Marek Baterowicz: WĘDRÓWKA
Idę przez miasta I mosty
- wsparte na kruchych filarach –
idę przez świątynie, doliny i łąki,
ujścia rzek tętno oceanów,
błądzę w spalonych lasach
i mijam górskie jary
niosąc w plecaku moją Polskę,
zasianą ponad tysiąc lat temu
nad brzegami Gopła
- tam było gniazdo.
Rosła wysoko jak topola
odpierając najazdy,
a chrzest złączył ją z Europą
(jakże inną od dzisiejszej
- odartej z praw i świętości)
i Polska rosła jednocząc się z innymi
- nigdy mieczem, ale ugodą stateczną,
nie mając uprzedzeń do obcych
trafiając do serc i umysłów,
niosąc sąsiadom znak Krzyża,
ufając wygnańcom i dając im prawa,
koronę ofiarując choćby cudzoziemcom,
co było gestem wielkiej złudy,
nadmiaru tolerancji,
i w końcu przywiodło nas do zguby...
Tak zmarła Rzeczpospolita
dla tylu narodów królestwo wolności,
swobód dla tylu wyznań i sumienia...
Upadło...gdyż bezbronne było wobec nienawiści
kipiącej na wschodnich rubieżach,
a szabli dobywało jedynie w obronie,
w pospolitym ruszeniu
w niepospolitym męstwie
aż zabrakło wojsk by bronić Konstytucji,
a zdrajcy w stolicy frymarczyli tronem,
gdy konfederaci nad Newą wznosili toasty
wiodąc i króla do zaprzaństwa...
Nie dało się odwrócić losu
i wyjść zwycięsko z mroków burzy...
Straciliśmy godło i granice
nie tracąc jednak godności i wiary,
ani plemiennej pamięci,
ocaliła nas tej nocy rozbiorów
i w heroicznych zrywach insurekcji,
by niepodległość wywalczyć wbrew światu!
W moim podróżnym plecaku
niosę więc euforia i dumę z legionów,
ze wskrzeszonej Rzeczypospolitej...
Rozdartej później inwazją dwóch kolosów...
Odtąd mój plecak puchł od krwi i popiołów,
a po wojnie także od krwi
żołnierzy niezłomnych i tych wszystkich,
co ginęli z rąk nowego okupanta,
skatowani i chowani ukradkiem,
rozstrzeliwani na ulicach,
gdy pochody prosiły chleba,
zabitych w stanie wojennym,
który trwał bez przerwy,
dniem i nocą czuwali skrytobójcy,
nawet pod okrągłym stołem
i nie dano nam wskrzesić Rzeczypospolitej!
A jeszcze po smoleńskiej zbrodni
oddano śledztwo wraz z niepodległością
i mój plecak pękł ze szczętem...
Błądzimy we mgle, co zakryła świt
i palimy znicze próbując daremnie
rozjaśnić dzień i Najjaśniejszą...
I śpiewamy jak dawniej -
Boże coś Polskę przez tak długie wieki
widział w syberyjskich cierniach,
spraw aby Matka zawsze Miłosierna
znak uczyniła wśród obłoków święty !
Marek Baterowicz, Sydney 2020
Zachęcamy do nabycia wydanej przez nasze stowarzyszenie książki Marka Baterowicza - opowieści o"wojnie jaruzelskiej"- ZIARNO WSCHODZI W RANIE