
W ten sposób dotarliśmy do Iławy (Deutsch Eylau). Tam rzuciliśmy się szukać wody mimo bicia, strzałów i wrzasków. Udało mi się jakoś przedrzeć do pompy na peronie i napiłem się trochę. Jak smakowała ta woda po trzech dniach suszenia i postu! Mimo bicia, kopniaków, wyzwisk i strzelaniny Niemcy nie dali rady nas rozpędzić i odegnać od pompy! W wagonach zostali nasi biedni koledzy, zmarli z ran i wycieńczenia... Nie wytrzymali nieludzkich warunków - nie wychodziliśmy przecież na zewnątrz całe trzy doby i załatwialiśmy się pod siebie!
Wreszcie jednak zebrano nas jakoś razem wśród klątw, krzyku, bicia i wymysłów. Dostaliśmy po bochenku chleba wojskowego na czterech ludzi, ustawiono wszystkich w kolumny marszowe, i ruszyliśmy w drogę. Popędzono nas około sześciu kilometrów do wsi Raudnitz (Rudzienice Suskie). Tam czekały na nas baraki i rozfanatyzowani Prusacy z kamieniami i nienawiścią. Byli już tam polscy jeńcy wojenni z pierwszych dni września. Po umyciu się i ochędożeniu pokładliśmy się spać. Wachmani musieli nas bronić, strzelając w powietrze.
Rychło rano wygnano nas do pracy u bauerów. Mnie wachman zaprowadził do majątku Hermana Schubringa, który służył na froncie w Wehrmachcie. W domu byli tylko jego starzy rodzice i żona Lina - brzydka, ruda, piegowata, o białych oczach i brwiach.
Do 2 lutego 1940 r. pracowałem jako jeniec. Potem kazano nam przyszyć literę ``P`` do munduru, obóz zlikwidowano, i każdy z nas zamieszkał u swojego bauera. Powiedziano nam, iż po przepracowaniu dla Niemiec jednego roku będziemy mogli wybrać inny rodzaj pracy.
W tym czasie Schubringowa namówiła jakichś sobie znanych dwóch hitlerowców, którzy któregoś dnia wyskoczyli zza krzaków, napadli na mnie z tyłu i pobili. Kiedy wróciłem, oświadczyłem Niemce, iż przy lada okazji ucieknę. Okazja taka nadarzyła się właśnie 2 lutego 1941 roku, kiedy moi Niemcy wyjechali akurat tego dnia bryczką do Iławy do swoich krewnych, a ja pieszo natychmiast wyruszyłem w ślad za nimi.
W tym czasie Polak nie mógł inaczej podróżować jak tylko za specjalnym pozwoleniem. Takie pozwolenie już wcześniej wykorzystał mój kolega Szczepański z ulicy Kępowej. Po prostu dał mi swoją przepustkę, a ja tylko ``poprawiłem`` daty - i udało się: policjant na kolei przepuścił mnie, mimo iż wyraźnie było widać, iż jest podrobiona.
Popołudniowy pociąg do Grudziądza był wcześnie podstawiany. Poszedłem do toalety, odprułem ``P`` od munduru i usiadłem w wagonie NUR FUR DEUTSCHE. W tym czasie mówiłem już perfect po niemiecku. Na szczęście zrobiłem to we adekwatnym czasie, bo w pewnej chwili na peronie zobaczyłem starego Schubringa i Pauliego (jednego z tych, co mnie napadli) w żółtym mundurze - wyraźnie kogoś szukali! Nie mieściło się w ich niemieckich głowach, iż Polak schował się w wagonie tylko dla Niemców! Oczywiście, odetchnąłem dopiero wtedy, jak pociąg zaczął pędzić w stronę domu.
Wieczorem byłem już w Grudziądzu i po kwadransie właśnie pukałem do drzwi mojej Mamy. A tam konsterenacja:
- Syneczku, co będzie, jak zaczną ciebie szukać?!
- Niech się Mama nie martwi. Będę tutaj na miejscu pracował!