Po wspólnym spotkaniu szefów polskiego i ukraińskiego MSZ lawina komentarzy zalała media, głosząc rzekomy przełom, w sprawie ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej. Egzaltowane panie i wzruszeni panowie prześcigali się w głosach typu: „Na ten moment czekały pokolenia Polek i Polaków”.
„Tak wygląda skuteczna dyplomacja”. „Rozwiązujemy dziś sprawę, której nie udało się zamknąć wcześniejszym rządom”, „To pokazuje, iż liczą się nie puste slogany, a realne działania”. „Wreszcie będziemy mogli godnie upamiętnić ofiary rzezi wołyńskiej.” „Doczekaliśmy się przełomu”. Kaskada zachwytów wygląda groteskowo na tle oświadczenia Antona Drobowycza – szefa Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, który po 48 godzinach od spotkania ministrów powiedział, iż „Ukraina samodzielnie zbada, ustali miejsce pochówku oraz okoliczności śmierci ofiar tragedii wołyńskiej, a dopiero potem przeprowadzi ekshumację zaś odpowiednie prace będą prowadzone w przyszłym roku”. Już wcześniej ukraiński IPN informował, iż w razie otrzymania od obywateli polskich niezbędnych wniosków w sprawie lokalizacji potencjalnych miejsc poszukiwań ofiar rzezi wołyńskiej, Ukraińcy mogą zaprosić stronę polską „w roli obserwatora”.
Dodano, iż skłaniając się ku decyzji wychodzenia naprzeciw interesom obywateli Polski Instytut „czyni to w drodze wyjątku”. Pierwszą, prywatną osobą, która złożyła stosowny wniosek wskazując miejsce ludobójstwa była Karolina Romanowska, która w wyniku banderowskiego napadu straciła 18 członków swojej rodziny we wsi Ugły, w dawnym województwie wołyńskim. Leżą oni w dole śmierci wraz ze stu innymi Polakami mieszkańcami tej wsi. W listopadzie tego roku Pani Romanowska otrzymała odpowiedz odmowną. Ministerialni urzędnicy powołali się na konieczność przestrzegania ukraińskich przepisów, stwierdzili też, iż trzeba zachować historyczną dokładność i unikać politycznych napięć. prawdopodobnie w trosce o unikanie politycznych napięć Ukraińcy kilka lat wcześniej opróżnili studnie z zasypanych polskich kości wskazanych przez miejscową ludność jak i żyjących jeszcze w Polsce mieszkańców tamtych rejonów.
Kiedy Drobowycz mówi, iż „Ukraina samodzielnie zbada”, „ustali miejsce pochówku” „okoliczności śmierci”, a „dopiero potem przeprowadzi ekshumację” znaczy tyle, iż Polacy będą mogli w jakimś fragmencie prac wskazanym przez gospodarzy uczestniczyć, ale w „roli obserwatorów”. Nie można wykluczyć, iż kiedy dotrą we wskazanym miejscu i terminie na miejsce zbrodni czynności będą już niemal zakończone zgodnie z ukraińskimi procedurami i przepisami zawartymi w ustawie „O statusie prawnym i upamiętnieniu bojowników o niezależność Ukrainy w XX wieku”.
Witold Jurasz napisał w Onecie, iż słowa Drobowycza mogą sugerować prostą konkluzję Kijowa: skoro polscy politycy są niezdolni do wyciągania wniosków i ogłaszają „przełom” dwa miesiące po poprzednim, to ten można złożyć do grobu nie po ośmiu tygodniach, ale po 48 godzinach. Dzieje się tak, gdyż niestety polscy dziennikarze i politycy zachowują się albo nieprofesjonalnie, albo skrajnie naiwnie. Jurasz podkreśla, iż tego rodzaju udawanych ustępstw i fałszywych obietnic władze ukraińskie złożyły już tyle, iż aż trudno uwierzyć, iż Polacy tak samo infantylnie jak za każdym poprzednim razem, znów ogłaszają sukces i przełom, podczas gdy poza słowami, nic jeszcze się nie stało. I nie stanie.
Leszek Miller, „X”
fot. wikipedia