając wszystko, co napisano w PRL. Powinien stawiać najbardziej szalone tezy i pytania, bo w szaleństwie jest zalążek geniuszu. Praca historyka polega na zadawaniu pytań, a nie powtarzaniu w kółko tych samych odpowiedzi.
Hipoteza o „dobrym” pakcie Ribbentrop- Beck należy właśnie do tych szalonych, co, jak sądzę, udało mi się wykazać wyżej.
tot. Wikimedia Commons
___________________________________________________
*
El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha Miguel de Cervantes y Saavedra