To znane stwierdzenie autorstwa Lenina, powtarzane potem przy wielu okazjach przez Józefa Wissarionowicza Stalina, było i jest dobrym wytrychem do szybkiej analizy sytuacji politycznej i perspektyw wielu państw, w tym, przede wszystkim, Rosji.
Czynnik ludzki, stan elit, decyduje o tym co się w Rosji dzieje i dziać będzie. Dlatego warto się przyjrzeć tym, którzy dziś w Rosji rządzą, a nade wszystko są zaangażowani w prowadzenie wojny na Ukrainie. Trzeba przy tym zadbać o to by nie popadać w publicystyczne zacietrzewienie, a oceniać wszystko chłodnym okiem.
Zacznijmy od osoby samego prezydenta RF, Władimira Putina. Wywodzi się on z aparatu bezpieczeństwa dawnego ZSRR i jego tam funkcjonowanie daje, być może, lepszy obraz jego zdolności, niż obecna działalność na czele władzy w Rosji.
Przez 16 lat pozostawał on w służbie KGB i nie zrobił tam żadnej istotnej kariery, dochodząc ostatecznie do mało znaczącego stanowiska starszego pomocnika naczelnika oddziału i stopnia podpułkownika, którego dochrapał się dopiero w 1989 roku.
Jest to prawdopodobnie i dziś źródłem pewnych jego kompleksów, gdyż w jednym z wywiadów, na pytanie o służbę w KGB, odpowiedział, iż był tylko szeregowym pracownikiem wywiadu, co, z grubsza, odpowiadało prawdzie.
Swój późniejszy wielki awans polityczny zawdzięczał współpracy z merem St. Petersburga, Anatolijem Sobczakiem, za którym początkowo nosił teczkę. Putin wydawał się wtedy bardziej nieśmiałym, lekko zagubionym urzędnikiem, niż bezwzględnym dyktatorem, za jakiego w tej chwili jest uważany.
Choć i dziś nie jest on w stanie podjąć zdecydowanych działań kadrowych i faktycznie dopuścił do pojawienia się konkurencyjnych, usilnie zwalczających się, miedzy sobą, grup, także w kręgu sił zaangażowanych w prowadzenie wojny na Ukrainie.
Obserwatorzy tych wydarzeń, dość zgodnie, identyfikują dwie takie grupy: jedna jest skupiona wokół obecnego ministra obrony Siergieja Szojgu i szefa Sztabu Generalnego generała Walerija Gierasimowa, zaś druga ma charakter bardziej złożony i w jej skład wchodzą postacie kierujące formacjami zbrojnymi, walczącymi na Ukrainie, ale nie wchodzącymi w skład armii FR.
Są to: Jewgienij Prigożyn, posiadający prywatną kompanię militarną PMC „Wagner”, generał Wiktor Zołotow, szef Gwardii Narodowej, tzw. „Rosgwardii”, prezydent Republiki Czeczenii Ramzan Kadyrow, posiadający liczne własne formacje zbrojne formalnie wchodzące w skład owej Rosgwardii, oraz cała plejada szefów pomniejszych formacji ochotniczych.
Grupę Prigożyna wspierają liczni korespondenci wojenni, a, co najważniejsze, jego zapalonym zwolennikiem wydaje się być główny propagandysta Kremla, czyli Władimir Sołowjow, który w swoich filipikach stawia prowokacyjne pytania, nie pozostawiające wątpliwości co do tego, kogo on popiera.
Dla przykładu: ostatnio pytał dlaczego Rosgwardia nie dostaje ciężkiego sprzętu na wyposażenie (w tym czołgów), choć wypełnia na froncie zadania takie same jak armia.
Znając się trochę na rosyjskiej polityce odpowiedź na takie pytanie nie jest wcale trudna; chodzi o to, iż formacja mająca czołgi, może tam od razu stać się poważnym graczem o władzę.
Jak wiadomo, w roku 1993, o ostatecznym wyniku rozgrywki miedzy Jelcynem a Radą Najwyższą, na czele z Chasbułatowem, zadecydowały czołgi. Strona, która miała czołgi, i nie wahała się ich użyć, wygrała.
Dlatego dziś Rosgwardia, w skład której wchodzą też oddziałały czeczeńskie Kadyrowa, czołgów nie dostaje. Sam Kadyrow niby deklaruje lojalność, ale przecież nie pozbył się politycznych ambicji.
Sołowjow o tym wie, ale swoimi pytaniami prowokuje, a ponadto deklaruje sympatię wobec Kadyrowa i Prigożyna, wygłaszając publicznie życzenie, by ten pierwszy otrzymał stopień generała pułkownika, co jest tylko o jedno oczko mniej, niż mają Szojgu i Gerasimow.
Co ciekawe, także armia nie jest w tej rozgrywce monolitem. Wielu oficerów i generałów ma za złe Putinowi jego reformy i promowanie na ministerialne stanowiska ludzi z armii się nie wywodzących. Podstawowe reformy, „dzięki” którym stan i możliwości rosyjskiej armii są dziś takie jakie są, zawdzięcza ona działalności Anatolija Sierdiukowa, który, jak twierdzą, zanim został ministrem obrony, był kierownikiem sklepu meblowego.
Po nim ministrem został Siergiej Szojgu, który także nigdy w armii nie służył. Wojskowi nazywają go „hodowcą reniferów”, a co gorsze, doprowadził on do nadania sobie stopnia generała armii, wywołując, w ten sposób, wściekłość w kręgach wojskowych. Najlepiej oddają to opinie, udzielającego się w mediach społecznościowych, Igora Girkina, w latach 2014-2015 aktywnego przeciwko władzom ukraińskim na Donbasie, który ministra i generała armii Szojgu nazywa marszałkiem z dykty i złodziejem (worjuga). Natomiast obecnego szefa sztabu, generała Gierasimowa, który, jakby nie było, odpowiadał za beznadziejny plan działań przeciwko Ukrainie podczas inwazji w roku 2022, określa on wprost mianem idioty i twierdzi, iż Szojgu i Gerasimow mogą promować na najwyższe stanowiska w armii tylko takich nieudaczników jak oni sami, albo i gorszych. I stąd ma wynikać obecny stan kadr w armii FR.
Także wśród generałów na najwyższych szczeblach nie ma zgodności. prawdopodobnie większość z nich zachowuje lojalność wobec Szojgu, jednak nie wszystkich można zaliczyć do tej grupy, gdyż wielu ma związki z grupą Prigożyna – Kadyrowa. Za ludzi Priogożyna uważa się generałów: Surowikina i Nikoforowa, z których pierwszy, przez dokładnie trzy miesiące, sprawował dowództwo nad całością sił rosyjskich na Ukrainie.
Zapewne z powodu nie spełnienia, w założonym czasie, oczekiwań Kremla, co do postępów wojsk, 11 stycznia nastąpiła zmiana w dowództwie i odpowiedzialność za operacje na Ukrainie wziął generał Gierasimow, zaś Surowikin został jednym z jego zastępców.
Nie podprowadziło to jednak do poważnej zmiany na frontach, chociaż wydawać by się mogło, iż wojska rosyjskie przejęły inicjatywę, uzyskując pewne niewielkie nabytki terytorialne.
Jednak były one głownie wynikiem działania wagnerowców Pigożyna.
Doszło za to do dalszego pogłębienia konfliktu miedzy obu konkurującymi grupami: Szojgu-Gerasimowa i Prigożyna- Kadyrowa.
Początkowo było to jakoś skrywane i tylko pewne słowne uwagi mogły wskazywać na jakiś konflikt.
I tak Prigożyn mówił, iż tylko jego oddziały naprawdę potrafią walczyć, opracowały unikalną taktykę, zaś jego piloci nie boją się latać, co było jawnym przytykiem w stronę lotnictwa federacji, którego samoloty w zasadzie przestały się pojawiać nad rejonem starć.
Z czasem te słowne utarczki stają się coraz bardziej gwałtowne i nie braknie już oskarżeń o sabotowanie działań, a być może choćby stosowanie metod skrytobójczych, jak oświadczenie Kadyrowa, iż na jednego z jego generałów, Alaudinowa, który dowodził na Ukrainie siłami „Achmat”, przeprowadzono zamach, usiłując go otruć. To już jest poważna eskalacja konfliktu.
Prigożyn zaś oskarżył „wojskową biurokrację”, czyli struktury ministerstwa obrony, o sabotowanie jego działań i wstrzymanie dostaw amunicji. Według niego, „każdego dnia wsadzają mu kij w szprychy”. Zapewnił przy tym, iż gdyby nie owe działania „wojskowej biurokracji”, to Bachmut byłby zdobyty jeszcze przed Nowym Rokiem, zaś gdyby istniało kilka (3-5) takich organizacji, jak jego PMC „Wagner”, to Rosjanie byliby już w Dniprze.
Jest rzeczą oczywistą, iż takie oświadczenia muszą wywoływać wściekłość Szojgu, który najchętniej widziałby wojskową cenzurę i zdecydowane działania wobec takich ludzi jak Priogożyn.
Tymczasem Putin stara się lawirować między obiema grupami, dając większe fory raz jednej, raz drugiej grupie, poprzez mianowanie Surowikina, a zaraz potem Gerasimowa, na stanowisko dowodzącego wojskami na Ukrainie.
Trzeba też przyznać, iż działania Szojgu i jego generałów niezbyt prowadzą do zwiększenia skuteczności armii rosyjskiej.
Podjęte, po przejęciu dowodzenia przez Gerasimowa, zarządzenia miały dotyczyć zakazu używania, w strefie działań bojowych, telefonów, obowiązku regulaminowych mundurów i golenia, a także odebrania samochodów dostarczonych armii ze zbiórek wolontariuszy. Według ogólnego przekonania, żadne z tych zarządzeń nie prowadziło do zwiększenia efektywności armii, a niektóre z nich, jak zakaz używania telefonów, mógł doprowadzić do uniemożliwienia posługiwania się dronami – kwadrokopterami, które w tej chwili są jednym z głównych środków walki i rozpoznania, a ich wyłącznie spowoduje tylko narastanie strat w armii.
Także działania bojowe generałów kojarzonych z Szojgu nie wzbudzają zachwytu. Do takich można zaliczyć kompletną porażkę działań generała Muradowa pod Ugledarem. Niekompetencja i zupełne nierozumienie obecnego pola walki doprowadziło do tego, iż wzdłuż jednej drogi, która miała być rozminowana, jednak została ponownie zaminowana przez stronę ukraińską minami narzutowymi, przeprowadzono atak wielkiej kolumny złożonej z dziesiątek czołgów i pojazdów pancernych, taki w stylu wojen napoleońskich.
Efektem tego było zniszczenie na minach większości pojazdów i utrata setek ludzi, zanim ta kolumna dotarła do linii ukraińskich. Wyjątkowy przykład głupoty.
Na dodatek, odpowiedzialny za te działania, generał Rustam Muradow, otrzymał, niezadługo potem, awans ma wyższy stopień generalski.
To musi tylko nasilić frustrację, wśród tych oficerów rosyjskiej armii, którzy mają jakieś pojęcie o tym jak trzeba prowadzić działania wojenne.
Jednak ten awans dla Muradowa jest do pewnego stopnia zrozumiały, gdyż należy on do mniejszości narodowych, które w tej chwili są w nieproporcjonalnie dużym stopniu, w stosunku do Rosjan, wykorzystywane w walkach na Ukrainie.
Gdyby Muradow został ukarany za swoje działania, to mogłoby to zostać odczytane jako pewnego rodzaju dyskryminacja mniejszości i, tym samym, obniżyć motywację żołnierzy pochodzących z tychże mniejszości.
Taki oto rysuje się nieciekawy obraz napięć i rywalizacji w stosunkach wewnątrz rosyjskich kadr na Ukrainie. To żadna nowość. Takie zjawiska występują w każdej armii, i w każdym czasie, jednak chyba tylko w Rosji mogą one skutkować bardzo poważnymi następstwami. Wystarczy przypomnieć konflikt na początku pierwszej wojny światowej, miedzy generałami Samsonowem i Rennenkampfem, który spowodował klęskę wojsk rosyjskich w Prusach Wschodnich. A potem było już tylko gorzej i doszło do wojny domowej.
Tym razem sytuacja może być podobna i mogą zostać uruchomione procesy, które spowodują, iż to, co widzieliśmy do tej pory, wyda się niczym strasznym.
Stanisław Lewicki