Inteligentne, ale głupie „elity”. Jak uwolnić od nich Polskę?

pch24.pl 5 часы назад

Wokół kampanii wyborczej i pierwszych dni prezydentury Karola Nawrockiego mamy do czynienia ze wzmożeniem tępej politycznej propagandy i zajadłych konfrontacji wśród Polaków. Powtarzanie hasła „zgoda buduje” byłoby naiwnością, gdyż nie posiadamy już wspólnego gruntu w kwestii podstawowych pojęć, takich jak: sprawiedliwość, praworządność, dobro i zło. Nie zgadzamy się choćby w kwestii tak podstawowej, jak określenie, co to znaczy działać rozumnie. Warto się nad tym zastanowić, tym bardziej, iż czekają nas kolejne miesiące napięć pomiędzy nowym prezydentem a grupą polityczno-medialną, która trzyma władzę.

Gdy wypowiadałem się na temat polityki w ciągu minionych miesięcy, co i rusz ogarniało mnie zdumienie na widok tego, jak bezkrytycznie osoby o „liberalnej wrażliwości” utożsamiają się z rządowo-medialną propagandą. W skrócie: na własne oczy widziałem, jak ludzie traktują fake-listę ABW tak, jakby była zbiorem potwierdzonych faktów; odzywały się też osoby, które – słysząc o tym, iż istnieją takie rzeczy, jak prawo naturalne czy obiektywna przyrodzona sprawiedliwość – dawały do zrozumienia, iż nie istnieje żadne prawo poza ustanowionym arbitralnie przez władzę polityczną. Problem występował choćby na poziomie uznania… obiektywnej rzeczywistości i zdolności ludzkiego rozumu do jej poznania.

Przy okazji zrozumiałem jak działa „mowa nienawiści”. Wystarczy powiedzieć prawdę, która godzi w przywiązanie do liberalnych czy niemoralnych teorii, żeby wzbudzić wściekłość w rozmówcy. Uruchamia się wówczas proces tyleż przewrotny, co prymitywny, a można opisać go krótko: w człowieku, który słyszy niewygodną prawdę, budzi się nienawiść. Zamiast się jednak nad tym zastanowić – oskarża on osobę, która tę prawdę wypowiedziała. Tak okazuje się, iż to my – ludzie normalni, którzy szanują odwieczne zasady i nie wyrażają non possumus wobec fałszu i zła – siejemy nienawiść, ponieważ mówimy prawdę, a ta prawda wzbudza nienawiść w tych, którzy ją odrzucają. Wygląda to na klasyczną projekcję, ale zwróćmy uwagę, jak w tym kontekście niebezpiecznym narzędziem może być ustawa o „mowie nienawiści”, zważywszy na szerokość i dowolność określania tego, co podpada pod to nieprecyzyjne pojęcie.

Jesteśmy w kropce?

Wciąż mówi się nam, iż jesteśmy zantagonizowani i powinniśmy się jakoś dogadać. Ale jak się dogadać, skoro utraciliśmy wspólny grunt? To tak jakby krzyczeć do siebie z dwóch odległych wysp i liczyć na to, iż morskie fale doniosą nasze słowa wyraźne i nie zniekształcone. Tym bardziej, iż „siły relatywizmu” od kilkuset lat pracują nad tym, by oderwać ludzki rozum od rzeczywistości. Począwszy od tzw. oświecenia porzucono naturalne kategorie, którymi od zawsze operował w swoim myśleniu człowiek. Dziś jesteśmy już tak daleko od intelektualnego „matecznika”, iż bez sięgnięcia do źródeł rozumienia rzeczywistości nie może być mowy o porozumieniu.

Wystarczy sięgnąć do Słownika Języka Polskiego, by przekonać się, jak bardzo zostaliśmy przeorani przez oświeceniowy „racjonalizm”. Oto jak SJP definiuje rozum: zdolność myślenia, analizowania, wnioskowania i pojmowania; umysł; intelekt. A tak intelekt: ogół zdolności umysłowych i wiedzy człowieka; rozum. Trochę masło maślane, trochę na poziomie „operacyjnym” się zgadza, ale co do sedna – definicje te w ogóle nie wyjaśniają, czym jest ludzki rozum.

Tymczasem jednym z największych osiągnięć filozofii realistycznej (dążącej do poznania prawdy, a nie do tworzenia abstrakcyjnych konstruktów intelektualnych), na której została ufundowana nasza cywilizacja, jest właśnie opisanie rozumnej natury człowieka; natury, która odróżnia nas od zwierząt.

Rozum jest według najwybitniejszego przedstawiciela tego nurtu – Arystotelesa – władzą duszy odpowiadającą za poznanie dobra i zła oraz wydawanie osądów, którym następnie powinna podporządkować się druga w kolejności władza duchowa – wola.

Co ciekawe, już w czasach Arystotelesa pojawiali się szaleńcy, których można by nazwać praojcami relatywizmu poznawczego i przy okazji pozytywizmu prawnego (błędu odrzucającego istnienie prawa naturalnego, a przyjmującego, iż jedynym obowiązującym prawem jest to, które arbitralnie ogłosiła władza polityczna). Tak pisał Stagiryta w Etyce nikomachejskiej: „Tak też co do pojęć piękna moralnego i sprawiedliwości, którymi zajmuje się nauka o państwie, panuje tak daleko idąca rozbieżność i niestałość zdań, iż pojawił się choćby pogląd, iż istnienie swe zawdzięczają one tylko umowie, a nie przyrodzie rzeczy”.

Widzimy, jak wyraźnie ten światły umysł niejako odcina się od późniejszych niedorzeczności na temat tzw. umowy społecznej (głosił je Jan Jakub Rousseau). Stwierdza natomiast, iż podstawowe pojęcia, takie dobro i zło czy sprawiedliwość, nie są w żaden sposób zależne od tego, jak się ludzie w ich kwestii „umówili”. Zawierają się natomiast w samej „przyrodzie rzeczy”, czy też w naturze rzeczy, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli.

Dla Arystotelesa istnienie obiektywnego prawa i porządku naturalnego było czymś tak oczywistym, jak oddychanie powietrzem. Choć nie jest on autorem tego, co dziś nazywa się „koncepcją prawa naturalnego”, to gdy zapoznamy się z jego myślą etyczną, antropologiczną i polityczną, stanie się jasne, iż jest ona wręcz przepojona przekonaniem o tym, iż istnieje rzeczywistość niezależna od ludzkiego osądu, a zadaniem rozumu jest jedynie tę rzeczywistość odczytać.

Tu znów powtórzę pytanie: Jak mamy się dogadać, skoro spora część polskiego społeczeństwa neguje nie tylko istnienie obiektywnej rzeczywistości, ale i ludzkiej duszy. Skoro dusza jest zasadą bytu i źródłem ruchu (życia albo jakbyśmy dziś powiedzieli – energii życiowej), a także siedliskiem myśli i pragnień, to jak mamy się porozumieć w kwestii tego, czym są miłość, odpowiedzialność, troska czy porządek? Skoro w duszy zawiera się źródło poznania, to jak mamy w ogóle ustalić jakieś wspólne rozumienie zasad politycznych?

Filozof (bo tym słowem pisanym z wielkiej litery określa Arystotelesa największy kontynuator jego myśli – św. Tomasz z Akwinu) rozróżnia w ludzkiej duszy część niższą, nierozumną oraz część wyższą, czyli rozumną. Niższa odpowiada za kontakt ze zmysłami oraz pożądania i pragnienia. Sama z siebie nie posiada ona miary tego, co dobre i złe – uzyskuje ją dopiero, gdy podporządkuje się osądowi części wyższej. Sam rozum również dzieli się na część niższą, a więc tę, która działa za pośrednictwem zmysłów oraz część wyższą, która jest zdolna do myślenia abstrakcyjnego – do poznawania istoty rzeczy, a nie tylko jej przypadłości. Tę wyższą część – jakże inaczej niż SJP – nazywamy intelektem. Krótko mówiąc, rozum odpowiada za rzeczy zmienne i sprawuje funkcje praktyczne, zaś intelekt poznaje rzeczy w ich niezmiennym aspekcie i jest narzędziem poznania teoretycznego, niezbędnego do pełnej oceny rzeczywistości.

W Etyce Arystoteles omawia sposób, w jaki odbywa się rozumne działanie. Kategoryzuje on „dzielności”, czyli po prostu sprawności moralne, inaczej cnoty. Mniejsza o to, które cnoty autor przyporządkowuje którym częściom duszy, istotny jest fakt, iż celowość ludzkiego bytu (nastawionego na osiągnięcie szczęścia) w sposób konieczny prowadzi do cnoty, cnota zaś do dobra, którego w sposób sprawiedliwy pożądamy, a rozum jest tą władzą, która owo dobro (w jego wymiarze obiektywnym) rozpoznaje i podaje niższym częściom ludzkiej natury za wzór.

Nie ma tu dowolności, nie ma relatywizmu i subiektywizmu, nie ma usprawiedliwiania zła w imię „prawa” do własnej „ekspresji” i indywidualizmu. Każdy – w swojej indywidualnej ekspresji – zobowiązany jest podporządkować się uniwersalnym zasadom ludzkiej natury. A przypominam, iż jesteśmy trzysta lat przed Chrystusem i przed tym, jak chrześcijaństwo, na czele ze św. Tomaszem, rozwinęło, udoskonaliło i podniosło na wyższy poziom rozumienie prawa naturalnego i moralności.

Bunt przeciwko rozumowi

Nie bez powodu rozum nazywany jest władzą. Ma on bowiem rządzić pozostałymi częściami natury, które w swym nieuporządkowaniu i skłonności do złego są niczym motłoch, który bez posłuszeństwa ucieka się do buntu. W ścisłym związku z nieużywaniem rozumu (jak w przypadku lewicy) albo ignorowaniem jego nakazów (jak w przypadku prawicy politycznej, ale nie obyczajowej) jest niemoralny styl życia (o tym, jak wpływa on na wybory polityczne pisałem tutaj).

Właściwe używanie rozumu z konieczności jest moralne (zgodne z obiektywnymi normami, a nie podyktowane uznaniową „etyką sytuacyjną”) Słowem, nie można mówić, iż jest się człowiekiem rozumnym, o ile ignoruje się obiektywne normy moralności i próbuje usprawiedliwiać takie czy inne odchylenia od normy.

Z kolei nieużywanie rozumu Arystoteles porównuje do paraliżu ciała: chcesz poruszyć się w lewo, a ciało porusza się w prawo. Tylko, jak zauważa, w przypadku ciała jest to widoczne, w przypadku duszy – nie. Ale zasada jest ta sama: próbujemy działać na podstawie swojego myślenia, ale kierujemy się w złą stronę – niezgodnie z adekwatnym celem, jakim jest obiektywne dobro.

Jednym z naczelnych argumentów przeciwko obiektywnemu porządkowi moralnemu jest to, iż współczesne nauki eksperymentalne nie potrafią udowodnić jego istnienia. Ludzie zbuntowani przeciwko przyrodzonym zdolnościom poznawczym własnego rozumu negują istnienie Boga i duszy tylko dlatego, iż ubóstwiana przez nich nauka nie potrafi dostarczyć dowodu, ponieważ nie ma ku temu odpowiednich narzędzi. Skąd miała by mieć, skoro jest ograniczona do materii i co najwyżej do procesów neurologicznych pośredniczących pomiędzy duszą a zmysłami?

Bunt przeciwko rozumowi występował już w starożytności i powracał na przestrzeni dziejów, choćby w ruchu średniowiecznych nominalistów. Jednak dopiero w dobie XVIII-wiecznej antyfilozofii rozpoczął tryumfalny pochód przez ludzkie umysły. Banda degeneratów pokroju Voltaire’a (polecam choćby pobieżne zapoznanie się z biografią tego „autorytetu” tzw. oświecenia), zrzeszona w gronie tzw. encyklopedystów, postanowiła dokonać syntezy koncepcji przeczących obiektywnemu porządkowi świata, a w zamian proponujących rozmaite teorie, o których wcześniej nikomu się nie śniło. Problem polega na tym, iż owi „światli” buntownicy święcą tryumf również w programach szkolnych, a głoszone przez nich zasady legły u podstaw współczesnych demokracji. Doszliśmy dziś do powszechnej instytucjonalizacji ówczesnych błędów i mamy do przeorania nie tylko cały system publiczny, ale przede wszystkim własną mentalność.

Wracając do Polski i wojny polsko-polskiej, miejmy świadomość, iż od ponad trzech dekad pseudo-elity wmawiają nam, iż kierowanie się rozumem (w jego adekwatnym znaczeniu) to wstyd i oznaka przynależności do mitycznego Ciemnogrodu. Czas ukrócić tę pedagogikę wstydu. Używanie rozumu jest dla człowieka naturalne jak oddychanie, a jego istnienia nie trzeba nikomu udowadniać.

Bardzo interesujące wnioski w tej kwestii stawia XX-wieczny filozof Leo Strauss, nota bene niepraktykujący Żyd, więc trudno byłoby podejrzewać go o bycie „przerobionym” przez „mafię z Watykanu” czy w ogóle o reprezentującym jakąś instytucję religijną. W znakomitej rozprawie Prawo naturalne w świetle historii zauważa on, iż człowiek, który odrzucił obiektywną rzeczywistość i zdolność rozumu do poznania, popada ostatecznie w „fanatyczny obskurantyzm”. W takim przypadku, jak pisał, „im więcej będziemy rozwijać nasz umysł, tym bardziej będziemy kultywować nihilizm”. Ludzie negujący obiektywny porządek używają swoich zdolności umysłowych po to, by tworzyć kolejne konstrukty intelektualne mające tak naprawdę oddzielić ich od rzeczywistości, nie ukazać jej prawdziwą naturę. Po czym zasłaniają się twierdzeniem, iż te ich konstrukty są wewnętrznie spójnie i logiczne. Owszem, są. I co z tego, skoro są oparte dla fundamentalnie błędnych przesłankach?

Gdy myślę o sporach pomiędzy dwoma obozami w Polsce (i nie mam tu na myśli sztucznego podziału na PiS i PO), zawsze wraca do mnie wiersz Juliusza Słowackiego:

Szli krzycząc: Polska! Polska! — wtem jednego razu
Chcąc krzyczeć zapomnieli na ustach wyrazu,
Pewni jednak iż Pan Bóg do synów się przyzna
Szli dalej krzycząc: Boże! ojczyzna! ojczyzna!
Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka,
Spojrzał na te krzyczące i zapytał: Jaka?

Nie da się zasypać przepaści, która powstała pomiędzy Polakami wiernymi tradycyjnym zasadom, a tymi, którzy uwierzyli, iż negacja tych zasad jest oznaką przynależności do kręgu „demokratycznych wartości”. Żadne zaklęcia i żadne gesty tu nie pomogą. Tu potrzebny jest rzetelny wysiłek intelektu, a w dyskusji – przynajmniej uczciwe zdefiniowanie pojęć. Bez udziału intelektu (w jego adekwatnym rozumieniu) nie ma w pełni skutecznego i dobrego działania, co podkreślał Arystoteles.

Jeżeli chcemy wyrwać Polskę z tyranii obcych wpływów i z rąk zdrajców noszących polskie nazwiska, musimy najpierw zrozumieć, kim jesteśmy jako ludzie i jaki transcendentny porządek ma stać u podstaw naszej wizji państwa i stosunków międzyludzkich. Inaczej będziemy przez cały czas skazani na na przemoc i kłamstwa ze strony etatystycznych rządów. Chcąc zbudować prawdziwie nową wartość w polityce musimy przyjąć za Arystotelesem, iż „dzielność etyczna i rozum, z których czynności szlachetne wypływają, nie mają nic wspólnego z władzą despotów”. Ci, pomimo najwznioślejszych frazesów na ustach, nie chcą, byśmy byli wolnym narodem w suwerennym państwie, którego siła opiera się na samodzielności i odpowiedzialności prawych i bogobojnych Polaków.

Filip Obara

Filip Obara: Nie chcemy „prezydenta wszystkich Polaków”!

Filip Obara: Tusk nie ma moralnego prawa używać słowa… moralność

Читать всю статью