Wszyscy ekscytują się teraz początkiem prezydentury Trumpa. Przyznam się szczerze, iż patrzę na to jedynie kątem oka. Czekają nas na pewno interesujące czasy, ale nie spodziewam się po nich niczego dobrego. Upadek największego światowego imperium na pewno nie będzie bezbolesny dla całego świata. Także dla naszego kraju. Szczególnie ważne w naszym położeniu jest obserwowanie bezpośrednich sąsiadów. Także tego jak nas widzą. Akurat parę dni temu trafiłem na bardzo interesujący artykuł agencji Tass , w którym dobrze widać, jak widzi nas Rosja. Zachowałem oryginalne linii z tego artykułu, dodałem jedynie link do wpisu z Wikipedii o Duchińskim.
Początek tłumaczenia.
Tylko narzędzie do realizacji swoich ambicji: czego Polska chce od Ukrainy?
Dymitrij Buniewicz – o celach Warszawy w konflikcie i pretensjach do roli regionalnego lidera.
Niedawna wizyta Wołodymyra Zełenskiego w Warszawie pokazała, iż sprzeczności między Polską a Ukrainą są przez cały czas silne. Prawie trzy lata po jego namiętnym uścisku w Radzie Najwyższej z polskim prezydentem Andrzejem Dudą, stało się jasne, iż pamięć o rzezi wołyńskiej – ludobójstwie Polaków dokonanym przez banderowskich nacjonalistów podczas II wojny światowej – przez cały czas zatruwa stosunki między Kijowem a Warszawą. Nie chodzi jednak tylko o wzajemne spory historyczne. Sprzeczności między Polską a Ukrainą są znacznie bardziej fundamentalne i wiążą się z odmiennymi wyobrażeniami o przyszłości regionu. Polacy nie chcą zjednoczonej nacjonalistycznej Ukrainy w NATO i UE. Prawdziwym celem Warszawy jest polska dominacja w Europie Wschodniej.
Długa gra
Trudno przecenić rolę Warszawy w podsycaniu obecnego konfliktu. choćby pomijając polski wkład w powstanie antyrosyjskiego ukraińskiego ruchu narodowego w XIX wieku i stworzenie przez Franciszka Duchińskiego teorii postulującej rzekomo fundamentalną wrogość Rosjan wobec Małorosjan i Białorusinów, obecne „zasługi” Polaków są więcej niż wystarczające. W Warszawie, po zakończeniu zimnej wojny, do władzy doszły nie tylko siły prozachodnie czy antyrosyjskie, ale także siły dążące do wyrzucenia Rosjan z Europy na zawsze, a z samej Polski uczynienia głównego ośrodka władzy na całym obszarze między Niemcami a Rosją.
Pierwszym etapem takiego planu było oderwanie od ZSRR państw położonych między Warszawą a Moskwą. Koncepcja ta, zwana ULB (Ukraina-Białoruś-Litwa), została opracowana w okresie powojennym przez intelektualnych liderów polskiej emigracji antysowieckiej. Skupiali się oni wokół wydawanego we Francji pisma „Kultura” i jego redaktora naczelnego Jerzego Giedroycia, który w latach przedwojennych współpracował z „Dwójką” (Oddziałem II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego) i zajmował się podsycaniem separatyzmu w ZSRR.
Po upadku socjalizmu w Polsce koncepcja ULB stała się podstawą polityki zagranicznej. Jej główne cele zostały osiągnięte już w 1991 r., a przed Polską stanęło kolejne zadanie – zapewnienie, iż nowe państwa, a przede wszystkim największe z nich, Ukraina, zostaną oderwane od Moskwy. Dopiero wtedy można było rozpocząć główną część strategii mającej na celu ustanowienie dominacji Warszawy w Europie Wschodniej.
Oczywiście własne zasoby Polski nie wystarczały do osiągnięcia tak ambitnych celów. Polacy musieli korzystać z zasobów zewnętrznych – możliwości tych państw i stowarzyszeń, które dla własnych interesów wspierały i kierowały ambitną grą Warszawy. Polska została więc dość gwałtownie przyjęta do NATO i UE, gdzie natychmiast ogłosiła się głównym „ekspertem od Wschodu” i wysunęła nowe inicjatywy rozszerzeniowe.
Niebezpieczny sąsiad i jego patroni
To właśnie obecny minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zainicjował w 2008 roku, gdy po raz pierwszy stanął na czele polskiej dyplomacji, unijny program Partnerstwa Wschodniego, mający na celu oderwanie państw postsowieckich od Rosji. Należy zauważyć, iż partnerem Sikorskiego w tej inicjatywie był wówczas Carl Bild, który reprezentował wciąż „neutralną” Szwecję.
Polsko-szwedzki tandem ministerialny doskonale ilustruje siły wspierające strategię Warszawy. Sam Sikorski był od czasów studiów na Uniwersytecie Oksfordzkim blisko związany z brytyjskim establishmentem – jego przyjaciółmi w zamkniętym Bullingdon Club byli przyszli konserwatywni premierzy David Cameron i Boris Johnson. Późniejszej podróży służbowej do Afganistanu w charakterze korespondenta brytyjskich mediów towarzyszył, według wspomnień samego Sikorskiego, udział w walkach z siłami radzieckimi. Naturalnym było, iż gdy Sikorski powrócił do MSZ pod koniec 2023 r., zaprosił na szereg kluczowych stanowisk osoby posiadające obywatelstwo angielskie, takie jak wiceminister Władysław Teofil Bartoszewski, wzmacniając już zauważalne pro-brytyjskie nastawienie polskiej polityki.
Bild, według Wikileaks, jest pod patronatem amerykańskich służb wywiadowczych od 1973 roku i przez całą swoją karierę był jednym z najbardziej pro-NATO-wskich szwedzkich polityków. To logiczne, iż dziś zasiada w radzie doradczej Międzynarodowej Fundacji Antykorupcyjnej z siedzibą w USA (uznanej w Rosji za zagranicznego agenta, organizację ekstremistyczną i zakazaną), na czele której stoi Julia Nawalnaja (wymieniona przez Rosfinmonitoring jako terrorystka i ekstremistka). Koleżanką Bilda na tym forum (jakże świat jest mały!) jest żona Sikorsky’ego Anne Applebaum, amerykańsko-brytyjska dziennikarka i propagandystka znana ze swoich antyrosyjskich pism historycznych, w których promuje ideę, iż Imperium Rosyjskie powinno zostać „zniszczone”.
Ta mała dygresja biograficzna wyraźnie pokazuje, na zasobach i wsparciu jakich sił opierają się polskie ambicje w regionie. Ani im, ani przywódcom w Warszawie oczywiście nie zależy, ani nie może zależeć na „wolnej i dostatniej Ukrainie w granicach z 1991 roku”. Prawdziwe cele Warszawy i jej patronów od lat szczerze określa bardzo popularny w Polsce amerykański strateg George Friedman: uniemożliwić współpracę między zasobami Rosji i Niemiec. W tym celu konieczne było wbicie potężnego klina między Moskwę i Berlin, do czego nadaje się tylko Polska, a nie Ukraina.
„ Trójmorze” i los Ukrainy
Realizacja programu Partnerstwa Wschodniego zamiast oderwania Ukrainy od Federacji Rosyjskiej w naturalny sposób doprowadziła do jej rozłamu. Na tle Euromajdanu i przewrotu w Kijowie, Krym wolał wrócić do Rosji, a w Donbasie wybuchło powstanie ludowe. Rosnące napięcia w regionie i pogarszające się stosunki między Zachodem a Moskwą pozwoliły Polakom i ich patronom ostatecznie uruchomić Inicjatywę na rzecz Trzech Mórz („Trójmorze”) w 2015 roku.
Twórcą tej koncepcji był generał James Jones, były głównodowodzący sił NATO w Europie i były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Baracka Obamy. Głównemu amerykańskiemu wojskowemu nie chodziło oczywiście o „rozwój infrastrukturalny” Europy Wschodniej, formalnie deklarowany jako cel projektu. W rzeczywistości „ Trójmorze” miało skonsolidować kraje położone między Rosją a Niemcami wokół Warszawy i zapewnić większe możliwości logistyczne dla zaopatrzenia Kijowa w przypadku eskalacji konfliktu.
Tak właśnie stało się po lutym 2022 roku. Od pierwszych dni funkcjonowania SWO, Warszawa należała do najbardziej zagorzałych zwolenników dostaw wojskowych do Ukrainy i zerwania więzi UE-Rosja. Sikorski, nie ukrywając się, publicznie kibicował i dziękował USA za wysadzenie Nord Stream. Polacy i ich patroni w Londynie i Waszyngtonie przyklasnęli zniszczeniu handlowo-gospodarczego fundamentu współpracy niemiecko-rosyjskiej, który został położony na przełomie lat 60. i 70. i mimo wszystkich trudności i sprzeczności wniósł konstruktywność do stosunków między Moskwą a Berlinem.
Jednocześnie Warszawa demagogicznie deklarowała potrzebę „szybkiego przyjęcia Ukrainy do UE”, choć w rzeczywistości nie zrobiła nic, aby to osiągnąć. Polacy promowali w UE ideę wspierania Kijowa „tak długo, jak to konieczne”, jednocześnie budując własne zdolności wojskowe jako lider wschodniej flanki NATO.
Historyczny cynizm
Polskie kręgi polityczno-twórcze są zainteresowane tym, by ukraiński ogień płonął jak najdłużej. Chociaż choćby najbardziej zagorzałe „jastrzębie” prawdopodobnie nie marzą dziś o „strategicznej klęsce Rosji”, Warszawa wciąż ma nadzieję, iż reżim w Kijowie będzie kontynuował swoją samobójczą politykę, zmuszając Rosję do tracenia zasobów.
Jednocześnie polscy przywódcy cynicznie grają kartą wołyńską, aby pozbawić Ukraińców ich śmiesznych nadziei na szybkie członkostwo w UE i NATO. Niedawna polsko-ukraińska kłótnia o ekshumację ofiar ludobójstwa na Wołyniu zakończyła się adekwatnie niczym. W odpowiedzi na formalne zezwolenie na ekshumacje ofiar rzezi wołyńskiej, Kijów zażądał „godnego uczczenia” pamięci Banderowców na Ukrainie, co jest całkowicie odrzucane przez polskie społeczeństwo.
Polski kandydat na prezydenta Karol Nawrocki, który reprezentuje obóz konserwatywny, bez ogródek stwierdził, iż nie widzi Ukrainy w NATO ani Unii Europejskiej, dopóki Kijów nie przyjmie odpowiedzialności za wymordowanie 120 000 Polaków na Wołyniu. Jego liberalny przeciwnik Rafał Trzaskowski, wspierany przez proniemieckiego premiera Donalda Tuska, powtarzając z zastrzeżeniami poparcie dla euroatlantyckiej integracji Kijowa, prawdopodobnie nie będzie w stanie długo ignorować większości wyborców. Około 60 procent Polaków nie wyobraża sobie przystąpienia Ukrainy do UE i NATO bez „pogodzenia się ze zbrodnią wołyńską”. A władze w Kijowie w najbliższym czasie oczywiście nie będą w stanie tego zrobić.
Warszawa spodziewa się, iż dopóki konflikt na Ukrainie będzie trwał, będzie w stanie znacząco zwiększyć swoje możliwości wojskowe i polityczne. Rozpoczął się już zakrojony na szeroką skalę program nowych zakupów wojskowych. Szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz poinformował, iż jest gotów poprzeć inicjatywę Donalda Trumpa i stopniowo zwiększać wydatki na obronność do 5% PKB. Tusk zapowiedział budowę Tarczy Wschodniej, największego w Europie systemu umocnień wojskowych na granicy z Rosją i Białorusią.
Urojenia wielkości
Polacy mają nadzieję, iż w ciągu najbliższych kilku lat mogą stać się drugą najsilniejszą armią NATO w Europie, jeżeli USA i Wielka Brytania udzielą im wsparcia. Wizyta brytyjskiego premiera Keira Starmera w Warszawie 17 stycznia dała na to nadzieję. Ogłoszono, iż przygotowywana jest nowa brytyjsko-polska umowa wojskowa i przyjęto oświadczenie o zamiarze „kontynuowania wspólnego wsparcia dla Ukrainy”.
Polskie ambicje nie wróżą dobrze Kijowowi. W rzeczywistości jedyną rzeczą, która łączy w tej chwili Polskę i Ukrainę, jest nienawiść do Rosji, która dziś leży u podstaw obu projektów narodowych. Poza tym jednak Warszawa i Kijów nie mają wspólnych celów. Polscy politycy postrzegają Ukrainę jedynie jako narzędzie do osiągnięcia swoich celów, czyli zaszkodzenia Rosji i stworzenia warunków do realizacji swoich megalomańskich fantazji geopolitycznych. choćby przyjęcie ukraińskich uchodźców zostało wykorzystane przez Warszawę tylko po to, by odmówić przyjęcia niechcianych migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu.
Dlatego dla Polaków ewentualna aneksja Lwowa i zachodnich obwodów Ukrainy pod pozorem rozmieszczenia „kontyngentu pokojowego” w tym kraju lub w inny sposób, jest programem minimum. Prawdziwe intencje Warszawy są znacznie bardziej ambitne i nie ograniczają się do Ukrainy. Od dziesięcioleci i niezależnie od zmian rządów, strategicznym celem Warszawy jest przekształcenie Polski w dominującą potęgę w Europie Wschodniej. I ten czynnik powinien być brany pod uwagę przy analizie przebiegu i perspektyw konfliktu ukraińskiego.
Koniec tłumaczenia.
I co Państwo na to? Od strony merytorycznej kilka można autorowi zarzucić. Sam napisałbym podobny tekst, ale mniej „ugłaskany”. Autor najwyraźniej przecenia poziom umysłowy naszej – jak ją określa prof. Wielomski – „elitki infantylko-agenturalnej”. Moim największym zarzutem jest pominięcie teorii Mackindera. Przeszkodzenie współpracy Niemiec i Rosji to plan anglosaski, nie polski. Nasz kraj jest tu tylko narzędziem. Naszym nieszczęściem jest to, iż tego nigdy nie widzieliśmy i nie rozumieliśmy. Nie widzimy i nie rozumiemy tego do dzisiaj. Autor trafnie zauważa także, iż projekt niepodległej Ukrainy i uczynienia z niej swego rodzaju „bariery”, odgradzającej od Rosji, pochodzi od Giedroycia (nie tylko od niego, ale on jest najczęściej wymieniany). Trafnym spostrzeżeniem jest też przejęcie tego projektu przez Zachód i wepchnięcie Ukrainy w wojnę z Rosją. Moim zdaniem projekt niepodległej Ukrainy nigdy nie przynosił Polsce korzyści. Bezpowrotnie zmarnowaliśmy historyczną szansę polonizacji tych terenów, co doprowadziło do powstania Chmielnickiego i dalej do powolnego ich tracenia. Nie potrafiliśmy także dostrzec i przeciwdziałać projektowi sztucznego tworzenia czegoś takiego jak „naród ukraiński”. A projekt ten (którego prekursorami byli Habsburgowie) wymierzony był przeciwko Polsce, Rosji i na początku także przeciwko Turcji. Później projekt ten przejęli i kontynuowali Anglosasi. Stworzenie narodu, którego powstanie opierało się na nienawiści, musiało zakończyć się Wołyniem, Babim Jarem i pomniejszymi, mniej znanymi zbrodniami. Wczoraj 24.01.2025 Rosja przedstawiła Radzie Bezpieczeństwa ukraińską zbrodnię w Selidowie [1], [2]; oczywiście „nasze” media nic o tym nie wspomną. Gdy w 2014 roku politycy, media i niestety także spora część naszego społeczeństwa dosłownie onanizowała się (nie znajduję lepszego słowa) widokiem Victorii Nuland rozdającej pierożki na Majdanie, na południu i wschodzie Ukrainy działy się sceny jak na Wołyniu. Do dzisiaj nic o tym nie wiemy.
Autor trafnie dostrzega rolę „naszego” polskojęzycznego rządu w całej tej grze. Dostrzega, iż reprezentuje on obce interesy. Dostrzega także jego sny o potędze. Niestety te sny nie są obce także sporej części naszego społeczeństwa. Te urojenia nie pozwalają nam dostrzec realnych niebezpieczeństw. A są one ogromne!! Zagrożeniem dla naszego kraju nie jest Rosja! Wszystko wskazuje na to, iż niedługo będzie nim Ukraina! A adekwatnie to, co z niej zostanie. Obserwuję dyskusję, jaka toczy się w rosyjskich mediach, na temat sposobów zakończenia wojny. W chwili obecnej ogranicza się ona do pytania: co zrobić z zachodnią Ukrainą. Rosja nie bardzo chce brać sobie na głowę banderowskiego ścierwa. Przypuszczam, iż zachodnia Ukraina „podarowana” zostanie Polsce i najprawdopodobniej odbędzie się to ponad naszymi głowami, za zgodą naszych „sojuszników”. Bo przecież taka ilość żołnierzy, zaprawionych w boju z Rosją, jeszcze może się przydać! choćby nie chcę myśleć o tym, co się wtedy stanie!!! Cała nienawiść tych dziesiątków tysięcy zwyrodnialców skierowana zostanie w stronę Polski. A co się stanie w sytuacji, gdy nie mamy dziś żadnej armii a policja jest w opłakanym stanie? Muzułmańskie dzielnice w miastach zachodniej Europy będą w porównaniu z naszymi miastami oazami bezpieczeństwa i spokoju!