Paryż. Avenue Trudaine. Kwadrans po ósmej. Kawiarnia vis-à-vis Square d’Anvers. Po drodze przechodzę koło lokalnej szkoły w 9-tym arrondissement. Nad szkołą wielki napis: LIBERTÉ EGALITÉ FRATERNITÉ. Na murze szkolnym tablica: „Ku pamięci 300 uczniów tej szkoły wywiezionych między 1942 a 1944 rokiem do obozów śmierci tylko dlatego, iż urodzili się Żydami; niewinnych ofiar barbarzyństwa nazistowskiego i rządu Vichy”. Do tej szkoły odprowadza właśnie trojkę swoich dzieci mój rozmówca, Elie Elbaz, pisarz, syn malarza André Elbaza i wnuk Vivette Samuel, jednej z najważniejszych członkiń organizacji OSÉ, wojennego Towarzystwa Pomocy Dzieciom, organizacji, która uratowała życie tysiącom francuskich dzieci o żydowskich korzeniach. Elie Wiesel ocenia tę liczbę, we wstępie do książki „Vivette”, na 10 tysięcy.
OSÉ, w Strefie Wolnej, prowadzone było przez Andréę Salomon i Vivette Samuel; w Strefie Okupowanej organizację prowadził Eugène Minkowski, dziadek słynnego dyrygenta, Marca.
Andrée była Alzatką, rodzice Vivette urodzili się w Jarmolińsku i w Szarogrodzie, Eugène skończył V Rządowe Gimnazjum Filologiczne w Warszawie, skąd pochodzili jego rodzice. OSÉ sponsorowana była przez JOINT (Amerykańsko-Żydowski Połączony Komitet Rozdzielczy). Poprzez zdobyte środki wynajmowała nieruchomości wewnątrz „głębokiej Francji”, w pobliżu granicy szwajcarskiej i we włoskiej strefie okupacyjnej. Z dala od bezlitosnych biurokratów administracji Vichy, z dala od gorliwej francuskiej policji, z dala od torów kolejowych do Drancy. Za to blisko portów, wysokogórskich schronisk, ośrodków wsparcia la Résistence i domów na wzgórzach nad Riwierą, okupowaną do listopada 1943 roku przez obojętne na niemieckie prawa rasowe wojska Królestwa Włoch. Próbuję znaleźć w polskiej Wikipedii jakiekolwiek informacje o OSÉ, o Andrée Solomon, o Vivette Samuel. Znajduję jednoparagrafowy wpis o Eugène Minkowskim, ale wpis ten nie wspomina jego działalności wojennej, wyłącznie naukową.
W oczekiwaniu na Eliego Elbaza, wertuję raz jeszcze książkę Vivette Samuel „Rescuing the Children: A Holocaust Memoir”. W oczy wpadają mi nazwiska bohaterek organizacji OSÉ: jedne przeżyły wojnę pod katolickimi nazwiskami, inne wywiezione do obozów śmierci, inne znowu torturowane przez Gestapo nie zdradziwszy swoich koleżanek ani podopiecznych. Czytam o więzionej w Bergen-Belsen Madeleine Dreyfus, o urodzonej w Sighișoarze Elizabeth Hirsch, która przy współpracy z Caritas Suisse ewakuowała dzieci do Szwajcarii (kto pomyślałby, ze Szwajcaria wolontariacko przejęła kuratelę nad 800 dzieci!). Na innej stronie w oczy mi wpada nazwisko Ninon Haïsch prowadzącej 6 oddział OSÉ wraz z zakatowanym w Lyonie przez Klausa Barbiego Marckiem Haguenau. Tu – pochodzącej z Londynu Edith Pulver, wywiezionej do Auschwitz tym samym konwojem, co urodzony w Tarczynie członek żydowskiego oddziału Résistance Jacques Weintrob. Na kolejnej stronie widzę pochodzącą z Warszawy Sabinę Chwast, po wyzwoleniu Buchenwaldu utrzymującą przy życiu przyszłego noblistę Eliego Wiesela. Tu, pojawia się zdjęcie urodzonej w Wilnie Racheli Pludermacher, a tu słynnej wiedeńskiej pedopsychiatry Françoise Brauner. Dalej czytam o urodzonej w carskiej Rosji Lili Garell, koleżance z klasy mima Marcela Marceau, będącego później pod kuratelą OSÉ. Ojciec Marceau, urodzony w Będzinie, wywieziony został do Auschwitz konwojem numer 69, 7 marca 1944 roku. A dwa konwoje później, urodzona w Warszawie Lea Fleldblum, która, po wpadce, wraz czterdziestką dzieci deportowana została do Auschwitz konwojem numer 71, tym samym co Simone Veil.
Po paru minutach dołącza do mnie Elie Elbaz. Elie pisze scenariusze filmowe ze zdobywcą Oscara za „Syna Szawła”, Laszlo Nemesem. Wrócił właśnie z Los Angeles i wiem, iż ostatnią rzeczą, na jaką ma ochotę, jest rozmowa o świcie o koszmarach wojennych. Ale tak właśnie z Elie i Laszlo się zmówiliśmy: to część naszej ziemskiej odpowiedzialności, codziennej i niecodziennej. W końcu Elie codziennie odprowadza dzieci pod budynek szkoły, z której podczas paryskich łapanek 80 lat temu wywiezione byłyby jego dzieci. Gasi nieco mój entuzjazm do tablic na szkołach Paryża: „To oficjalne francuskie uhonorowanie i instytualizacja tego, co się wydarzyło, redukuje mord tych dzieci do odległych wydarzeń historycznych, tak jak pomniki poległych w pierwszej wojnie światowej. Jedyne dobre, co przychodzi wraz z potwornymi starciami z francuską ultraprawicą to to, iż debata odnośnie antysemityzmu Francuzów jest dyskutowana w czasie teraźniejszym. Trzymanie tej debaty w czasie teraźniejszym jest naszym obowiązkiem”.
Michael Gieleta: Co wie przeciętny Francuz o obozach takich jak Rivesaltes, stworzonych dla pozbawionych obywatelstwa lub uciekających z Polski, Austrii, Niemiec, Holandii Żydów? O chorobie głodowej, o braku dostępu do sanitariatów, o barakach bez ogrzewania, o „internowaniu obcokrajowców rasy żydowskiej”?
Elie Elbaz: Ludzie na ogół wiedzą o Drancy…
Ale wiedzą co? Że to niemiecki obóz, z którego odjeżdżało się do Auschwitz?
Nie, wiedzą, iż obóz był zarządzany przez Francuzów.
I wiedzą o łapance Vel d’Hiv?
Tak.
I iż robiła to francuska policja?
Tak. Masz to choćby napisane na tablicy pamiątkowej.
I wie to choćby Le Front National?
A co ich to w ogóle obchodzi? Ale o innych obozach adekwatnie nikt nie wie.
Opis obozu Rivesaltes ze wspomnień twojej babci jest przerażający. Czytając o warunkach w barakach Birkenau czy Dachau, możesz się – w jakiś tam sposób – tego spodziewać. Ale w obozie stworzonym przez Francuzów?
Pamiętaj, iż był to pierwotnie obóz stworzony dla republikańskich uciekinierów hiszpańskiej wojny domowej. Pierwotne intencje nie były złe.
To wtedy Vivette przerwała studia filozoficzne na Sorbonie i przedostała się do zbombardowanej Barcelony, by pomagać ofiarom wojny?
Tak.
A po powrocie do Francji pisała na uniwersytecie w Tuluzie na wydziale psychologii o studiach nad rozgoryczeniem?
Pod urodzonym w Warszawie profesorem Ignacym Meyersonem. Czy jest znany w Polsce?
Sprawdzam gwałtownie stronę Wikipedii. Nie, nie ma go tam.
A szkoda. Przeżył wojnę, walcząc jako pięćdziesięciolatek w Résistence!
A co babcia mówiła prywatnie o Rivesaltes?
Pamiętam to słowo z domu, jakby była to nazwa jednego z biur, w którym pracowała. Problem z tym, iż słowo „Rivesaltes” kojarzy się głównie z winem. Z cenionym vin de Rivesaltes.
Tak jak Vichy?
Niby każdy zaznajomiony jest z pojęciem rządu Vichy.
Ale też każdy może wejść do apteki i kupić pastylki na trawienie Vichy czy wodę mineralną.
Ale choćby kupując krem pod oczy Vichy, wiesz iż to nazwa kolaboranckiego rządu oraz nazwa materiału na obrusy i serwetki. To oczywiście tworzy dysonans poznawczy. Kupując vin de Rivesaltes, nie masz dysonansu. Nikt nie kojarzy tej nazwy z niczym oprócz wina.
Od kiedy dowiedziałem się, iż ofiary akcji w Hotelu Polskim w Warszawie były wywożone w komforcie wpierw do miejscowości uzdrowiskowej Volvic, po czym wracały do Polski wagonami towarowymi wprost do Auschwitz, na widok wody Volvic robi mi się niedobrze. Czy publicznie wie się, iż też tam był obóz?
Nie, ale każdy w szkole uczy się o kolaboracji policji i o roli rządu Vichy.
A co z wnukami ludzi, którzy prowadzili te pociągi, z prawnukami wojennych policjantów? Pamiętam moje zdziwienie, kiedy w Polsce powszechnie znane fakty historyczne zaczęły być przemalowywane przez pokolenie wnuków i prawnuków.
We Francji jest to rozpatrywane właśnie jako powszechne zjawisko. Winne jest społeczeństwo, winny jest niekonstytucyjny rząd Vichy. Istniał przecież równolegle w Londynie francuski rząd na obczyźnie. Kolaboracja z SS jest faktem. kooperacja francuskiej policji z Gestapo jest faktem. Jest to uczone i kolektywnie uznane na poziomie bezosobowym. Co do indywidualnych introspekcji wnuków czy prawnuków kolaborantów, nie słyszy się o tym. Może, przy powszechnym uznaniu winy, nie ma ku temu potrzeby?
Zamawiamy kawę, dwa podwójne espresso. Avenue Trudaine przechodzą właśnie dwie bogato ubrane Rosjanki, z czwórką rozkosznych, rozkrzyczanych dzieci. Wymieniamy się z Eliem wzrokiem, wiedząc, iż obydwaj zadajemy sobie to samo pytanie: czy tak to wyglądało w pierwszej połowie lat 40-tych? Przy kawie opowiadam Eliemu historię Mirka Tryczyka oraz ceny osobistej, którą zapłacił za wydanie „Drzazgi”.
Tutaj gdyby ktoś opisał historię kolaboracji we własnej rodzinie, wzruszono by ramionami mówiąc: „tak, wiemy, moi dziadkowie też pewnie tak robili”.
Czy we Francji zaczęło się o tym mówić za Chiraca?
Chirac oficjalnie uznał rolę Państwa Francuskiego w Zagładzie. Ale na poziomie szkolnym mówiono o tym o wiele wcześniej. Program szkolny był pod tym względem klarowny, mówiono o winie, o kolaboracji bez uciekania się do wymówek typu „ale byliśmy pod okupacją niemiecką i musieliśmy robić, co nam kazano”. Z lekcji historii wynikało, iż większość Francuzów była kolaborantami. Dopiero współcześni historycy zwracają uwagę na to, iż skoro 75% francuskich Żydów przetrwało wojnę, stopień kolaboracji i denuncjowania nie mógł być aż tak wysoki.
Widzisz, jeden z najbardziej paradoksalnych fragmentów książki twojej babci opisuje epizod, w którym babcia pomagająca w obozie pewnej kobiecie słyszy od niej: „Pani jest Francuzką? Nie wiedziałam, iż prawdziwa Francja przez cały czas jeszcze istnieje!”. Mówi francuska Żydówka do francuskiej Żydówki. Nie jestem sobie w stanie czegoś takiego w Polsce wyobrazić.
Ale moja babcia czuła się przede wszystkim Francuską. Mogła się poczuć Żydówką, kiedy wkroczyli Niemcy. Ale poprzez zrównanie praw w czasie Rewolucji Francuskiej, emancypacji kobiet, asymilacji Żydów i finału afery Dreyfusa, wielu Żydów wpadło w pułapkę własnej naiwności. Skoro rząd w Vichy kazał się im zarejestrować, to przecież po to, żeby ich chronić? Pamiętajmy, iż pierwsze prawa antyżydowskie zostały wprowadzone wobec obcych Żydów, co jeszcze silniej musiało wzmocnić francuskie poczucie przynależności.
Vivette pisze dość otwarcie o demoralizującym aspekcie życia obozowego, o depresji rodziców, o odrzuceniu rodziców przez dzieci przechowywane w czystych domowych warunkach u innych. O socjalizacji lub resocjalizacji dzieci wyjętych spoza ramy wolnego społeczeństwa. W Rivesaltes ktoś wpada na pomysł, żeby zorganizować dla dzieci Hanukę, co jest dla twojej babci dużym stresem, bo nie wie za bardzo, co to takiego.
Mimo, iż rodzice Vivette urodzeni byli jeszcze w Strefie Osiedlenia, a babcia była pierwszym pokoleniem rodziny urodzonym we Francji, rodzina była świecka. Empatyzowanie Vivette ze światem bez podziałów etnicznych czy narodowych nie zaczęło się od pomocy żydowskim uciekinierom w Rivesaltes. Była w Rivesaltes z tego samego imperatywu, co w bombardowanej Barcelonie. Podczas wojny OSÉ wydało jej rozkaz: dostać się do wnętrza obozu jako wolontariuszka.
Ku poparciu twojego dziadka. Jaki to ojciec namawia dziecko, by dostało się na własne życzenie do obozu koncentracyjnego?
Ktoś musiał tym dzieciom pomóc. Skoro do momentu pełnej okupacji Francji przez Niemcy, rząd Vichy dopuszczał pomoc najmłodszym, to ktoś musiał się tym zająć. Cała organizacja musiała się przenieść do podziemia po listopadzie 1942 roku.
Do tego dochodziła selektywność, bo nie każde dziecko mogło fizycznie przeżyć warunki obozowe lub mieć kuzynów, których stać było na wizę do Ameryki. Nie każde dziecko przemycone z obozu trafiało do idealnego domu. Nie wszystkie dzieci były idealne.
Może dlatego w Słowie Wstępnym do książki Vivette Elie Wiesel pisze: „Patrz na nieszczęście tak, jak lekarz patrzy na chorobę”.
Nasz przyjaciel Laszlo pokazał w swoim oscarowym filmie nie tylko maszynę Zagłady, ale przede wszystkim rewoltę Sonderkommando. Jedną z wielu, w wielu obozach zagłady. W gettach regularnie odbywały się akcje dywersyjne i powstania, największe z nich będzie obchodzić na parę miesięcy 80-tą rocznicę, wbrew popularnej narracji o pasywnych Żydach czekających na jałmużnę ze strony dobrych chrześcijan. W książce Twojej babci mamy podobną relację: samopomoc żydowska, z udziałem całej rangi społeczności, od pielęgniarek po lekarzy, od pozbawionych praw nauczania profesorów akademickich po nauczycieli gimnazjalnych, wiedząc, iż nie mogą zrobić nic, by wstrzymać wywózkę starszych, inwestują, z kieszeni amerykańskich organizacji żydowskich, w najmłodsze pokolenie, chroniąc je, najlepiej jak jest to możliwe, przed traumą obozową.
Największym wyzwaniem dla Vivette było zajęcie się sześćsetką dzieci wyzwolonych z Buchenwaldu, które nie znały innych realiów niż te obozowe. Babcia opowiada w książce historię chłopca z Buchenwaldu, który zdał sobie sprawę co to jest poczuć wolność, kiedy stłukł coś i nie został za to pobity.
A ty, siedząc tu w słońcu przy kawie powiedziałbyś, iż wolność przyniosła twojej rodzinie happy ending? Dla 6 milionów zamordowanych europejskich Żydów i ich rodzin, nie było czegoś takiego jak happy ending.
Dla tylu był to całkowity ending. Bez dzieci czy wnuków, którym można by cokolwiek przekazać. Całkowity koniec albo, inaczej, jego całkowity brak. Nie wiem czy Vivette by uznała swoją historię za happy ending. Straciła w Auschwitz mężczyznę, którego kochała najbardziej na świecie, swojego ojca. Ale większość jej rodziny przetrwała wojnę. Więc może powiedziałaby, iż to happier ending.