2024 był kolejnym rokiem, w którym nakręcała się światowa spirala wojenna. Zwłaszcza w naszym regionie przywykliśmy do toczącej się za wschodnią granicą wojny, często ulegając złudnemu wrażeniu, iż choć konflikt trwa, to uległ on względnej stabilizacji. Tymczasem, jak informuje zajmująca się statystykami światowych konfliktów organizacja Armed Conflict Location and Event Data średnia liczba zbrojnych starć w Ukrainie wzrosła o 63 proc. w porównaniu z poprzednim rokiem.
Do sytuacji, w której znajdujemy się na progu 2025 r. doprowadziły nas w równym stopniu wieloletnia strategia Rosji, jak i brak strategii Zachodu.
Czytaj dalej o dwóch złych scenariuszach dla Europy na nadchodzący 2025 r.
Strategia Rosji, impotencja Zachodu
Wojna rosyjsko-ukraińska jest dla nas kluczowym konfliktem, ponieważ jego losy są ściśle powiązane z sytuacją państw naszego regionu. Kiedy używamy słowa „region”, w coraz większym stopniu jesteśmy przekonani, iż dotyczy ono państw tzw. flanki wschodniej. Wahliwa postawa państw zachodu Europy oraz trudna do przewidzenia strategia nowej amerykańskiej administracji Donalda Trumpa sprawiają, iż nie możemy być absolutnie pewni ich wsparcia w razie dalszych postępów Rosji.
Trafnie ujął to w jednym z ostatnich wpisów na portalu X amerykański politolog polskiego pochodzenia Andrew Michta, stwierdzając, iż wojna w Ukrainie obnażyła pozory, iż Europa przez cały czas przywiązuje wagę do międzynarodowego porządku stworzonego po II wojnie światowej, „albo iż Paryż lub Berlin patrzą na Tallin, Wilno, Helsinki lub Warszawę tak samo, jak patrzą na siebie”.
Dodatkowo na samej flance wschodniej mamy do czynienia z takimi państwami jak Węgry czy Słowacja, które przyjmują coraz bardziej prorosyjską pozycję.
To rozczłonkowanie Zachodu jest wielkim sukcesem Kremla. Lata wojny informacyjnej zaprojektowanej na wprowadzanie podziałów w zachodnich społeczeństwach przynoszą zadowalające dla Rosji skutki. Trudno było spodziewać się innego scenariusza w sytuacji, w której wobec braku spójności Zachodu, Rosja od ponad dwóch dekad realizuje precyzyjny plan.
Od początku swoich rządów w 2000 r. Władimir Putin wprowadzał rosyjskie społeczeństwo w rzeczywistość wojenną, najpierw skutecznie dusząc czeczeńskie aspiracje do niepodległości, a następnie dokonując wejścia do Gruzji.
Od Konferencji Bezpieczeństwa NATO w Monachium w 2007 r. – na której sprzeciwił się jednobiegunowemu światu, rozszerzaniu NATO i mówił o strefie życiowych interesów Rosji – to nie Ukraina, ale Zachód był prezentowany rosyjskiemu społeczeństwu jako fundamentalny wróg. Od rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji na Ukrainę Kreml niejednokrotnie powtarzał, iż Rosja prowadzi wojnę z NATO. Na taką wojnę zostało sformatowane rosyjskie społeczeństwo. Wszystko wskazuje na to, iż ostateczne cele Moskwy sięgają dalej niż tylko do Ukrainy.
Po określeniu swojego stanowiska wobec państw NATO na Konwencji Bezpieczeństwa w Monachium Rosjanie wrzucili wyższy bieg. W latach 2011-2020 Rosja przeznaczyła 700 mld dol. na modernizację swojej armii. W 2013 r. przyjęto tzw. doktrynę Gierasimowa, która zdefiniowała pojęcie wojny hybrydowej, stosowanej na pełną skalę już od 2014 r. na Krymie i Donbasie.
Gdzie w tym czasie był Zachód? Od zakończenia Zimnej Wojny pogrążał się konsekwentnie pacyfistycznej mrzonce, rezygnując z kolejnych typów uzbrojenia i podpisując kolejne rozbrojeniowe konwencje – o zakazie broni chemicznej w Paryżu w 1993 r.; o zakazie min przeciwpiechotnych w Ottawie w 1997 r. czy o zakazie amunicji kasetowej w Dublinie w 2008 r. Choć niektóre kraje nie podpisywały niektórych konwencji, to miały one ogromny wpływ na obniżenie bezpieczeństwa w Europie.
Pełnoskalowa inwazja Rosji na Ukrainę zastała siły zbrojne największej europejskiej gospodarki, Niemiec, w stanie rozkładu. Mimo licznych zapowiedzi poprawy, w Bundeswerze kilka się zmieniło. Kiedy wiele państw flanki wschodniej zbroi się na potęgę, Niemcy podpisały umowę wykonawczą na… 18 czołgów, co jest jednym z wielu przykładów niedowładu niemieckiej armii.
Nie inaczej jest w sferze politycznej. Brak reakcji Zachodu na zajęcie przez Rosję ukraińskich Krymu i części Donbasu w 2014 r. w bezpośredni sposób doprowadziło nas do pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę w 2022 r.
Jakiej strategii wobec Rosji doczekał się Zachód od tamtej pory? Stwierdzenia w rodzaju „będziemy z Ukrainą tak długo, jak trzeba” prezydenta USA Joe Bidena, czy „Rosja nie może wygrać, a Ukraina nie może przegrać” kanclerza Niemiec Olafa Scholza zostały już tyle razy skrytykowane przez ekspertów z zakresu międzynarodowej polityki, iż dziś uważa się je jako synonimy takich określeń jak „brak decyzyjności”, „bezradność” czy „tchórzliwość”.
Precyzyjny plan Rosji wobec braku jednolitego planu Zachodu doprowadziły nas do dwóch możliwych scenariuszy na rok 2025. Oba wiążą się z eskalacją działań wojennych, choć w różnym zakresie.
„Plan pokojowy” dla Ukrainy
Tak jak po gorącej fazie rosyjsko-ukraińskiej wojny z 2014 r. Europa zobojętniała na ten konflikt w kolejnych latach, tak i w tej chwili mamy do czynienia ze znużeniem szczególnie zachodnich społeczeństw rozwojem wypadków na Wschodzie, co objawia się m.in. zmniejszeniem pomocy wojskowej dla Kijowa i naciskami na „rozmowy pokojowe”. W 2025 r. wypadki mogą potoczyć się w dwóch kierunkach i oba są złe dla Europy.
Pierwszy to osiągnięcie „pokoju” pod naciskiem administracji nowego prezydenta USA Donalda Trumpa i przywódców Europy Zachodniej. Jaki będzie to pokój? W bloku aliantów pierwsze skrzypce gra Trump, dla którego zakończenie konfliktu jest wyborczym zobowiązaniem złożonym swoim wyborcom, co już stawia go w niekomfortowej pozycji w możliwych negocjacjach.
Donald Trump w Arizonie, 22 grudnia 2024 r.
W tym samym bloku mamy liderów wielu zachodnioeuropejskich państw — na czele z Niemcami — dla których powrót do interesów z Rosją jest szansą na naprawienie rozregulowanych wojną gospodarek. Wystarczy spojrzeć na wskaźniki eksportu po 2022 r. z wielu europejskich państw do takich państw jak Kirgistan, Armenia, Gruzja czy Kazachstan, czyli państw pośredniczących w reeksporcie towarów do Rosji. W wielu przypadkach wynosiły one choćby po 700 proc. Powrót to bezpośredniego biznesu z Moskwą zachodnioeuropejskich gospodarek oznaczałby dla nich otwarte kanały handlu i zrzucenie balastu w postaci marż dla „pośredników”.
Z drugiej strony jest Władimir Putin, który nie składał nikomu żadnych obietnic i pomimo widocznych uciążliwości związanych z zachodnimi sankcjami nie przestaje realizować planu przekierowania krajowego handlu na rynki globalnego Wschodu i Południa.
Jeśli do tych powodów dodać systematyczne postępy Rosji na wojennym froncie, to negocjacyjna pozycja Kremla okazuje się znacznie silniejsza niż Zachodu. Historia uczy, iż Rosja nigdy dobrowolnie nie rezygnuje z raz zajętego terytorium. Zatrzymanie konfliktu na aktualnej linii frontu ze złudnymi gwarancjami bezpieczeństwa dla Ukrainy (szanse przyjęcia tego państwa do NATO na tym etapie wojny są praktycznie żadne) nie oznaczają niczego więcej, jak tylko czasu dla Rosji na przygotowanie do kolejnego uderzenia i dalszego postępu rosyjskich wojsk w kierunku państw Europy Środkowej. W tym sensie to, czym dla Zachodu będzie „plan pokojowy”, dla Rosji będzie jedynie zawieszeniem broni, strategiczną pauzą przed kontynuowaniem wojny.
Paradoksalnie, wobec decyzyjnej impotencji europejskich polityków, jedyną szansą na twardszą postawę Zachodu w ewentualnych negocjacjach może być słynna nieprzewidywalność Trumpa, której tak bardzo się boimy. Ta nieprzewidywalność równie dobrze może oznaczać ustępstwa negocjacyjne wobec Rosji, jak i zalanie Ukrainy bronią, jeżeli negocjacje nie pójdą po jego myśli. Dla nas znaczy to tyle, iż nic gorszego niż do tej pory już się nie stanie, a przy tym istnieje też nadzieja na lepsze.
Zanim jednak dojdzie do jakiegokolwiek zawieszenia broni, możemy się spodziewać eskalacji, ponieważ tradycyjną taktyką negocjacyjną Rosji jest nasilenie agresji na froncie, tak jak to było w 2014-2015 podczas trwających negocjacji, które doprowadziły do poniżających Porozumień Mińskich.
Gdyby faktycznie miało dojść do negocjacji, Moskwa zrobi wszystko, aby do powrotu Trumpa do Białego Domu 20 stycznia, wypchnąć Ukraińców z rosyjskiego obwodu kurskiego, który mógłby stanowić dla Kremla wielce niekomfortowy temat rozmów.
Rosjanie zrobią też wiele, aby zdobyć Pokrowsk, który jest kluczowym punktem logistycznym dla ukraińskiej armii na Donbasie. W chwili, gdy piszemy te słowa, Rosjanie znajdują się 8 km od wschodnich granic miasta, ale zaledwie 2,5 km od południowych. Kontrola nad tak ważnym hubem spinającym w sobie główne linie drogowe i kolejowe będzie ważnym atutem negocjacyjnym oraz świetnym punktem wypadowym do dalszych działań w momencie, kiedy Kreml uzna, iż jest gotowy na kolejny etap wojny.
To jeden scenariusz. Ale jest i drugi, który zakłada, iż żadnego zawieszenia broni nie będzie.
Kontynuacja – eskalacja
W ostatnich miesiącach zachodni przywódcy wielokrotnie wysyłali sygnały świadczące o ich gotowości do rozpoczęcia negocjacji pokojowych. Takich sygnałów nie wysyła Kreml, jeżeli nie liczyć niemożliwych do spełnienia warunków w rodzaju oddania przez Ukrainę terytoriów, rezygnacji z aspiracji przyłączenia się do zachodnich struktur, moskiewskich wpływów w Kijowie czy wprowadzenie języka rosyjskiego jako państwowego języka Ukrainy.
Wiele też wskazuje na to, iż Rosja jest znacznie lepiej przygotowana na długotrwałą wojnę niż chciałoby wielu życzeniowych analityków Zachodu, w tym polskich. Pierwsze sygnały o wyczerpywaniu się rosyjskiego uzbrojenia odbieraliśmy od nich już w kwietniu 2022 r. Dziś jesteśmy u schyłku trzeciego roku pełnoskalowej wojny, a front – wolno, ale konsekwentnie – przesuwa się w głąb Ukrainy.
Władimir Putin w Moskwie, 16 grudnia 2024 r.
Owszem, Rosja boryka się z wieloma problemami w zakresie produkcji uzbrojenia. Zablokowany dostęp do zaawansowanych zachodnich systemów elektronicznych odbił się na precyzji rosyjskich uderzeń, zwłaszcza w pierwszej fazie pełnoskalowej agresji na Ukrainę. Brak jakości jest jednak skutecznie nadrabiany ilością. Masowe uderzenia przeciążają ukraińskie systemy obrony powietrznej, które nie są w stanie wyłapywać dużych ilości pocisków i amunicji krążącej.
W dalszej fazie wojny Rosja w coraz większym stopniu radzi sobie także z precyzją uderzeń, która wymaga bardziej zaawansowanych systemów elektronicznych. Pozwala na to handel krajami globalnego Wschodu i Południa, w takimi potęgami jak Chiny czy Indie na czele.
Do tego wszystkiego Rosja już w 2022 r. zaczęła przestawiać swoją gospodarkę na produkcję wojenną, czego kraje Zachodu nie uczyniły do dziś.
W takiej wersji przerywanie działań wojennych jest nie na rękę rozpędzonej Rosji. Kreml nie ma interesu w tym, aby dać czas ociężałemu Zachodowi na rozruszanie własnej produkcji zbrojeniowej. W tym scenariuszu Putin może kłaść na negocjacyjnym stole kolejne niemożliwe do spełnienia warunki, robiąc swoje.
W takiej też wersji wydarzenia na polu walki będą eskalować, zgodnie z realizowanym od 2022 r. wzorcem, w którym każdy kolejny rok przynosi eskalację działań w stosunku do poprzedniego.