
Aby przygotować grunt pod swoją grę o władzę, prezydent Trump ustawił swoich wysoko postawionych gości – niczym pionki na szachownicy – wokół stołu, gdzie pozycja oznaczała status i przychylność. Zełenski stał tyłem do kamer; Trump, jak można było się spodziewać, zdominował kadr, pławiąc się w globalnym świetle reflektorów. W teatralnym geście, ekstrawagancki prezydent USA, prawdziwy showman, przekształcił majestatyczną salę konferencyjną – rzekome epicentrum wysokiej dyplomacji – w swoją prywatną, transmitowaną w telewizji salę lekcyjną. Na oczach kamer, po kolei wzywał zagranicznych dygnitarzy, niczym nieudolnych i niechętnych uczniów, którzy zostali wezwani do tablicy, by recytować pod czujnym okiem nauczyciela. Zanim z ust gości zdążyło wydobyć się choć jedno słowo, Trump zasypał ich sowitymi pochwałami za każdą powierzchowność – na przykład komplementując opaleniznę kanclerza Niemiec Friedricha Merza, a nie jego intelekt – wprawiając krytyków w osłupienie z powodu postrzeganej protekcjonalności. Ten odcinek na żywo przywołał wspomnienia kultowego reality show Trumpa „The Apprentice”, zorganizowanego konkursu kandydatów walczących o jego względy. Jedynie jego budzący grozę slogan – „Jesteście zwolnieni!” – wygłaszany uczestnikom z determinacją i bezwzględnością, był wyraźnie nieobecny… na razie. O dziwo, kurtyna dopiero co się podniosła. Przywódcy Europy, co prawda, nie ściskali kolan swoich przełożonych jak w greckim rytuale błagalnym. Mimo to uczestniczyli w zdumiewającym pochodzie graniczącym z slapstickiem: obsadzeni w roli nieświadomych statystów w tandetnej produkcji, posłusznie maszerowali za Donaldem Trumpem przez przesiąknięte władzą korytarze Białego Domu (Ilustracja 1) – ceremonia odarta z godności, widowisko pozbawione honoru. I oto, groteskowa parada uległości, przywołująca klasyczne obrazy: gąski drepczące za matką, uczniowie skradający się za dyrektorem, żołnierze maszerujący sztywnym krokiem za dowódcą, uważający, by nie złamać szyku – upokorzenie ubrane w paradę, każdy krok potęgujący ponury spektakl podporządkowania. Główna nagroda dla skradających się – i tonących – europejskich dygnitarzy? Uprzywilejowane zbliżenie władczych pleców Trumpa. Chociaż ten poniżający teatr – makabryczny karnawał władzy i uległości, absurdalny w formie, tragiczny w znaczeniu i bezczelny w swoim narzucaniu – wystarczył, by zachwiać fundamentami globalnego prestiżu Europy, prawdziwy horror, mroczniejszy i bardziej bezlitosny – Trumpowska wersja Nocy Świętego Bartłomieja – miał dopiero nadejść, z koszmarną precyzją. W posunięciu żywcem wyjętym z podręczników zarządzania, Donald Trump, samozwańczy władca świata polityki, zmusił przywódców Europy, by niczym zaniepokojeni podwładni zasiedli za zdecydowanym biurkiem szefa (Rysunek 2). Rysunek 2

Postawa gości przywodziła na myśl niepokój starożytnych greckich suplikantów drżących przed nieugiętym bożkiem, podczas gdy amerykański głównodowodzący emanował ostentacyjnie nonszalancką aurą – nieprzenikniony i triumfujący na własnym terenie – jakby sam świat był jedynie sceną jego panowania. Jako elementarz zarządzania, rozważmy to: W jaskrawym kontraście do swobodnego siedzenia na kanapie, układ naprzeciwko biurka zmusza podwładnego do konfrontacji z przełożonym przez dosłowny i symboliczny mur władzy. Ustawiając szefa i podwładnego w sztywnej opozycji, układ miejsc wzmacnia formalną hierarchię i odgórną kontrolę. Bariera fizyczna narzuca dystans psychologiczny, który zniechęca do otwartości, tłumi dialog i tłumi iskry kreatywności pod duszącą zasłoną sztywnego, autorytarnego dowodzenia. Po drugiej stronie tej przepaści każda postawa i gest są wyważone, każde słowo ograniczone, podczas gdy rozwija się subtelny teatr władzy. Stanowiąc silny środek sygnalizacyjny, pozycja władzy rzuca długi cień na każde pomieszczenie. Emanując autorytetem z niepodważalną jasnością, może okazać się skuteczna podczas ocen okresowych lub spotkań dyscyplinarnych; jednak w większości innych sytuacji przynosi odwrotny skutek, tworząc dystans i napięcie. Właśnie z tego powodu dobrze zarządzane organizacje zwykle unikają jej, choćby w formalnych interakcjach między przełożonymi a podwładnymi. W przypadku wspólnych obrad pozornie równych sobie osób na najwyższych szczeblach globalnej władzy politycznej, takie inscenizowane demonstracje dominacji stają się tym bardziej nierozsądne – wyrządzając szkody wykraczające poza zwykły wygląd, podważając zaufanie i współpracę w ponurym spektaklu zastraszania. Obraz symbolicznego podporządkowania Europy w Białym Domu stanowi jaskrawy kontrast z wcześniejszą sceną, w której sam Trump wydawał się przyćmiony przez nieustępliwą obecność europejskiego przywódcy – uwiecznionego na ikonicznym zdjęciu ówczesnej kanclerz Niemiec Angeli Merkel, wpatrującej się w niego stalowym wzrokiem podczas szczytu G7 w La Malbaie w Quebecu 9 czerwca 2018 roku (rysunek 2). W tej zastygłej chwili niewypowiedziana hierarchia została obnażona. Co ciekawe, rzecznik Merkel udostępnił wówczas na Twitterze to zdjęcie z G7 – choć niepochlebne dla prezydenta USA – co było zuchwałością niemal niewyobrażalną w dobie dominacji Trumpa. Zdjęcie natychmiast rozprzestrzeniło się wirusowo po całym świecie, utrwalając upokorzenie Trumpa w globalnej świadomości i przekształcając ulotny moment dyplomatyczny w trwały symbol europejskiej determinacji i amerykańskiego zażenowania. W zaskakującym odwróceniu ról – niemal rewanżu – zdjęcia upokarzającej sceny z barierą przy biurku, której każdy pewny siebie i szanujący się przywódca unikałby ze względu na jej niezręczną i upokarzającą symbolikę, zostały tym razem z dumą opublikowane na stronie Białego Domu na Facebooku, z hasłem „Pokój przez siłę”. Mając na uwadze ugruntowaną funkcję sygnalizacyjną miejsc siedzących, przekaz nie pozostawiał wątpliwości: zdjęcia miały ukazywać osobistą dominację Trumpa, a nie potęgę płynącą ze wspólnego, zgodnego stania równych sobie. Co gorsza, prezydent USA, który sam siebie nazywa „prezydentem pokoju”, gwałtownie wyprosił swoich wysoko postawionych europejskich gości z Gabinetu Owalnego w trakcie dyskusji, każąc im czekać w Sali Roosevelta, podczas gdy on sam przeprowadzał czterdziestominutową osobistą rozmowę z prezydentem Rosji Władimirem Putinem – rozmowę, która równie dobrze mogłaby poczekać do momentu, gdy dygnitarze wyjdą.
Przesłanie nie mogło być jaśniejsze: „Zejdźcie z drogi, dzieci – dorośli rozmawiają”. Nawet w najskromniejszych rodzinach takie przerwanie, bez ważnego powodu, zostałoby odebrane jako ostra zniewaga; na szczycie globalnej potęgi równało się bezczelnej, pogardliwej zniewadze. A jednak zamiast wyjść w proteście, umniejszeni europejscy przywódcy milczeli, pozwalając jedynie sztywności ich postaw i napięciu wyrytemu na twarzach zdradzać tlącą się pod spodem dezaprobatę – każdy fizyczny sygnał jednoznacznie sygnalizował, iż zostali potraktowani jak uczniowie wyrzuceni z klasy (rysunek 2). W tej zawiłej grze wydarzeń kontrast sprawia, iż przekazy są żywe i jednoznaczne. Nigdzie nie jest to wyraźniejsze niż w oszałamiających skrajnościach – i oszałamiającej nieprzewidywalności – performatywnej dyplomacji Trumpa. Zanim świat rozegrał nieustanny dramat sceniczny, w którym każda postawa, gest i spojrzenie niosły przesłanie równie ostre, co oszałamiające – szokujące, dezorientujące i wymagające uwagi. Z jednej strony prezydent USA, niczym polityczny kameleon, zmusił Merza, Macrona i ich współpracowników do gnicia w przedsionku 18 sierpnia 2025 roku, a ich upokorzenie zostało ukazane na oczach wszystkich. Z drugiej strony, Trump rozwinął czerwony dywan przed Putinem na szczycie w Anchorage 15 sierpnia 2025 roku (rysunek 3). Chwilami jego zachowanie ocierało się o szacunek, jak na przykład wtedy, gdy spontanicznie oklaskiwał swojego rosyjskiego gościa, a ostateczne powody prawdopodobnie znał tylko amerykański gospodarz. Rysunek 3

Kontrast w traktowaniu i rezultatach nie mógł być ostrzejszy, wymierzony z nieomylną, zimną precyzją gilotyny: ponure, apatyczne twarze poniżonych europejskich przywódców, obnażające gorycz haniebnego publicznego upokorzenia, wyraźnie kontrastowały z promiennym, niemal triumfalnym uśmiechem prezydenta Rosji. Bezlitosny akt wymuszonego zestawienia dokonany przez Trumpa z bezlitosną siłą i przenikliwą jasnością wbił w sedno przekazu: honor dla zwycięskiej Rosji, hańba dla pokonanej Europy. To zróżnicowane traktowanie dało wgląd w kolejną, bardziej ogólną różnicę: wyraźną rozbieżność w preferowanej metodzie i stylu dyplomacji. Jak wyraźnie pokazała jego euforia i zachwyt na szczycie z Putinem, Trump preferuje inscenizowane, osobiste spotkania dwustronne nad powolnym budowaniem wielostronnego konsensusu. Waga, jaką 47. prezydent przywiązywał do tego pamiętnego spotkania z Putinem na Alasce, została teatralnie podkreślona w prawdziwie surrealistycznej chwili: ukoronowany czapką baseballową z śmiałym napisem „Trump miał rację we wszystkim!”, dumnie i z euforią uniósł w górę zdjęcie obu mężów stanu ze szczytu, podarowane mu przez Putina. Niezadowolony z ekstrawagancji, entuzjastycznie nastawiony amerykański dowódca posunął się choćby do obietnicy złożenia autografu Putinowi na zdjęciu, jakby rosyjski sternik był oddanym fanem MAGA.

Z samej swojej natury tytan w Białym Domu kłania się jedynie sile i stanowczości, gardząc wszystkim innym; gdy staje przed koniecznością poddania się wojsk, kieruje się instynktem i nie bierze jeńców. A jednak emisariusze nie oferowali niczego poza pochlebczymi pokazami słabości – widowiskiem służalczości tak skrajnej, iż aż trudno w to uwierzyć, pozostawiającym pytanie, jak doświadczeni mężowie stanu mogli pomylić pochlebstwa z wpływami. Nie osiągając niczego realnego, namacalnego, członkowie służalczej delegacji ze Starej Europy – operującej wyłącznie monetą służalczości – poświęcili własną godność i honor. Co gorsza, zbezcześcili również tę samą najcenniejszą i najbardziej egzystencjalną formę niematerialnego kapitału, należącego do narodów, którym mieli służyć. Ofiarowując na ołtarzu nieubłaganej potęgi rdzeń zarówno siebie, jak i swoich krajów, pogłębili zadane sobie rany, nakładając hańbę na nadchodzącą ruinę gospodarczą. W konsekwencji swojej hańby czołowi przywódcy Europy roztrwonili swój kapitał polityczny – przede wszystkim wiarygodność – tracąc jednocześnie resztki globalnej miękkiej siły – zakorzenionej w szacunku, jakim ich niegdyś darzono – i, poprzez nieśmiałość, którą rozgłaszali światu, podkopali choćby swoją zdolność odstraszania. Co zdumiewające, pogłębili swoją hańbę, nie zyskując niczego w zamian, choćby żelaznych amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa – wielce wychwalanego „backstopu”, zapożyczonego z krykieta i baseballu, gdzie oznacza on ostatnią linię obrony – dla Ukrainy. Aby pojąć skalę tego podwójnego nieszczęścia, rozważmy przeformułowane wyzwanie Marcana o straszliwym znaczeniu: Cóż bowiem za korzyść odniesie naród, jeżeli straci nie tylko świat, ale i samą duszę? ─────────────────────── ⁂ ───────────────────────── Podsumowując: Kiedy aktor wciela się w klauna, jest to sztuka; kiedy przywódcy podążają za jego przykładem, jest to upadek. Niesławna wizyta w Białym Domu 18 sierpnia, daleka od snu nocy letniej, jasno pokazała, iż czas politycznej pantomimy dobiegł końca, a jej szaleństwo zostało obnażone na oczach wszystkich – pozostawiając jedynie cień utraconej godności i honoru. Zamiast tego zdezorientowani i miotający się nawigatorzy, kierujący współczesnym, antyrosyjskim kursem Starej Europy, muszą wykuć mądrzejszą, bardziej pomysłową strategię, aby uciec od dysfunkcjonalnego wyścigu szczurów o bezpieczeństwo i zapobiec temu, by upragniona ochrona ogarniętej wojną Ukrainy wymknęła im się z rąk niczym dym. Jasna strona po katastrofalnym samozniszczeniu Europy w waszyngtońskich korytarzach imperium polega na tym, że: Z konieczności poszukiwanie fundamentalnego, trwałego rozwiązania dotyczącego optymalnego porządku globalnego musi teraz wychodzić z głowy, a nie z wnętrzności, wypędzając głupotę i instynkty do annałów historii. [Część 4 z serii o europejskiej obronie. Ciąg dalszy nastąpi. Poprzednie felietony z serii: Część 1, opublikowana 19 marca 2025 r.: Kompas prof. Schlevogta nr 14: „Cokolwiek trzeba” – euromaniacy ponownie wykorzystują błąd zagrożenia Część 2, opublikowana 14 maja 2025 r.: Kompas prof. Schlevogta nr 15: Kakistokratyczni spekulanci obronni niszczą Europę; Część 3, opublikowana 30 sierpnia 2025 r.: Kompas prof. Schlevogta nr 23: Sztuka tragikomedii politycznej – podręcznik Zełenskiego