"Jakby uderzył z rozmysłem". Wojskowy wskazuje, co mogło doprowadzić do katastrofy w USA

natemat.pl 6 часы назад
Z rzeki Potomak w Waszyngtonie wyłowiono do tej pory około 30 ciał. w tej chwili trwa akcja poszukiwawcza, bo wiadomo, iż katastrofy nie przeżył nikt z 67 osób, które były na pokładach obu maszyn. Ta tragedia rodzi wiele pytań i wątpliwości, szczególnie z powodu dziwnego zachowania pilotów wojskowego śmigłowca. Sprawę skomentował w mediach gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych.


Przypomnijmy: w środę wieczorem, około godziny 21:00 czasu lokalnego, samolot American Airlines przewożący 60 pasażerów i czterech członków załogi zderzył się w powietrzu z helikopterem armii USA. Stało się to w okolicach Waszyngtonu.

Według byłego dowódcy Wojsk Lądowych gen. Waldemara Skrzypczaka zawiódł przede wszystkim system kierowania lotami.

– W strefie do lądowania i podejścia do lądowania nie powinien mieć miejsca inny ruch lotniczy jak ten, który wynika z planu lotów. Na lotnisku im. Ronalda Reagana są plany dotyczące startów i lądowań samolotów rejsowych. W tej strefie absolutnie nie powinien się znaleźć wojskowy helikopter. Dla mnie jest to niezrozumiałe, iż maszyna znalazła się w obszarze podejścia do lądowania – powiedział w rozmowie z WP.pl.

Wojskowy uważa też, iż załoga musiała widzieć samolot pasażerski. – Po pierwsze – mieli na pewno informację, iż maszyna ląduje. Po drugie – mieli możliwość obserwacji, bo samolot pasażerski cały czas światłami sygnalizował swoją pozycję. Był widoczny dla załogi wojskowego śmigłowca. Musieli więc go widzieć z dużej odległości – ocenił gen. Skrzypczak.

– Na filmach wyglądało to tak, jakby pilot śmigłowca uderzył z rozmysłem w pasażerską maszynę. Wiadomo, iż przed katastrofą kontroler lotniska zwrócił pilotowi śmigłowca uwagę na zbliżający się samolot, pytając go, czy go widzi, i prosząc o zachowanie odstępu. Pilot potwierdził, iż widzi samolot. Powinien więc "odbić" i przelecieć za samolotem – dodał.

Co wiemy o katastrofie w USA


Według doniesień NBC4 do tej pory z rzeki Potomak, gdzie spadły oba samoloty, wyłowiono 30 ciał. W czwartek prezydent Donald Trump przekazał, iż nikt nie przeżył katastrofy.

Samolot American Eagle o numerze lotu 5342 wystartował z Wichita w stanie Kansas i próbował wylądować na lotnisku Ronald Reagan National Airport. Do zderzenia doszło w ściśle monitorowanej przestrzeni powietrznej, zaledwie trzy mile od Białego Domu i Kapitolu. Śledczy w tej chwili badają dane lotu i komunikację samolotów z kontrolerami ruchu lotniczego, aby ustalić przyczynę katastrofy.

– Nie można dostać się do przestrzeni powietrznej obszaru Waszyngtonu, jeżeli nie jest się całkowicie pod kontrolą ruchu lotniczego – powiedziała CNN Mary Schiavo, była inspektor generalna Departamentu Transportu USA.

– Każdy, kto tam działał, musiał koordynować działania z kontrolą ruchu lotniczego. I wiemy, iż tak się stało, ponieważ kontrola ruchu lotniczego rozmawiała ze śmigłowcem – dodała.

Zdarzenie jest dość zagadkowe


Dane z transpondera radiowego odrzutowca wykazały, iż samolot zniżał się na wysokości około 400 stóp i leciał z prędkością 140 mil na godzinę, gdy nagle stracił wysokość nad rzeką Potomak. Tuż przed zderzeniem kontrolerzy ruchu lotniczego zapytali pilotów samolotu, czy mogą wylądować na krótszym pasie startowym. Ci się zgodzili.

Kontrolerzy zezwolili na lądowanie na tym pasie. Chwilę później helikopter otrzymał polecenie, aby przelecieć za samolotem, a zderzenie nastąpiło kilka sekund później.

Urzędnik wojskowy powiedział NBC, iż helikopter Black Hawk był na misji szkoleniowej.

"Możemy potwierdzić, iż samolot biorący udział w dzisiejszym incydencie to śmigłowiec armii UH-60 z Bravo Company, 12th Aviation Battalion, z Davison Army Airfield, Fort Belvoir podczas lotu szkoleniowego" – przekazała armia.

Akcja ratunkowa jest trudna


Wśród pasażerów na pokładzie samolotu American Airlines byli łyżwiarze figurowi, trenerzy i członkowie ich rodzin, którzy przebywali w obozie rozwojowym w Wichita.

– Warunki dla ratowników są wyjątkowo trudne. Jest zimno i mają do czynienia z silnym wiatrem – wiatr na rzece jest brutalny – powiedział mediom szef straży pożarnej Waszyngtonu John A. Donnelly Sr. Dodał, iż działania prawdopodobnie potrwają kilka dni. Przemawiając na konferencji prasowej, opisał operację jako "bardzo złożoną". – Wyobraźcie sobie rzekę w nocy; to duża czarna plama bez żadnych świateł, z wyjątkiem kilku lamp boi – przekazał.

Читать всю статью