
Coraz więcej ukraińskich publicystów obserwujących Polskę porównuje Karola Nawrockiego do Wiktora Janukowycza. I niestety — te porównania nie są przesadzone. Podobieństwa, które zwracają uwagę zebrał Igor Isajew.
- Kandydat jako „swój bandyta” — symbol oporu wobec systemu.
W obu przypadkach mamy do czynienia z postacią o kontrowersyjnej przeszłości, która nie tylko nie szkodzi kampanii, ale staje się „atutem”. Nawrocki, jak Janukowycz w 2010 roku, jest przedstawiany jako ktoś, kto może i ma za uszami, ale przynajmniej „bije naszych wrogów”. - Mobilizacja poprzez lęk i demonizację przeciwnika.
To już nie debata polityczna, ale wojna dobra ze złem. Tak jak Janukowycz przedstawiał wybory jako starcie z „faszystami z Majdanu”, tak dziś Nawrocki i jego zaplecze kreują wizję apokalipsy pod rządami „liberalnej mafii”. Nagle każdy, kto zadaje pytania, staje się wrogiem narodu. - Pogarda dla intelektu i instytucji.
Nawrocki — podobnie jak Janukowycz — działa szybciej, niż myśli. Jego instynkty są ważniejsze niż wiedza. A jego wyborcy — przynajmniej ci najgłośniejsi — okazują się jeszcze mniej refleksyjni. W tej logice parlament, sądy, konstytucja to tylko przeszkody. A to już droga ku autorytaryzmowi. - Rozbijanie systemu od środka, choć w Polsce bez pomocy Kremla.
Ukraińcy podkreślają, iż Polska w przeciwieństwie do Ukrainy z 2010 roku doszła do punktu krytycznego własnymi rękami. Nikt nie musiał tu sypać rubli. Wszystkie podziały i destabilizacja instytucji są „made in Poland”. To bardzo gorzka refleksja. - Możliwość całkowitego przejęcia władzy i odcięcia bezpieczników.
Scenariusz, w którym prezydent Nawrocki rozwiązuje parlament, PiS wraca do władzy w koalicji z radykałami, a resorty obejmują ludzie pokroju Brauna i Mentzena. Janukowycz też miał ministra edukacji Ukrainy, który uważał, iż to państwo nigdy nie istniało — i to nie był błąd, to była część strategii: bo polityka to wyjątkowy brud, a ja, Janukowycz, jestem w nim najświętszy i najbardziej umiarkowany. - Normalizacja dewiacji moralnych jako „dowód siły”.
Nawrockiemu wypomina się prostytutki, hipokryzję religijną, układy — ale podobnie jak u Janukowycza, społeczeństwo przestaje to uważać za problem. Ba, dla niektórych to znak, iż „umie się ustawić”. - Może się to wydawać błahostką: sposób, w jaki Nawrocki mówi.
Te wszystkie „pucie”, nieudolne konstrukcje, chaos myśli — to niemal kalka Janukowycza. Nieumiejętność składnego wyrażania myśli nie razi elektoratu, wręcz przeciwnie — staje się „dowodem”, iż to nie człowiek elit, tylko „swój”. Ale to również oznaka czegoś głębszego: nonszalancji wobec formy, treści i odpowiedzialności.
Mimo ogromnej mobilizacji wyborców Wiktor Janukowycz w 2010 wygrał. I to nie dlatego, iż był lubiany, a dlatego, iż był znienawidzony. Antypatia wobec niego stała się jego siłą. Do dziś wielu Ukraińców płaci za ten moment krwią. I niestety — Karol Nawrocki podąża tą samą ścieżką. Im więcej śledztw, zarzutów, informacji o moralnym rozkładzie — tym mocniej gromadzi się wokół niego elektorat „anty”. Antyliberalny, antyinteligencki, antyelicki.
On ma wygrać, bo jest na czele nienawiści, nie miłości.
Bardzo bym nie chciał, żeby tak się stało, ale mam deja vu z Ukrainy A.D. 2010. Z momentu, z którego bardzo trudno się podnieść.
Tego Polsce nie życzę.
Igor Isajew