Rok po pożarze na Marywilskiej. Podano kolejne szczegóły tragedii
Mija rok od pożaru Centrum Handlowego Marywilska 44 w Warszawie, w którym całkowicie spłonęło 1400 sklepów i punktów usługowych. Dziś nie ma wątpliwości, że za tragedią stoją rosyjskie służby, a działania koordynowano z terytorium tego kraju. Prokurator generalny ujawnił kolejne szczegóły w sprawie.

Niemal cały kompleks handlowy przy ul. Marywilskiej w Warszawie stanął w płomieniach 12 maja 2024 roku. Zgłoszenie do straży pożarnej wpłynęło przed godz. 4 nad ranem. Z żywiołem walczyło kilkuset strażaków, w tym specjalne grupy prowadzące działania w zakresie ratownictwa chemiczno-ekologicznego.
Tragedia na Marywilskiej. Ogromna hala w płomieniach
Płonęły materiały i tworzywa sztuczne. Nad ogromnym budynkiem hali handlowej o wymiarach 250x250 metrów unosiły się kłęby gęstego dymu. Na miejscu dochodziło do niewielkich eksplozji. Woda do gaszenie pożaru pobierana była z Kanału Żerańskiego. Szybko ustalono, że ogień pojawił się w kilku miejscach jednocześnie. Służby informowały, że hala łamała się do środka.
Sytuacja była niezwykle niebezpieczna, a do mieszkańców Warszawy wysłano alert RCB. "Uwaga! Pożar hali targowej na ul. Marywilskiej w Warszawie. Nie zbliżaj się do miejsca pożaru. Jeśli możesz, zostań w domu i zamknij okna" - napisano. Policja zabezpieczała okoliczne drogi, unoszący się dym dławił oddech i utrudniał widoczność. Normy pyłów na miejscu i okolicach były przekroczone trzykrotnie. Ich stężenie na bieżąco badało zadysponowane na miejsce mobilne laboratorium, monitorując powietrze pod kątem skażenia. Spora część stolicy Polski była sparaliżowana.
Pożar na Marywilskiej. Od początku mówiono o "bardzo dziwnej sytuacji"
Kiedy na miejscu strażacy walczyli z potężnym pożarem, w sieci pojawiały się fałszywe informacje, m.in. że ktoś próbował wtargnąć z bronią palną na teren płonącego centrum handlowego i mierzył z broni do strażaków. Już w kilka godzin po wybuchu pożaru pojawiały się domysły, że mieliśmy do czynienia z czymś więcej. Eksperci zwracali uwagę, że oddzielenia przeciwpożarowe między częściami hali nie były zamknięte.Mówiono o "bardzo dziwnej sytuacji", bo zaledwie po 11 minutach od rozpoznania, pożarem objęta była już tak wielka powierzchnia.
Po roku od zdarzenia wiemy, kto stał za tą "dziwną" sytuacją.
W zdarzeniu nie było ofiar śmiertelnych, jednak liczba poszkodowanych kupców i ich pracowników szacowana jest na około 2 tys. Płonęły lokale usługowe, sklepy, gastronomia. Całkowicie spłonęło 1400 sklepów i punktów usługowych. Dla wielu było to jedyne źródło utrzymania, które stracili w ciągu kilku godzin.
"Kupców dotknęła niebywała tragedia. Wielu z nich z dnia na dzień zostało z niczym. Od samego początku jako miasto robimy wszystko, co w naszej mocy, by uratować jak największą liczbę miejsc pracy" - mówił kilka dni po tragedii prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Powstał pakiet miejskiego wsparcia, który obejmował także pomoc psychologiczną.
Polski rząd potwierdza: To działania rosyjskich służb
Od zdarzenia mija rok, dziś wiemy już, że za pożarem hali stoją rosyjskie służby. "Wiemy już na pewno, że wielki pożar na Marywilskiej był efektem podpalenia na zlecenie rosyjskich służb" - przekazał w niedzielę premier Donald Tusk. Szef rządu przyznał też, że działania koordynowane były przez osobę przebywającą w Rosji. "Część sprawców przebywa już w areszcie, reszta została zidentyfikowana i jest poszukiwana. Dopadniemy wszystkich!" - napisał w swoich mediach społecznościowych.
Śledztwo w sprawie prowadzi Mazowiecki Wydział Zamiejscowy ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej przy wsparciu Komendy Stołecznej Policji i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Przekazano, że w oględzinach na terenie pogorzeliska, trwających łącznie 121 dni, wzięło udział 55 prokuratorów i 100 policjantów, wspieranych przez ekspertów i techników. Przesłuchano także ponad 70 świadków oraz 530 pokrzywdzonych.
W oficjalnym komunikacie przekazanym przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji podano, że polskie służby współpracują ze stroną litewską, gdzie również część sprawców realizowała działania dywersyjne. "Mamy pogłębioną wiedzę na temat zlecenia i przebiegu podpalenia oraz sposobu jego dokumentowania przez sprawców. Działania ich były organizowane i kierowane przez ustaloną osobę przebywającą w Federacji Rosyjskiej" - zaznaczono w komunikacie MSWiA.
Zapewniono też, że polskie władze "są zdeterminowane, aby pociągnąć do odpowiedzialności sprawców haniebnych aktów dywersji oraz osoby nimi kierujące". Szef Ministerstwa Sprawiedliwości i prokurator generalny Adam Bodnar podał, że część sprawców jest w areszcie, pozostali są poszukiwani, niektórzy przebywają w Rosji, wysłano za nimi europejskie nakazy aresztowania.
Prokuratura Krajowa przekazała w poniedziałek, że dwie osoby usłyszały zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, a także dokonania aktu sabotażu na zlecenie Federacji Rosyjskiej w związku z pożarem. Są to obywatele Ukrainy - Daniilow B. i Oleksandrow V. Jednocześnie podano, że nie przedstawiono zarzutów osobom bezpośrednio odpowiedzialnym za wzniecenie pożaru.
W związku z ustaleniami szef MSZ Radosław Sikorski podjął decyzję o zamknięciu konsulatu Rosji w Krakowie.
Jasny przekaz z Moskwy. "Zastraszyć"
W ostatnich latach służby wielokrotnie informowały o działaniach rosyjskich szpiegów w Polsce. W 2023 roku funkcjonariusze ABW rozpracowali siatkę szpiegowską realizującą zadania rozpoznawcze i dywersyjne na rzecz Rosji. Skazano łącznie 16 osób, byli to obywatele Ukrainy, Rosji i Białorusi. W kolejnym roku działania na zlecenie rosyjskich służb tylko się nasilały. W oficjalnym komunikacie ABW podawało, że "celem stały się przede wszystkim obiekty cywilne, w tym magazyny i sklepy wielkopowierzchniowe, a metodą - podpalenia".
Szpiedzy zajmowali się m.in. dystrybucją przesyłek kurierskich zawierających zakamuflowane substancje zapalające oraz mechanizm czasowy, które ulegały zapłonowi w czasie transportu.
Werbowano przede wszystkim młodych ludzi, którzy niejednokrotnie mieli powiązania ze środowiskiem przestępczym. Główną motywacją dla nich były kwestie finansowe. Komunikowali się ze swoimi "przełożonymi" za pomocą komunikatorów, a wypłatę odbierali w kryptowalutach. Przekaz z Moskwy miał być jeden: zastraszenie obywateli Polski i państw Zachodu oraz zniechęcenie ich do udzielania dalszego wsparcia Ukrainie.
W marcu tego roku ujawniono m.in. sprawę Lakana Pavana z Kanady, który został zwerbowany przez Rosjan do szpiegowania w Polsce. Jego celem było rozpoznanie baz wojskowych i nawiązanie kontaktów z żołnierzami. W czasie zatrzymania zabezpieczono przy Kanadyjczyku telefon komórkowy i trzy karty SIM. Warszawski sąd skazał Pavana na 20 miesięcy więzienia.
- Rosjanie od ponad dekady zintensyfikowali werbunek agentury, zwłaszcza w krajach Zachodu, ze względu na kontynuowanie agresywnej polityki zagranicznej mającej zmienić architekturę bezpieczeństwa europejskiego - mówił w rozmowie z Interią Piotr Żochowski, główny specjalista Ośrodka Studiów Wschodnich w zespole Białoruś, Ukraina, Mołdawia.
Ekspert wskazywał, że charakterystyczną metodą stosowaną przez rosyjskie służby jest "zdalny werbunek" przy wykorzystaniu komunikatorów czy sieci społecznościowych osób, którym zleca się zadania dywersyjne (podpalenia, paraliżowanie komunikacji kolejowej, itp.), rozpoznanie jednostek wojskowych czy tras przerzutu uzbrojenia na Ukrainę. Sam proces pozyskiwania współpracowników jest zależny od stawianych celów wywiadowczych, a najczęściej stosowaną zachętą jest oferta szybkiego zarobku, ew. materiały kompromitujące.