Hegemonia Stanów Zjednoczonych już się skończyła?

krzysztofwojczal.pl 1 год назад

Do napisania tekstu zainspirowała mnie debata, w której brałem udział 17 maja we Wrocławiu na Froum G2. Moderujący ją red. Krzysztof Skowroński zadał pytanie dotyczące Polski i Unii Europejskiej w nowym dwubiegunowym świecie. Spośród pięciu prelegentów (podsekretarz stanu MSZ Paweł Jabłoński, prof. Wojciech Myślewski, red. Józef Orzeł, red. Bartłomiej Radziejewski oraz moja skromna osoba) aż czterech przeszło do porządku dziennego nad postawioną w pytaniu tezą o końcu hegemonii USA, przy czym red. B. Radziejewski dodał jedynie, iż funkcjonujemy już w ładzie multi a nie duopolarnym.

Do podobnego wniosku (o upadku ładu jednobiegunowego) doszedł – jeżeli dobrze zrozumiałem wypowiedź – prof. Bohdan Góralczyk, z którym miałem przyjemność brać udział w debacie w dniu 25 maja na Uniwersytecie Warszawskim (w składzie: prowadzący: prof. T. Grosse, paneliści: gen. W. Skrzypczak, prof. B. Góralczyk, dr. M. Bonikowska, red. F. Dąb-Mirowski i KW).

Co ciekawe, znaczna część osób zgadzająca się z tezą o końcu hegemonii równocześnie podkreśla potrzebę współpracowania Polski z USA, jako jedynym faktycznym gwarantem naszego bezpieczeństwa. To mniej więcej tak, jakby stwierdzić, iż Polska powinna postawić pieniądze na przegranego (amerykańskiego) konia.

Fakt, iż spora część środowiska intelektualnego, dziennikarskiego, a także politycznego ocenia w ten sposób rzeczywistość wzbudził moje zdziwienie, ale i zaniepokojenie. Bowiem, jeżeli ocena rzeczywistości mija się z rzeczywistym stanem rzeczy, to wyciągniecie następnie adekwatnych wniosków może być jedynie dziełem przypadku.

Tymczasem w myśleniu o położeniu geopolitycznym czy też geostrategicznym naszego kraju powinniśmy się kierować realną oceną sytuacji na świecie (w tym w naszym regionie). Dopiero adekwatna percepcja powinna stworzyć obraz, na bazie którego można zbudować prawdopodobną i realną do urzeczywistnienia wizję przyszłości. Co zawsze pomaga w ocenie tego, jakie decyzje należy podjąć dziś, by jutro znaleźć się we adekwatnym miejscu o adekwatnym czasie. Błędna ocena sytuacji może bowiem skutkować katastrofalnymi skutkami dla państwa, jak to jest w przypadku choćby Federacji Rosyjskiej. Władimir Putin był prawdopodobnie przekonany, iż stworzony przez Stany Zjednoczone ład już się rozpadł, a Zachód znalazł się w stanie geopolitycznej agonii. To z pewnością było jedną z podstaw podjęcia decyzji o inwazji na Ukrainę, co należy odczytywać jako rzucenie wyzwania hegemonowi oraz istniejącemu systemowi. Problem w tym, iż Putin uwierzył we własną propagandę, a Rosja znalazła się w sytuacji bez wyjścia. I to bez względu na to, jak zakończy się konflikt na Ukrainie. O czym pisałem choćby w artykule pt.: „Federacja Rosyjska już przegrała – pytanie ile szkód zdoła jeszcze wyrządzić?”

Nie można więc uciec od – dość akademickiego – sporu o to, w jakim tak naprawdę świecie żyjemy? Fałszywa odpowiedź na to pytanie, może pokierować nas w pęd wydarzeń, w których nie chcielibyśmy się znaleźć.

Czym jest świat jednobiegunowy

By móc stwierdzić, iż hegemonia Stanów Zjednoczonych przestała istnieć, trzeba przede wszystkim zdefiniować, co tak naprawdę rozumiemy pod pojęciem światowej hegemonii lub świata jednobiegunowego? Czy jest to taki system, w którym ludzie z Waszyngtonu – niczym marionetkami – kierują innymi stolicami oraz podejmują za nie decyzje? Oczywiście, iż tak nie jest i nigdy nie było.

Pojęcie hegemonii pochodzi jeszcze ze starożytnej Grecji, jednakże przyrównywanie starożytnego rozumienia tegoż słowa do warunków współczesnych byłoby nie do końca adekwatne. Bowiem w przypadku hegemonii Stanów Zjednoczonych nie chodzi o prostą dominację polityczno-militarną na arenie międzynarodowej uzyskaną przy pomocy groźby lub użycia siły. W starożytności o hegemonii mówiło się wówczas, gdy np. Sparta wprost dyktowała warunki w greckim świecie. Ale czy Stany Zjednoczone kiedykolwiek po 1991 roku mogły narzucić całkowicie swoją wolę: Rosji, Chinom, Indiom czy choćby słabemu Iranowi? Nie. USA mogły wywierać presję, negocjować, dobijać targu lub izolować państwo (politycznie i gospodarczo), które wykazywało się wrogą wobec Waszyngtonu postawą. Tak więc we współczesnym rozumieniu jednobiegunowego ładu światowego choćby postępowanie wbrew hegemonowi nie podważało statusu tegoż hegemona. Ponieważ o współczesnej hegemonii nie decyduje to, czy wszyscy na świecie stają przed Prezydentem USA na baczność, a szereg innych czynników.

Tak więc jednobiegunowy ład światowy – który niewątpliwie nastał po 1991 roku – powstał w znacznie bardziej skomplikowany sposób i w wielu przypadkach przy dobrowolnej akceptacji wielu państw. Akceptacji, która wynikała z licznych amerykańskich przewag na płaszczyznach: ekonomicznej, kulturowej, finansowej, technologicznej, przemysłowej, politycznej, a wreszcie oczywiście militarnej. Amerykańscy prezydenci stali się przywódcami świata i bynajmniej nie wynikało to przecież z prowadzonych przez nich podbojów militarnych (choć było to pośrednio skutkiem konfliktów zbrojnych tj. I i II Wojna Światowa).

Jednocześnie należy pamiętać o tym, iż przy definiowaniu hegemonii światowej prymat lidera musi mieć charakter globalny, a nie lokalny (jak to miało miejsce np. w przypadku Aten i Sparty – dominacja świata, ale tylko greckiego). Co za tym idzie, pojęcie globalnej hegemonii musi być siłą rzeczy inaczej rozumiane niż hegemonii lokalnej, ponieważ trudno sobie wyobrazić bezpośredni dyktat jednego państwa nad całym światem. Gdyby przyjąć tak ostro zarysowaną definicję pojęcia, oznaczałoby to, iż globalnej hegemonii nie ma i nigdy nie było. Realia są natomiast takie, iż współcześnie posiadamy zupełnie inne rozumienie hegemonii światowej niż to zero-jedynkowe.

Warto też nadmienić, iż np. prof. Jayantha Jayman w opracowaniu pt.: „The Politics of International Political Economy” (2015 r.) wymienił listę kilku historycznych hegemonów tj. Portugalia, Hiszpania, Niderlandy, Francja, czy Brytania. Wydaje się jednak (choć kwestia do dyskusji), iż żadne z tych mocarstw nie posiadało tak silnej światowej pozycji jak Stany Zjednoczone po 1991 roku. Natomiast nie ulega wątpliwości, iż w żadnym z tych przypadków poszczególni hegemoni nie posiadali całkowitego władztwa nad resztą świata i zawsze istniały siły lub ośrodki władzy nie tylko asertywne wobec dominanta, ale i konkurencyjne.

W konsekwencji oczywistym jest, iż ład jednobiegunowy dotyczy takiego układu międzynarodowego, w którym istnieją (i zawsze tak było) podmioty w pewnej mierze niezależne od hegemona, które mogą z nim konkurować, a choćby rzucać mu wyzwania.

Nie ma sporu wobec faktu, iż Stany Zjednoczony np. w roku 1997, czy w 1999 czy choćby w 2010 roku posiadały pozycję światowego hegemona. Tymczasem oczywistym jest, iż np. Indie prowadziły w tych latach dość sceptyczną wobec Waszyngtonu politykę zagraniczną, Rosja nigdy nie przejawiała szczególnej uległości wobec Amerykanów, a w 2008 roku zaatakowała militarnie Gruzję. Także w kontekście Chin nie można mówić o wasalnej postawie wobec USA. Ani teraz, ani 20 czy 30 lat temu. Nie wspominając już choćby o Iranie czy Korei Północnej.

Wobec tego wszystkiego należy zadać sobie pytanie, czym różni się ład światowy anno domini 2023 od tego z 2010 lub 1999 roku? Chiny i Rosja są asertywne względem USA? A kiedy nie były? Indie przejawiają sporą niezależność polityczną, ale czy dekadę czy dwie temu było inaczej?

Czy sam wzrost chińskiego wskaźnika PKB decyduje o tym, iż dotychczasowy ład światowy się zawalił i nastał nowy? A jeżeli tak, to gdzie była ta granica? Przy dokładnie jakiej wartości chińskiego PKB (lub proporcji do PKB USA) można mówić, iż tak, to był ten moment przełomu i już nic nie jest takie, jakie było. No właśnie, czy tak wiele się zmieniło z powodu wzrostu chińskiego PKB? Czy fakt, iż chińska gospodarka urosła przełożył się na złamanie amerykańskich sojuszy, choćby tylko tych na Dalekim Wchodzie? Czy chińskie siły zbrojne stały się najpotężniejsze i wyparły amerykańską marynarkę wojenną choćby tylko z okolic Państwa Środka? Czy chińska waluta stała się pożądana w handlu międzynarodowym tak jak dolar czy euro?

To prawda, iż tylko osoba mało zorientowana nie zauważyłaby, iż podstawy amerykańskiej dominacji słabną. I obserwujemy pewnego rodzaju proces degradacji amerykańskiej potęgi. Jednak jeszcze żaden moment przełomu nie nastąpił. Odnosząc się do przykładów historycznych warto pamiętać, iż pomimo faktu, iż w dwudziestoleciu międzywojennym wycieńczone Wielką Wojną europejskie mocarstwa lizały rany, nikt do dziś nie postawił tezy, iż świat dwubiegunowy nastał już w 1918 (koniec I Wojny Światowej) czy 1929 roku (wybuch wielkiego kryzysu). Nie, aż do co najmniej 1945 roku mieliśmy do czynienia z ładem multipolarnym.

Historyczne przełomy

W stosunkach międzynarodowych proces jest wszystkim. choćby decyzje popędliwego Hitlera były poprzedzone szeregiem wydarzeń oraz decyzji, które składały się na pewnego rodzaju tendencję. Decyzja o wszczęciu wojny w 1939 roku była jedynie następstwem wielu wcześniejszych okoliczności (choćby politycznych tj. remilitaryzacja Nadrenii, Anschluss, Układ z Monachium).

Jednakże w historii łatwo wskazać momenty, a choćby konkretne daty, w których dochodziło do przełomu. Wydarzenia, po którym nikt nie miał wątpliwości, iż nurt historii został skierowany na nowe tory. Chyba każdy potrafiłby wskazać moment, gdy ze świata multipolarnego ład globalny przeszedł w dwubiegunowość. Stało się to po 1945 roku (lub bardziej 1947). Czyli po zakończeniu II Wojny Światowej, w której to Hitler zdemolował europejskie mocarstwa zachodnie. Następnie Stalin pokonał Hitlera na polach bitew, a później – wspólnie z Rooseveltem – ograł Churchilla przy stole w czasie rozmów pokojowych.

Również data, od której rozpoczęła się amerykańska hegemonia nie jest jedynie zapisem na kartce z kalendarza. Wydarzeniem przełomowym był tutaj bowiem upadek Związku Sowieckiego oraz rozpad Układu Warszawskiego. Oczywiście Sowieci słabli od dekad, a proces prowadzący do tych wydarzeń był długotrwały. Jednak nikt nie twierdzi, iż np. już w 1987 roku mieliśmy do czynienia z jednobiegunowością na arenie międzynarodowej. Potrzeba było wydarzeń z 1989 oraz 1991 roku, by można było powiedzieć, iż doszło do fundamentalnych zmian dla całego porządku światowego. Co my, jako Polacy, odczuliśmy przecież jak niewielu innych.

Momenty przełomowe można rozpoznać między innymi po tym, iż mocarstwa zyskujące nowy status (np. hegemona, lub drugiego bieguna) osiągają większą sprawczość niż miały wcześniej. Natomiast mocarstwa, które – w efekcie wielkiej zmiany – straciły pozycję, straciły również potencjał do oddziaływania w sposób, w jaki mogły to robić wcześniej. Dla przykładu, Stany Zjednoczone potwierdziły swój status hegemona w momencie rozszerzenia NATO w 1999 roku o państwa byłego Układu Warszawskiego. Co przed 1991 rokiem byłoby niemożliwe. W tym kontekście warto również odnotować, iż w 2023 roku NATO rozszerzyło się dodatkowo o Finlandię (a czekamy jeszcze na Szwecję). To dowodzi, iż pomimo wojny na Ukrainie Stany Zjednoczone wzmocniły swoją pozycję względem Federacji Rosyjskiej, a nie osłabły.

Czy wobec tego potrafimy wskazać jedną konkretną datę lub bardziej wydarzenie, które kompletnie wywróciło dotychczasowy porządek międzynarodowy? Czy w dniu, w którym dowiedzieliśmy się, iż chińskie PKB liczone z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej jest wyższe niż wskaźnik dot. USA doszło do kompletnego załamania dotychczasowego ładu, odwrócenia sojuszy, zmian gospodarczych lub jakichkolwiek innych? Czy w wyniku wzrostu chińskiej gospodarki (a także słabnięciu amerykańskiej – co należy dostrzegać) sprawczość Stanów Zjednoczonych drastycznie zmalała? Czy Amerykanie nie są zdolni do izolowania i osłabiania Federacji Rosyjskiej? Czy Stany Zjednoczone nie mogą prowadzić wojny ekonomiczno-technologicznej z Chinami, bo już ją przegrały? Czy Stany Zjednoczone nie są w stanie utrzymywać setek tysięcy żołnierzy poza granicami swojego kraju i dokonywać interwencji zbrojnych? Czy ład światowy rozsypał się po kryzysie z 2008 roku, pandemii z 2020 roku lub drugiej inwazji na Ukrainę z 2022 roku?

Na wszystkie te pytanie jest tylko jedna, krótka i adekwatna odpowiedź. Nie. Nic takiego nie miało miejsca, bo wszyscy byśmy o tym wiedzieli i to komentowali. Amerykanie słabną, ale nie dlatego, iż uginają się pod ciosami Rosji czy Chin. To strukturalne problemy wewnętrzne Stanów Zjednoczonych sprawiają, iż hegemon zaczął liczyć wydawane środki finansowe. Natomiast narzędzia (potęga militarna, wpływy polityczne, sojusze, dominacja waluty etc.) wciąż są do dyspozycji waszyngtońskich elit i mogłyby zostać użyte, gdyby tego wymagał interes Stanów Zjednoczonych.

Przełom (jeszcze) nie nadszedł i worek złota temu, kto potrafiłby przewidzieć czas, w którym to nastąpi. Co jest przecież nieuchronne, bowiem każdy proces dobiega kiedyś końca. Pytanie tylko, czy hegemonia USA wytrzyma jeszcze rok, dekadę czy też jeszcze pół wieku? Właśnie o to toczą się teraz zmagania na arenie międzynarodowej. Zmagania, których wynik trudno przewidzieć. Jednak w moim przekonaniu – co opisałem i uzasadniłem w książce pt.: „Trzecia Dekada. Świat dziś i za 10 lat” największym wrogiem amerykańskiej hegemonii są same Stany Zjednoczone. A raczej ich problemy wewnętrzne. Paradoksalnie, im większe będą wyzwania zewnętrzne, tym Amerykanie będą bardziej zmobilizowani i zdeterminowani by sobie z nimi poradzić. Moment przełomu – upadku hegemonii – może nastąpić po zneutralizowaniu Rosji oraz ujarzmieniu Chin. Wówczas amerykańska uwaga może skupić się na kwestiach krajowych, a politycznym priorytetem może stać się głęboka reforma ekonomiczno-społeczna. W takim przypadku to sami Amerykanie zdecydowaliby się na rezygnację z pełnienia funkcji hegemona, a hasło: „America First” ponownie byłoby rozumiane jako „Only America”. Co nie byłoby żadną nowością w historii Stanów Zjednoczonych, ale rodziłoby poważne reperkusje (i to negatywne) na całym globie. Również dla Rosji, Chin czy Republiki Federalnej Niemiec.

Rosja rzuca wyzwanie

W tym miejscu niektórzy mogą wskazać rosyjską agresję na Ukrainę z 2022 roku jako moment przełomowy, który miałby świadczyć o końcu hegemonii USA. Mamy bowiem do czynienia z pierwszym, tak dużym, pełnoskalowym konfliktem zbrojnym w Europie od czasów II Wojny Światowej. Konfliktem, który rzekomo nie powinien był się wydarzyć, gdyby hegemon istniał. Problem w tym, iż świat jednobiegunowy wciąż istnieje, a to tylko władze z Moskwy doszły do błędnego wniosku, iż nadszedł dobry moment na „dobicie” Stanów Zjednoczonych i jedności Zachodu. Co przyniosło efekty dokładnie odwrotne. Tak więc niewłaściwa ocena realiów pchnęła Putina do złej decyzji.

Wydarzenie to – podobnie jak wzrost PKB Chin – nie wywróciło stolika oraz nie rozbiło istniejących układów. Przeciwnie, Zachód się zjednoczył. NATO wzmocniło oraz rozszerzyło. Europa stała się bardziej niezależna od Rosji w kwestiach energetycznych, zaczęła inwestować w bezpieczeństwo. Z drugiej strony Rosja osłabła, straciła narzędzia szantażu względem Zachodu (eksport gazu i ropy), a także zdegradowała swój potencjał militarny niszczony na Ukrainie.

Nie powstał żaden „blok wschodni”, a między Pekinem i Moskwą widać coraz więcej rozbieżności. I to pomimo faktu, iż Rosjanie i Chińczycy próbują odgrywać wobec świata zewnętrznego małżeństwo idealne. W rzeczywistości Chiny nie udzielają wsparcia Rosji na Ukrainie, nie inwestują w nowe projekty infrastrukturalne (jak Siła Syberii 2), trzymają dystans do Moskwy w obawie przed zachodnimi sankcjami, a jednocześnie wchodzą w rosyjską „strefę wpływów” próbując stać się mediatorem w wojnie na Ukrainie. Z drugiej strony Putin używa sugestii i gróźb związanych z możliwością użycia broni jądrowej, co w sposób jawny uderza w chińską narrację oraz interesy.

Sytuacja geostrategiczna Federacji Rosyjskiej znacznie się pogorszyła w stosunku do tej sprzed 24 lutego 2022 roku. Rosja pozostało bardziej izolowana, nie pozyskała nowych sojuszników, a nadto traci tych dotychczasowych (jak Armenia, czy państwa Azji Centralnej).

Rosjanie – póki co – nie uzyskali żadnych strategicznych celów, na jakie liczyli w związku z podjęciem drugiej inwazji na Ukrainę. I nawet, gdyby pokonali Ukrainę na polu bitwy, to ich geopolityczna sytuacja wcale się nie poprawi. Nie rozwiąże to kwestii izolacji politycznej, a pojawi się nowy problem związany z pacyfikacją zajętej Ukrainy. Z drugiej strony, Zachód już sobie poradził z nową sytuacją na płaszczyznach polityczno-ekonomicznej. Jednocześnie pracuje nad wystawieniem odpowiedniego potencjału odstraszającego na płaszczyźnie militarnej. Ale rozważamy na razie jedynie wariantowanie z korzyścią dla Rosji. Tymczasem ta może jeszcze wojnę na Ukrainie przegrać. Konflikt może też się toczyć kolejne lata, który to czas zwyczajnie zabije Federację Rosyjską z uwagi na jej strukturalne problemy wewnętrzne, a także przyśpieszające ich eksplozję sankcje.

24 lutego 2022 roku Putin popełnił jeszcze większy błąd niż w roku 2014, kiedy to Moskwa straciła dla swoje strefy wpływów całą Ukrainę, ale dzięki wojnie hybrydowej zdołała odzyskać Krym i Donbas. Problem w tym, iż tego rodzaju „sukces” wcale nie ograniczył strat, ale je powiększył. Bowiem wprowadzone po 2014 roku sankcje, a także swoiste „zaszczepienie” Ukraińców – co pozwoliło im przygotować się na rok 2022 – przyczyniły się do dalszych porażek Moskwy. Po tych wydarzeniach nie było już szans na tzw. drugi reset relacji USA-Rosja czyli powtórzenie manewru z 2009 roku. Kiedy to po wojnie rosyjsko-gruzińskiej, Barack Obama zdecydował się na układ z Władimirem Putinem (notabene USA nie miały wówczas innego wyjścia, co opisywałem w tekście pt.: „Reset Obamy uratował świat i Polskę?”).

Oczywistym wszakże jest, iż Rosja rzuciła w latach 2008, 2014 i 2022 wyzwanie hegemonowi. W tym ostatnim przypadku działając z nadzieją na to, iż zajęcie Ukrainy doprowadzi do rozpadu ładu światowego opartego na amerykańskiej dominacji. Równie oczywistym stało się, iż Putin przegrał. Przykład Rosji oraz tego w jakiej sytuacji znalazło się to państwo na skutek agresywnej polityki zagranicznej nikogo nie zachęcił do pójścia śladami Kremla. Przeciwnie, wydaje się, iż choćby Chińczycy gwałtownie otrzeźwieli i ocenili, iż cała ta afera okazała się być nieopłacalna dla Moskwy. To również daje do myślenia decydentom z Pekinu w temacie odzyskania Tajwanu. Pomimo zwiększania presji na Formozę, władze z Pekinu są dalekie od podejmowania pochopnych decyzji. Uznano zapewne, iż to jeszcze nie jest ten czas. Dlatego wyznaczono daleki horyzont czasowy (do 2049 roku) na uporanie się ze „zbuntowaną prowincją”.

Nie zmienia to faktu, iż globalny ład światowy jak i hegemonia USA zdały test rosyjski. Stany Zjednoczone – nie wchodząc choćby do walki – wycieńczają Rosję poprzez udzielanie wsparcia Ukraińcom. Sceptycy wskazywali przez lata, iż Amerykanie są słabi ponieważ w ich własnej doktrynie uznali, iż nie są w stanie wygrać równolegle dwóch dużych wojen na różnych teatrach działań. Zapomina się jednak o tym, iż Stany Zjednoczone są w stanie pokonać przeciwnika bez otwierania choćby jednego frontu. Tak było w czasie sowieckiej interwencji w Afganistanie i tak dzieje się w przypadku rosyjskiej „operacji specjalnej” na Ukrainie.


Autoreklama: Zakup najnowszą książkę: „#To jest nasza wojna”, w której znajdziesz analizy dotyczące m.in.: interesu Polski w kontekście zmagań wojennych na Ukrainie; Wielkiej Strategii Polski w kontekście budowy sił Zbrojnych RP; relacji Polska-Ukraina dziś i w przyszłości. Wszystkie książki zamówione przez bloga będą podpisane

#To jest nasza wojna. Ukraina i Polska na wspólnym froncie


Zapomina się również, iż zanim Stany Zjednoczone pokonały sowietów, wcześniej z hukiem przegrały wojnę w Wietnamie… I choć opuszczenie przez USA Afganistanu w 2021 roku wyglądało fatalnie, to należy pamiętać o tym, iż Afganistan nie był żadnym kluczowym frontem w amerykańskich zmaganiach przeciwko Rosji czy Chinom. Wydarzenie to nie tylko nie zmniejszyło potencjału Stanów Zjednoczonych, ale przeciwnie. Można napisać, iż Amerykanie w ostatniej chwili wycofali się z Afganistanu, dzięki czemu byli przygotowani na scenariusz ukraiński z 2022 roku. Zamiast transportować sprzęt i zaopatrzenie do Azji Centralnej, przekierowali łańcuchy logistyczne w kierunku Kijowa.

Drugi biegun?

Dość często podnoszonym argumentem związanym z rzekomym upadkiem hegemonii jest fakt, iż jeszcze nigdy w historii konkurent (przeciwnik) Stanów Zjednoczonych nie był tak silny gospodarczo w porównaniu do USA jak współcześnie Chińska Republika Ludowa. Nie jest to jednak tak oczywiste, jak jest przedstawiane. Potęgi gospodarczo-ekonomicznej państwa nie mierzy się samym wskaźnikiem PKB. Potęga ekonomiczno-gospodarcza państwa wyraża się również m.in. tym, iż dany kraj jest niezależny na tej płaszczyźnie. Tymczasem trzeba podkreślić, iż cała chińska gospodarka i jej wzrost zależne są od importu surowców energetycznych drogą morską, a także od eksportu chińskich towarów – również drogą morską – na Zachód. Z kolei przemysł chiński okazał się zależny od nowoczesnych półprzewodników, których technologie znajdują się w rękach Stanów Zjednoczonych i sojuszników. Ponadto zyski na wymianie handlowej z USA i UE stanowią blisko połowę całych dochodów handlowych Chińskiej Republiki Ludowej. I pamiętajmy o jednym. To amerykańska US Navy kontroluje światowe szlaki morskie. Chińskie prosperity jest uzależnione na płaszczyźnie bezpieczeństwa od Stanów Zjednoczonych oraz istnienia ładu jednobiegunowego (a więc zglobalizowanych łańcuchów dostaw). Gdyby Chińczycy stworzyli drugi biegun i zaatakowali wyraźnie interesy USA, wówczas Stany Zjednoczone zerwałyby łańcuchy dostaw oraz rozpoczęły proces izolacji „drugiego bieguna” tak jak to było w czasach Zimnej Wojny. Chyba nie trzeba tłumaczyć, co by się stało z chińską gospodarką bez odpowiedniej ilości ropy, gazu oraz chłonnego zachodniego rynku zbytu. Oczywiście byłoby to bolesne również dla USA i Zachodu. Dlatego podnosi się argumenty, iż z uwagi na synergię gospodarek, rozerwanie więzi zachodnio-chińskich jest niemożliwe. Jednak władze z Waszyngtonu prowadzą politykę zmierzającą w w tym kierunku. Warto też przypomnieć o synergii pomiędzy Europą a Rosją w zakresie uzależnienia od rosyjskich: gazu i ropy. Gdzie owa synergia teraz jest? Przykład ten pokazuje, iż nie ma więzi nierozerwalnych. I należy pamiętać o tym, iż zarówno UE, jak i Stany Zjednoczone – po doświadczeniach z COVID-em oraz z wojną na Ukrainie – uruchomiły procesy zmierzające do skracania łańcuchów dostaw i sprowadzania produkcji na własne podwórko.

Przewidywane skutki tego rodzaju perspektywy wydają się tak dotkliwe dla Chińskiej Republiki Ludowej, iż władze z Pekinu nie zaryzykowały i nie rzuciły Stanom Zjednoczonym – tak jak zrobiła to Rosja – żadnego oficjalnego wyzwania. Wolą rosnąć w siłę, przyjmować zadawane przez Amerykanów ciosy (jak sankcje dot. półprzewodników i sankcje względem konkretnych firm jak Huawei) i czekać na bardziej dogodny moment. Mając nadzieję na to, iż taki kiedykolwiek nastąpi i stanie się to zanim Chińczykom nie wybuchną w twarz problemy wewnętrzne, które skrzętnie zamiatali latami pod dywan (wynikające choćby z polityki jednego dziecka, „pustych” inwestycji, złego zarządzania i fałszowania statystyk etc.).

Warto nadmienić, iż Chińczycy starają się budować przewagi, które w przyszłości pozwoliłyby im szachować USA. Jednak należy pamiętać, iż USA również nie próżnuje. Chińska dominacja na rynku metali ziem rzadkich (wynosząca 94% w 2016 roku) została zniwelowana (60% w 2020 roku). Sam jeden Elon Musk przyćmił w ostatnich latach osiągnięcia Chińczyków w kosmosie, a wyścig technologiczny trwa. O jego wyniku nie będzie decydowała ilość zgłaszanych patentów (która jest ogromna w przypadku Chin), a ich jakość, innowacyjność oraz przede wszystkim efektywność wdrażania nowych rozwiązań na rynek prywatny, a także do sektora państwowego (również militarnego).

Fakt, iż Stany Zjednoczone zdają się słabnąć, a Chiny wciąż zwiększają potencjał nie sprawia, iż ład światowy już transformował. Ta transformacja wcale się nie dokonała, a jeżeli upatruje się jej z uwagi na problemy wewnętrzne USA, to warto też przyjrzeć się temu potencjalnemu drugiemu biegunowi…. Bowiem Chińska Republika Ludowa stoi na skraju przepaści, o czym pisałem w analizie pt.: „Chiny w przededniu kryzysu. Nie uderzą na Tajwan.”.

Ponadto wskazać należy, iż pojęcie ładu światowego jest ściśle związane z dominacją polityczną, a nie konkurencyjnością gospodarczą poszczególnych graczy na arenie międzynarodowej. Oczywiście, iż wzrost potęgi ekonomicznej umożliwia następnie zbudowanie potęgi militarnej oraz zwiększenie wpływów politycznych. Ale tego rodzaju zależność nie jest automatyczna i zależy od wielu czynników. Przyjrzyjmy się tymczasem sferze politycznej. Chińska Republika Ludowa – która miałaby być wg niektórych tym drugim biegunem – sama stara się za wszelką cenę ratować ład, jaki stworzyli Amerykanie (łańcuchy dostaw). Ponieważ to właśnie w tym porządku światowym, chińskie państwo może i mogło zwiększać swój potencjał i się rozwijać. Tak więc skoro ten rzekomy „drugi biegun” sam jest zainteresowany w podtrzymaniu dotychczasowego ładu światowego (przynajmniej na ten moment), to czy możemy twierdzić, iż stanowi jakiś realny drugi odrębny biegun?

Co zresztą oznacza pojęcie biegunowości w polityce międzynarodowej? Czy nie to, iż dany podmiot staje się pewnego rodzaju siłą grawitacyjną, która przyciąga do siebie innych graczy? Co z kolei umożliwia zawieranie sojuszy, czy tworzenie konstrukcji polityczno-gospodarczych kosztem wpływów dotychczasowego hegemona. jeżeli tak, to należałoby podać współczesny przykład państwa, które dobrowolnie mając do wyboru korzystanie z systemu stworzonego przez USA wybrałoby sojusz z Chinami rezygnując ze wszystkich przywilejów uczestnictwa w zglobalizowanej gospodarce. Chińczycy posiadają od dekad związek z Koreą Północną, a także flirtują z Pakistanem, który na moment rządów Imran Khana stał się ich sojusznikiem. Korea Północna jest od dziesięcioleci kompletnie izolowana, a Pakistan – już nie tak pro-chiński jak wcześniej – ledwie stoi na nogach. Iran z kolei nie dokonał żadnego wyboru, po prostu po objęciu rządów w Teheranie przez ajatollahów kraj ten został kompletnie odizolowany od reszty świata. Działo się to wówczas, gdy nikt jeszcze nie myślał o tym, iż Chińczycy wyjdą z pól ryżowych i zaczną pracować w nowoczesnych zakładach produkcyjnych.

Wielu w tym miejscu wskazałoby na BRICS, co jest zupełnym nieporozumieniem, bowiem do tej organizacji należą Indie, które stały się wrogiem Chin na własne życzenie Pekinu. Jednocześnie trudno byłoby stwierdzić, iż Brazylia czy RPA byłyby gotowe rzucić wyzwanie Stanom Zjednoczonym zwłaszcza w kontekście ich położenia geograficznego i zależności od szlaków morskich. Literkę „R” i jej aktualne położenie opisane zostały już wyżej. BRICS jest taką samą luźną inicjatywą jak V4 czy Trójkąt Weimarski. Czy inicjatywy te kiedykolwiek i w jakikolwiek sposób stanowiły zagrożenie dla UE?

Mając na względzie ww. aspekty, można z całą odpowiedzialnością napisać, iż Chińska Republika Ludowa nie tworzy aktualnie żadnego drugiego bieguna na światowej arenie międzynarodowej. Wciąż – podobnie jak w zeszłym stuleciu – jest to dość samotne i samosterowne państwo, które flirtuje z Rosją, ale boi się konsekwencji otwartej wojny ze Stanami Zjednoczonymi. Państwo, które nie tylko nie złamało istniejącego ładu, ale wręcz stara się go podtrzymywać najdłużej jak się da. Przygotowując się jednocześnie na jego ewentualny rozpad, co oczywiście należy dostrzegać.

Ocena rzeczywistości i wnioski dla Polski

Gdyby uznać, iż żyjemy już w świecie np. multipolarnym, to konsekwencje tej konstatacji musiałyby być najważniejsze dla decyzji, jakie powinna podjąć Polska w sferze geopolitycznej. Ład wielobiegunowy cechuje się bowiem podziałem globu na regionalne strefy wpływów, a to by oznaczało, iż Polska powinna szukać porozumienia z Berlinem lub Moskwą. Bowiem gwarancje Amerykanów nie byłyby w naszym regionie respektowane, a więc nie dawałyby żadnego poczucia bezpieczeństwa. Tymczasem jest przecież zupełnie odwrotnie. Zapędy Moskwy są wyhamowywane przez decyzje zapadające w Waszyngtonie, a niemieckie ambicje (dot. EuRosji) musiały ustąpić zobowiązaniom sojuszniczym i akceptacji woli USA jako atlantyckiego lidera.

Gdyby polskie elity polityczne stwierdziły po 2014 roku, iż należy orientować się na Niemcy (bowiem hegemonia USA już upadła), to nie chciałbym widzieć dzisiaj losu Ukraińców, którzy błagając o pomoc dostaliby z Warszawy i Berlina jedynie wieniec kwiatów wraz z kartką z oświadczeniem o głębokim żalu, iż Europa nie jest w stanie podjąć całej listy działań z uwagi na brak środków i technicznych możliwości. Z dopiskiem: „powodzenia”. Oczywiście, gdyby Stany Zjednoczone wciąż były hegemonem, to postawa Niemiec i Polski zostałaby zmodyfikowana w tym zakresie, jednak przykład Berlina pokazuje, iż choćby wypełniając wolę hegemona można robić to dość… Opieszale. Tymczasem ta opieszałość w przypadku wydarzeń na Ukrainie mogłaby oznaczać klęskę Kijowa oraz potężne zagrożenie dla Polski, Unii Europejskiej oraz NATO.

Taki wariant wydarzeń pokazuje, do jak katastrofalnych konsekwencji może doprowadzić błędna ocena realiów. Realia są natomiast takie, iż w ostatnich latach i miesiącach obserwujemy przebudzenie hegemona, który spacyfikował asertywność Berlina, ujarzmił Moskwę i postanowił udowodnić Pekinowi, kto rozdaje karty na arenie międzynarodowej. Co najważniejsze, wszystkie te działania odnoszą skutki, a więc dotychczas narzędzia którymi dysponują Amerykanie działają. Nie można więc mówić o tym, iż USA utraciły potencjał oddziaływania, który posiadały wcześniej, a co za tym idzie nastąpiła redukcja ich statusu. Jest dokładnie odwrotnie. Stany Zjednoczone demonstrują, iż narzędzia wciąż są w ich rękach i Waszyngton może ich użyć. Dowodzi tego podjęcie wyzwania rzuconego przez Rosję na Ukrainie. Wzmocnienie militarne wschodniej flanki NATO oraz rozszerzenie sojuszu. Sankcjonowanie Rosji, Chin, Iranu czy Korei Północnej. Demonstracje US Navy na Zachodnim Pacyfiku. To wszystko ma przekonywać, iż pogłoski o śmierci hegemona są przedwczesne. I fakt, iż Rosja przegrywa, a Chiny boją się wchodzić w bezpośrednie starcie świadczy o tym, iż Stany Zjednoczone wciąż dominują na arenie międzynarodowej. Choć z pewnością nie jest to już tak duża dominacja, z jaką mieliśmy do czynienia choćby 15 lat temu. Fakt potrzeby demonstrowania siły wynika przecież z osłabienia wizerunku USA jako światowego lidera. Jednakże podkreślenia wymaga, iż istnienie lub nieistnienie danego systemu można stwierdzić tylko wówczas, gdy dokona się empirycznego testu. Dopiero wynik takiego testu stanowi dowód. Tymczasem ostatnim testem hegemonicznego ładu światowego był ten przeprowadzony przez Putina w 2022 roku. I system ów test przeszedł pomyślnie.

Należy mieć natomiast świadomość, iż ryzyko nadejścia przełomu i przeorganizowania ładu światowego jest z pewnością wyższe niż kilka lat temu. Dlatego Polska powinna wspierać hegemona – bowiem łączy nas wspólnota interesów – ale jednocześnie przygotowywać plan „B” na wypadek, gdyby musiała w większym zakresie niż dotychczas dbać o własne bezpieczeństwo. Opisałem i uzasadniłem to m.in. w analizie pt.: „Wielka Strategia Państwa Polskiego – Armia”. Nie można bowiem tylko żyć nadzieją, iż Stany Zjednoczone sobie poradzą i wszystko zostanie po staremu. Byłoby to sporą naiwnością, na którą nie stać Polski i Polaków. Trzeba trzeźwo oceniać aktualną sytuację międzynarodową, ale i wybiegać myślami w przyszłość. Wariantować, a także przygotowywać się na te niekorzystne scenariusze. W 1987 roku nikt z ówcześnie żyjących nie odważyłby się powiedzieć, iż żyje w jednobiegunowym ładzie światowym. Jednak dwa lata później nadeszła gwałtowna i wyraźna zmiana. Czy dziś znajdujemy się aż tak blisko załamania dotychczasowego porządku jak to było w 1987 roku? Osobiście szczerze wątpię (może jest to bardziej ok. 1980?). Natomiast z pewnością czuć już powiew wiatru, który może przynieść zmiany. Jednak do tego momentu musimy maksymalnie efektywnie wykorzystać czas zwiększonej roli Polski w hegemonicznej układance Stanów Zjednoczonych.

Z kolei w zakresie upadku hegemonii jestem przekonany, iż gdyby ten moment nadszedł, to nikt nie zdołałby go przegapić, choćby gdyby bardzo się starał.

Krzysztof Wojczal

Geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog


W pakiecie taniej

Pakiet: #To jest nasza wojna + Trzecia Dekada

Читать всю статью