Genealogia genetyczna to nic innego jak dziedzina genealogii używająca zdobyczy nauki do określania pokrewieństwa. Tymi zdobyczami jest zarówno wiedza z dziedziny genetyki jak i techniki, pozwalająca wyizolować i przelać DNA na komputer, a następnie porównywać je z innymi.
Swoją przygodę rozpocząłem na przełomie 2009 i 2010 roku, jeszcze podczas nauki w liceum. Szperając w otchłani Internetu natrafiłem na artykuł dotyczący przeszłości człowieka gdzie pojawiło się słowo haplogrupa. Już wtedy (a to w dziedzinie genetyki ,,pochodzeniowej” epoka zamierzchła) z sukcesem przebadano DNA człowieka z epoki brązu określając jego haplogrupę. Ów człowiek z Eulau leżącego między Lipskiem, a Erfurtem charakteryzował się haplogrupą R1a1. Gdy zgłębiłem temat poznałem dystrybucję tej sygnatury oraz dowiedziałem się iż jest dziedziczona z ojca na syna i od razu zacząłem się zastanawiać czy i jak mogę sprawdzić swoją. Nie wiedziałem jakie są dostępne opcje, ceny, adekwatnie nie miałem pojęcia o niczym. W wyniku tygodni szukania po omacku trafiłem na forum, którego użytkownicy interesowali się pochodzeniem człowieka i wrzucali też swoje własne wyniki. Okazało się, że jest kilka firm w których mogę zrobić takie badania, ale wtedy z liczących się były tylko dwie – 23andMei Family TreeDNA. Początkowo wolałem zrobić przyjaźniejsze wtedy w obsłudze 23andMe, ale zniechęciła mnie cena wysyłki wynosząca ówcześnie połowę ceny testu. W międzyczasie natrafiłem też na stronę projektu geograficznego dotyczącego Polski na FamilyTreeDNA.
Przeglądałem ten projekt przez wiele dni próbując nadać znaczenie cyfrom i symbolom, które się tam przewijały, a moja fascynacja rosła. Już na tym etapie okazało się, że temat jest przebogaty i z potencjałem na więcej, choć nie rozumiałem jeszcze tej złożoności haplogrup i ich gałęzi ani skąd się ona bierze poza tym, iż można pewnie było je wytłumaczyć migracjami. Wreszcie po kilku miesiącach studiowania tematu zamówiłem 37-markerowy test mający nie tylko określić haplogrupę, ale również przyporządkować mi w bazie odpowiednie trafienia z innymi, którzy taki test wykonali. Po 2 tygodniach z USA dotarł zestaw do wymazu. Szybko zrobiłem co trzeba, odesłałem go i z niecierpliwością wyczekiwałem wyników. Po 6 tygodniach od odebrania zestawu przez laboratorium ulokowane w Stanach Zjednoczonych e-mailem przyszło powiadomienie o wynikach. Tak zaczęła się realna przygoda z genealogią genetyczną. Realna, ponieważ poprzestanie na czytaniu o tym nie ma żadnego sensu. I jak w nagrodę wyszło mi na poziomie ogólnym to samo, co człowiekowi z Eulau.
ZOBACZ TAKŻE: Rosyjskie społeczeństwo a władza
Od tamtej pory minęło ponad 10 lat. Zmieniło się bardzo wiele. Doszły uszczegółowione wyniki innych osób z bliższej lub dalszej rodziny czy własne testy z szeregu firm. Rozwinęły się nowe technologie i produkty, a bazy porównawcze urosły znacznie. Stałem się administratorem szeregu projektów, a razem z dr Łukaszem Lubicz-Łapińskim prowadzę największą grupę dotyczącą genealogii genetycznej w social mediach. Największa jednak zmiana, której chciałbym dotknąć, zachodzi raczej w myśleniu i postrzeganiu. Zmiany te mogą zajść u osoby, która nie tylko zrobi test, ale również spróbuje ugryźć się w temat.
Zacznę od truizmu -wszyscy jesteśmy krewnymi. Niby powinno to być oczywiste dla każdego trzeźwo myślącego człowieka, ale dzięki genealogii genetycznej można to rzeczywiście, namacalnie stwierdzić. Oczywiście stopień tego pokrewieństwa jest bardzo zróżnicowany. Najbliższe pokrewieństwo (poza znaną i nieznaną bliższą lub dalszą rodziną) mamy z ludźmi z okolic w których zasiedzieli się nasi przodkowie, następnie nieco dalszych na poziomie kraju, potem dochodzimy do meta-etnosów (germański, słowiański itd.). Wreszcie wchodzą rejony geograficzne (np. Niż Europejski), a na końcu kontynenty – pomijam tutaj celowo rezultaty odkryć geograficznych w postaci populacji europejskiej kończącej na zupełnie innych kontynentach. Mamy Y-chromosomalnego Adama u którego zbiegają się wszystkie linie męskie i mitochondrialną Ewę u której dzieje się to samo, ale z liniami żeńskimi. Tylko wiek Adama i Ewy jest różny, ale dlaczego tak jest to już materiał na oddzielny artykuł.
Skoro już mowa o płci. Populacja żeńska jest złożona ze znacznie większej ilości dużo głębiej rozgałęzionych linii niż populacja męska. Ta ostatnia była podatna na wszelkiego rodzaju efekty założyciela który powodował rozbudowanie się w krótkim czasie jednych linii, często kosztem innych. Można to wytłumaczyć tym, iż dany klan (a klany są przecież krewniacze) w jakiś sposób zyskiwał lokalną przewagę. Być może częściej eliminowano populację męską przegranej w konflikcie strony lub była ona sprowadzana do roli niewolników. Ewentualnie kobiety same częściej szukały oparcia u zwycięzców w nadziei na poprawę warunków bytowych. W takich jak te sytuacjach przetrwają linie żeńskie społeczności, która przegrała natomiast ewentualne potomstwo męskie będzie już reprezentowało linie męskie „zdobywców” – co widać po wielu regionach Ameryce Łacińskiej. W przypadku ludności neolitycznej wiemy z kolei, że przejmowała na tereny należące wcześniej do łowców-zbieraczy i charakteryzował ją wyższy przyrost naturalny. To dlatego ich linie męskie zdominowały większość Europy sprzed epoki brązu. Nic nie trwa wiecznie.
Zmiany klimatu, a być może także przywleczone choroby (dużo starsze odmiany dżumy?) i podbój zagrały na korzyść męskich linii przywleczonych przez ludność Indoeuropejską (w tym głównie R1a i R1b). W niektórych rejonach Europy linie tego rodzaju stanowią 90% wszystkich linii męskich, w Polsce będzie to około 70-75%. Dla zobrazowania skali efektu założyciela posłużę się jeszcze innym przykładem z mojego opracowania pt. „Predykcja liczby nazwisk w populacji w zależności od momentu ich wprowadzenia na podstawie współczesnej puli chromosomów Y (Y-DNA) w Polsce” z 2023 roku. Otóż gdyby stałe nazwiska wprowadzono około 3000 r p.n.e. i jakimś cudem została zachowana ich ciągłość to 90% populacji polskiej nosiłoby zaledwie 7(!) nazwisk. Dzisiaj 7 najpopularniejszych nazwisk nosi mniej niż milion osób i to tylko dlatego, że były nadawane równolegle wielu bliżej niepowiązanym ze sobą osobom. Zasymulowanie czegoś takiego z liniami żeńskimi nie udało mi się, bo linii żeńskich jest na coś takiego za dużo. Doprowadziło mnie to do wniosku, że choć socjologicznie obecność ojca jest niewątpliwie bardzo korzystna, to do samego przetrwania populacji nie jest konieczna duża populacja męska. Pokazała to zresztą bez konieczności sięgania do zdobyczy genealogii genetycznej wojna paragwajska z lat 1864-1870.Jej rezultatem miała być śmierć szacunkowo choćby do 90% męskiej populacji Paragwaju (rzeczywiste stosunki były prawdopodobnie niższe, rozsądniejsze wydają się te mówiące o utracie 60-70% populacji męskiej), a kraj ten i tak zdołał odbudować się demograficznie. Podobnie było z zresztą z Serbią po I wojnie światowej.
ZOBACZ TAKŻE: Ekonomiczne wyzwania integracji europejskiej. Jak pogodzić europejską unię walutową z polityką gospodarczą państw członkowskich?
Nigdy nie mów „hop” Możesz mieć w linii męskiej dużo więcej wspólnego z osobą z okolic Twoich przodków niż z osobą o Twoim nazwisku choćby jeżeli nie należy ono do najczęstszej 50-tki nazwisk. Dlaczego? W Polsce, w zależności od okolicy, rodzaju dóbr czy warstwy pochodzenia Twoich przodków nazwisko lub przezwisko może mieć średnio między 500-600, a zaledwie 200 lat. Przy czym ta pierwsza wielkość jest raczej zarezerwowana dla szlachty albo patrycjatu miejskiego, a druga bywa częsta dla stanu chłopskiego – szczególnie w Wielkopolsce. To rodziło konsekwencję nadawania podobnych nazwisk osobom blisko niespokrewnionym i nadawania rożnych nazwisk choćby rodzonym braciom. Oczywiście trudno to zwykle wychwycić posługując się niezbyt dobrze prowadzonymi i dodatkowo nadwątlonymi niestety dziejowo materiałami archiwalnymi dostępnymi w Polsce, ale widać to bardzo dobrze korzystając z dobrodziejstwa genealogii genetycznej.
Podając na przykładzie mojego kolegi dr Łukasza Maurycego Stanaszka prowadzącego projekt dotyczący Urzecza jego własna linia Stanaszków ma dużo więcej wspólnego po mieczu z żyjącymi w okolicy rodzinami o nazwisku Jobda, Rosłonek, Gawin, a choćby z nieco dalej żyjącymi Ambroziakami niż ze Stanaszkami z innych okolic (których też z ciekawości zbadał). Różnice między ich chromosomami Y wskazują maksymalnie 600 lat do ostatniego wspólnego przodka. Także jeżeli masz na nazwisko Kowalski, a Twój sąsiad jest nazwiskiem Woźniak i wasi pradziadkowie również byli stąd nie przekreślaj z góry waszego pokrewieństwa choćby po mieczu. Może się okazać, iż choćby niecałe 300 lat temu mieliście wspólnego praojca nazywającego się jeszcze inaczej niż wy dwaj. Ustalenie tego bez badań genetycznych może być jednak niemożliwe lub przynajmniej karkołomne, chyba iż pochodzi się z kilku dosłownie okolic dla których nie tylko zachował się komplet przydatnych genealogicznie źródeł, ale były one również świetnie prowadzone (do takich miejsc należy np. Wieleń, czy klucz niepołomicki) tudzież należy się do szlachty dla której z większym prawdopodobieństwem wychwycić można źródłowo przejęcie innego nazwiska od dóbr.
Choć ktoś jest Twoim rzeczywistym przodkiem możesz nie mieć nic po nim biologicznie. Nie dziedziczysz matematycznie po wszystkich przodkach. Bez wątpienia dziedziczysz po 50% materiału od swoich rodziców. Jednakże im dalszych przodków to dotyczy, tym bardziej się to komplikuje. Dlaczego? Druga połowa materiału przepada i w tym materiale, którego się nie odziedziczyło może znaleźć się mniej lub więcej DNA po konkretnym przodku, a w przypadku jeszcze dalszego pokrewieństwa w tym procesie przepaść mogą jedyne pewne segmenty wspólnego DNA. Dochodzi więc do sytuacji, w których mimo metrykalnego, wcale nie aż tak odległego wspólnego przodka i zachowanej wierności małżeńskiej nie ma między porównywanymi osobami wiarygodnie dużych fragmentów wspólnego DNA do porównań. Idą tutaj często z pomocą testy innych osób – dziadków czy ich rodzeństwa, rodziców czy ich rodzeństwa – generalnie tych ludzi którzy są bliżej pokoleniowo rozpatrywanej relacji, albo które mogły dostać trochę inne „rozdanie” materiału. Jednak zdarza się, że choćby to nie pomaga lub z różnych względów nie ma możliwości sięgnięcia po takie osoby. Co wtedy? Pozostaje czekać na tego kluczowego kuzyna genetycznego, bądź pogodzenie się z limitami genetyki. Tak, ma ona swoje limity.
Podsumowując powyższe nigdy nie popatrzę tak samo jak kiedyś na człowieka przechodzącego obok mnie. Nigdy nie stwierdzę też, że jestem z kimś niespokrewniony, o ile nie zechciałem celowo użyć tego jako skrótu myślowego. Struktura linii męskich i żeńskich jest różna, w sposób niezwykle interesujący pokazując dziejowe różnice międzypłciowe. Migracje dawniej nie były tylko migracjami idei, ale również genów w stopniu choćby większym niż dzisiaj. Sąsiad Twojego dziadka może być jednocześnie krewniakiem, nawet jeżeli nikt (wliczając w to archiwa) tego już nie pamięta i wszyscy mamy ze sobą więcej wspólnego biologicznie, niż nam się wydaje.
Artykuł został pierwotnie opublikowany w kwartalniku “Myśl Suwerenna. Przegląd Spraw Publicznych” nr 1(11)/2023.
fot. Pixabay
ZOBACZ TAKŻE: Analiza gospodarki Białorusi i Ukrainy od rozpadu ZSRR do dziś