Debata w Końskich to tylko zmyłka. Prof. Dudek demaskuje "motyw sztabu Trzaskowskiego"

- W poniedziałek 14 kwietnia odbędzie się debata przedwyborcza w TV Republika. Nie wezmą w niej udziału Rafał Trzaskowski i Magdalena Biejat;
- Według naszych rozmówców, szczególnie odmowa kandydatki Lewicy to błąd, bo każda debata jest okazją do pokazania się oraz przekonania elektoratu;
- Nawet jeśli debata nie odbędzie na sprawiedliwych warunkach - jak domniemywa Szymon Hołownia - może przygotować kandydatów na trudne sytuacje podczas prezydentury;
- Prof. Antoni Dudek uważa jednak, że występ Trzaskowskiego jako liderowi sondaży niewiele by pomógł, a wręcz mógłby zaszkodzić.
Karol Nawrocki, Sławomir Mentzen, Szymon Hołownia, Grzegorz Braun, Adrian Zandberg, Marek Jakubiak, Artur Bartosiewicz i Joanna Senyszyn - ci kandydaci na urząd prezydenta RP mają wziąć udział w poniedziałkowej debacie przedwyborczej na antenie Telewizji Republika. Kogoś brakuje? Odmówił lider sondaży, kandydat Koalicji Obywatelskiej Rafał Trzaskowski oraz Magdalena Biejat z Lewicy.
"Jest to stacja, która już dawno przekroczyła granice cywilizowanej debaty publicznej. Jej gwiazdy od lat inicjują nagonki na mniejszości, kobiety, protestujących młodych ludzi, aktywistów, nauczycieli i wszystkich, którzy mieli odwagę przeciwstawiać się nadużyciom poprzedniej władzy" - napisała Biejat na X.
Emocje na dalszy plan
- Radziłbym kandydatom, żeby pojawiali się podczas debat. To okazja, żeby się promować, pokazać swoje stanowisko. Przy dobrym przygotowaniu warto, żeby z tego korzystali - przekonuje Sebastian Drobczyński, ekspert marketingu politycznego. W jego ocenie odmowa udziału w debacie przez Trzaskowskiego jest jednak spójna z przyjętą strategią. - Z pewnością kandydaci z dalszych miejsc powinni się pojawiać, bo dla nich to jedna z niewielu okazji do pokazania się w debacie. Zaakcentowania swojej obecności - zaznacza.
Kandydat Trzeciej Drogi Szymon Hołownia wyjaśniał, dlaczego przyjął zaproszenie stacji Tomasza Sakiewicza. "Skończyły się czasy, w których ekstremiści mogli mówić, co chcą, bez żadnych konsekwencji. Polacy muszą zobaczyć wybór między ambitną, europejską, inwestującą w swoich ludzi Polską, którą proponuję, a ich wizją umizgiwania się do Putina, płatnych studiów, pompek i hulajnóg. A że debata może być prowadzona niesprawiedliwie? No cóż, przyzwyczaiłem się. Trzeba wygrać ten mecz na wyjeździe" - zaznaczył na X.
- To pytanie, jaka jest formuła debaty. Członkowie sztabów będą dyskutować o jej założeniach - przekonuje Drobczyński. Czy wszyscy kandydaci mogą liczyć na równe traktowanie przez stację opowiadającą się zdecydowanie za Nawrockim? - Teraz od każdej stacji możemy się wszystkiego spodziewać. Wyobrażam sobie scenariusz idealny, w którym stacja przygotuje debatę na odpowiednim poziomie, do której poszczególne sztaby nie będą miały technicznych zastrzeżeń. Skupiłbym się na tworzeniu przez kandydatów umiejętności przekazu, na wykorzystaniu czasu antenowego, a nie nastawieniu się negatywnie. To nic nie daje. Emocje powinniśmy prezentować w stosunku do wyborców, a nie do siebie - podkreśla nasz rozmówca.
- Z punktu widzenia sztabowców tracimy cholernie dużo czasu na emocje, a nie skupiamy się na tym, żeby odpowiednio kandydatów przygotować. A oni powinni być przygotowani na wszystkie ruchy - dodaje Drobczyński.
Kto zareaguje na kwity
Ekspert twierdzi, że wyobraża sobie ciekawą debatę, w której kandydaci "robią prawdziwe show, o którym się będzie mówić". - I obok tych relacji nie będzie Trzaskowskiego. To dla niego ryzyko. Pamiętam debatę sprzed lat, na której nagle wypłynął Adrian Zandberg (przed wyborami parlamentarnymi w 2015 roku-red.). Niewiele się mówiło o kontrkandydatach, ale o tym młodym wtedy człowieku - mówi.
- Gorsza może być sytuacja, że ktoś wyciągnie kwit na kandydata, którego nie będzie na miejscu i nie będzie mógł się do tego odnieść. A kwity już będą krążyły po sieci - ostrzega Drobczyński.
Innego zdania jest politolog prof. Antoni Dudek. - Gdyby ktoś ten kwit wyciągnął, ten kandydat tym bardziej zyskuje na czasie, nie mogąc natychmiast reagować. A każda debata jest dla lidera sondaży związana z ryzykiem, że w jej efekcie straci pozycję lidera - twierdzi w rozmowie z tokfm.pl.
"Nie chodzę do Republiki dla przyjemności, dla jej naczelnego czy dziennikarzy. Chodzę tam dla WIDZÓW, bo uważam, że należy im się inny punkt widzenia i informacja" - skomentował tweeta Biejat poseł Polski 2050 Sławomir Ćwik. - Chodzi o widzów, a konkretnie wyborców. A jeszcze konkretniej: o wyborców niezdecydowanych - zgadza się Drobczyński.
Debata nie dla lidera
Prof. Dudek zwraca uwagę na dwie perspektywy problemu przyjmowania, bądź odrzucania zaproszeń na debaty. - Jeden punkt widzenia to interes konkretnego kandydata i pewnej strategii, a drugi: punkt widzenia związany ze standardami demokracji i kultury politycznej. Generalnie kandydaci powinni się pojawiać, ale Trzaskowskiemu ta debata może zaszkodzić - powtarza.
Kandydat KO bowiem, jako lider sondaży, nie ma kogo wyprzedzić, a na każdej debacie może tylko stracić. Co innego goniący go, dlatego politolog błędem nazywa odmowę kandydatki Lewicy. - Co do sedna problemu, jeżeli ktoś chce kandydować na prezydenta, powinien chodzić do wszystkich mediów. To, że go tam spotka wrogie przyjęcie, nie znaczy że w przyszłości, jako głowy państwa, go to nie spotka. Ktoś, kto chce być prezydentem, powinien być przygotowany na sytuację dyskomfortu - radzi Dudek.
Politolog zwraca jednak uwagę na jeszcze jeden fakt. Jeżeli w piątek odbędzie się zapowiadana w Końskich debata pomiędzy Trzaskowskim a Nawrockim, wydarzenie TV Republiki straci na znaczeniu. - Moim zdaniem po to zaczęto ją przygotowywać, żeby wyeliminować wpływ debaty w Republice. To jeden z motywów sztabu Trzaskowskiego - ocenia.
Wspólną debatę prezydencką 12 maja organizują również Telewizja Polska, TVN i Polsat. Mają na nią być zaproszeni wszyscy kandydaci zarejestrowani przez Państwową Komisję Wyborczą.