Sześć miesięcy prezydentury. Tyle czasu wytrzymali Donald Trump i Elon Musk, zanim wybuchła między nimi otwarta wojna. Współpraca od początku była napięta, a wielu komentatorów przewidywało, że dwóch ludzi o tak potężnych ego nie zdoła długo utrzymać wspólnego kursu. Ale to nie sam konflikt jest najciekawszy, lecz cała otoczka wokół niego.
Obaj panowie nie przebierali w słowach. Trump groził Muskowi odebraniem kontraktów rządowych, ten zaś sugerował powiązania prezydenta z aferą Jeffreya Epsteina, finansisty oskarżonego o handel nieletnimi dziewczętami.
Zwróćmy jednak uwagę na to, gdzie odbyła się ta wymiana ciosów. Nie w Białym Domu, nie podczas konferencji, nie w studio telewizyjnym czy w trakcie wywiadów prasowych.
Spór rozegrał się w mediach społecznościowych. Musk – jak zwykle – zasypał swoją platformę X (dawniej Twitter) serią postów uderzających w prezydenta. Trump odpowiedział mu na Truth Social – platformie kontrolowanej przez firmę Trump Media & Technology Group.
Dwóch miliarderów-celebrytów, każdy na własnej scenie medialnej, wymienia się ciosami na oczach milionów widzów. Według danych Sensor Tower, w trakcie kłótni liczba aktywnych użytkowników aplikacji mobilnej X wzrosła o 54%, a Truth Social – o 500%.
To groteskowy spektakl, ale też – niestety – bardzo adekwatna ilustracja stanu współczesnej polityki.
Pod wieloma względami kariery Trumpa i Muska przebiegały podobnie. Obaj to miliarderzy, którzy stali się celebrytami, gościli w telewizji i filmach, by ostatecznie przenieść się do polityki. Jak zauważają Peter Bloom i Carl Rhodes w książce Świat według prezesów, Trump był pierwszym prezydentem USA bez wcześniejszego doświadczenia w sprawowaniu urzędów publicznych – wskoczył wprost ze świata show-businessu do Białego Domu. Musk poszedł jeszcze dalej – zdobył potężny wpływ na administrację i Partię Republikańską, nazywano go nawet „współprezydentem”, bez startu w jakichkolwiek wyborach.
Bloom i Rhodes trafnie zauważają, że takie postacie jak Trump czy Musk nie są wyjątkami, lecz logiczną konsekwencją kierunku, w którym podążyła polityka – nie tylko amerykańska. Chodzi o związki polityki, wielkich pieniędzy i rozrywki, ale też o coś więcej: o metaforę, która zawładnęła naszą wyobraźnią – metaforę państwa jako firmy.
„Powstanie figury polityka-prezesa to część szerszej transformacji kulturowej: działania rządu są wzorowane na działaniach korporacji i mają im służyć”
– piszą Bloom i Rhodes.
Skoro państwo ma działać jak firma, to kto ma nim kierować, jeśli nie odnoszący sukcesy biznesmen?
Taka narracja przynosi realne skutki polityczne. W sondażach Trump był postrzegany jako bardziej wiarygodny w kwestiach gospodarczych niż jego konkurenci – od Hillary Clinton, przez Joe Bidena, po Kamalę Harris.
Musk z kolei deklarował, że „pokieruje rządem jak Twitterem”. Jego projekt miał przynieść gigantyczne oszczędności i radykalną poprawę efektywności administracji publicznej. W praktyce okazał się porażką, o czym więcej już za chwilę. Ale jego fani, i spora część opinii publicznej, kupili tę opowieść.
Co wywołało tę awanturę?
Według szacunków amerykańskiego Biura Budżetowego Kongresu (Congressional Budget Office, CBO) nowa ustawa budżetowa popierana przez Trumpa i Republikanów ma dodać aż 2,4 biliona dolarów do i tak już ogromnego zadłużenia Stanów Zjednoczonych, które wynosi 36,2 biliona. Musk stwierdził, że nie może tego zaakceptować.
Ale to tłumaczenie jest mało wiarygodne.
Musk miał po prostu poczucie utraty wpływów. Według „Washington Times” chciał nadal odgrywać znaczącą rolę w Białym Domu, lecz Trump mu na to nie pozwolił. Co więcej, prezydent cofnął nominację Jareda Isaacmana – jednego z bliskich współpracowników Muska – na stanowisko szefa NASA.
Trump oficjalnie uzasadnił tę decyzję „dokładnym przeglądem wcześniejszych powiązań” kandydata oraz jego darowizn na rzecz Partii Demokratycznej. To wyjaśnienie wydaje się jednak równie mało wiarygodne jak zapewnienia Muska o trosce o dług publiczny. Zarówno Trump, jak i Musk mają przecież w przeszłości epizody finansowego wspierania Demokratów. Trudno więc uwierzyć, że to właśnie te „powiązania” miały stanowić nieprzekraczalną przeszkodę.
Bardziej prawdopodobne wydaje się, że Trump po prostu uznał, iż Musk przestał być politycznie użyteczny – a jego rosnąca kontrowersyjność zaczęła stanowić zagrożenie dla wizerunku samego prezydenta.
Musk nie był też nigdy szczególnie lubiany przez resztę trumpowskiego establishmentu. Krążą spekulacje, że to ktoś z otoczenia prezydenta dostarczył „New York Timesowi” informacje o tym, że Musk podczas kampanii nadużywał ketaminy i innych substancji psychoaktywnych. Jeśli to prawda, właściciel X z pewnością wiedział, skąd pochodzą przecieki – co tylko zaostrzyło jego konflikt z Trumpem.
Najważniejszym powodem rozstanie może być jednak to, że Musk słabo wywiązał się z pracy, którą mu powierzono.
Główne zadanie Muska, czyli znalezienie oszczędności budżetowych i zwiększenie wydajności rządu, okazało się fiaskiem – i nawet republikańscy politycy, wliczając w to samego Trumpa, zdają sobie z tego sprawę.
Jeszcze w trakcie kampanii Musk obiecywał, że zredukuje wydatki rządowe o 2 biliony dolarów. Po objęciu stanowiska w Departamencie Efektywności Rządu (DOGE – Department of Government Efficiency) zrewidował ten cel do 1 biliona. Dziś departament deklaruje oszczędności na poziomie 165 miliardów dolarów, czyli zaledwie 8% pierwotnej obietnicy.
Według szacunków „The Atlantic” oznacza to jedynie 0,2% rocznego budżetu federalnego. Nawet ta liczba budzi jednak wątpliwości: DOGE zasłynął z wyjątkowo swobodnego podejścia do księgowości – mylenia miliardów z milionami, doliczania do „oszczędności” programów zakończonych jeszcze za prezydentury Bidena czy zawyżania efektów likwidacji wybranych instytucji.
Organizacja Partnership for Public Service zwraca dodatkowo uwagę, że departament nie uwzględnia w swoich wyliczeniach kosztów własnej działalności: odpraw, rekompensat, ponownego zatrudniania błędnie zwolnionych pracowników. Według szacunków, same te wydatki wyniosą w tym roku aż 135 miliardów dolarów.
A to jeszcze nie koniec. Analizy „The Budget Lab” wskazują, że masowe zwolnienia w amerykańskim urzędzie podatkowym (IRS – Internal Revenue Service) mogą w ciągu dekady zmniejszyć skuteczność ściągania podatków, co przełoży się na straty budżetowe rzędu 395 miliardów dolarów.
Administracja Trumpa próbuje dziś gorączkowo naprawiać skutki decyzji Muska – w niektórych przypadkach zagrożone zostało funkcjonowanie tak podstawowych usług jak prognozowanie pogody czy zatwierdzanie leków.
Amerykańska Agencja Żywności i Leków (FDA – Food and Drug Administration) musiała wiosną przywrócić niemal 50 pracowników Biura Polityki Regulacyjnej, zwolnionych wcześniej przez DOGE. Z kolei byli pracownicy Amerykańskiej Agencji ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID – United States Agency for International Development), której działalność została zawieszona na początku prezydentury Trumpa, zaczęli otrzymywać e-maile z Departamentu Stanu z pytaniem, czy nie rozważyliby powrotu do pracy.
Jakie będą konsekwencje tej kłótni dla Stanów Zjednoczonych i Partii Republikańskiej? Z pewnością nie jest to dobra wiadomość dla Trumpa i jego otoczenia. Musk dysponuje oddaną grupą fanów i ogromnymi środkami finansowymi. W ostatnich wyborach prezydenckich przeznaczył na wsparcie Partii Republikańskiej około 300 milionów dolarów.
Republikanie zdołali ją przeforsować przez Izbę Reprezentantów, ale zanim trafi na biurko prezydenta, musi jeszcze zostać zatwierdzona przez Senat. Partia Republikańska posiada tam większość, lecz bardzo niewielką – jeśli kilku senatorów ugnie się pod presją krytyki ze strony Muska, Trump może napotkać poważne problemy.
W dłuższej perspektywie nie należy się jednak spodziewać dramatycznego rozłamu między Trumpem a multimilionerami i miliarderami z Doliny Krzemowej. Nawet bez Muska związki między światem technologii a Partią Republikańską pozostają zbyt silne. W ustawie budżetowej, o której mowa, znalazł się choćby zapis zakazujący lokalnym władzom stanowienia przez 10 lat jakichkolwiek regulacji wobec firm zajmujących się sztuczną inteligencją. Na podobne deregulacje gesty mogą liczyć firmy z sektora kryptowalut. Big Tech wciąż ma więc powody, by wspierać Trumpa.
Jak donosi „The Washington Post”, wielkie firmy technologiczne obsadziły kluczowe stanowiska w administracji swoimi ludźmi. Wśród nich znalazł się były dyrektor Ubera Emil Michael, który objął wysoką funkcję w Pentagonie, a także inwestor technologiczny i podcaster David Sacks – obecnie pełniący rolę „cara” ds. kryptowalut i sztucznej inteligencji w Białym Domu. Palantir, firma analityczna współzałożona przez Petera Thiela (mentora J.D. Vance’a), zdobyła setki milionów dolarów w nowych kontraktach, w tym również z Pentagonem.
Jak zauważyli Bloom i Rhodes,
kariera Muskiem i Trumpa jest skutkiem długotrwałego procesu zacierania granic między polityką, wielkim biznesem a rozrywką.
Żadna pojedyncza kłótnia – nawet między tak potężnymi postaciami – nie cofnie tego procesu. Aby to zmienić, potrzebne byłyby głębokie reformy polityczne, które realnie ograniczyłyby wpływ amerykańskich korporacji.
Zdjęcie na samej górze – tuż sprzed rozwodu. Musk i Trump w Gabinecie Owalnym 30 maja 2025. Fot. AFP
Filozof, publicysta, tłumacz. Wykłada na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Autor książek "Język neoliberalizmu" (2017), "Gniew" (2020), "Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat" (2021) oraz "Nic się nie działo. Historia życia mojej babki" (2022).
Filozof, publicysta, tłumacz. Wykłada na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Autor książek "Język neoliberalizmu" (2017), "Gniew" (2020), "Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat" (2021) oraz "Nic się nie działo. Historia życia mojej babki" (2022).
Komentarze