Teoretycznie dziś, cały czas media prezentują szanse dla młodszych pokoleń, jednak w żadnym wypadku nie dotyczy to polityki najwyższego szczebla. Wręcz przeciwnie – cechą wspólną przywódców największych światowych mocarstw jest ich wiek – zwykle przekraczający 70 lat. (USA) Donald Trump – 78 lat, (Chiny) Xi Jinping – 71 lat, (Rosja) Władimir Putin – 72 lata.
Mamy do czynienia z niebywałą kumulacją liderów w wieku emerytalnym, którzy preferują autokratyczny lub wręcz dyktatorski styl rządzenia.
Każdy z tych starszych przywódców, utrzymywany w formie, z pewnością korzysta z nowoczesnych wynalazków medycyny – od silnych kuracji sterydowych, po kontrowersyjne, niesprawdzone metody (proszki z rogów jelenia lub nosorożca, bycze jaja, wyciągi z egzotycznych, ale trujących ryb, a także eksperymentalne napromieniowania i zastrzyki). Wybór jest ogromny.
Zwykle u mężczyzn w zaawansowanym wieku, następuje uspokojenie i chęć przejścia w relaksacyjną fazę życia - warto jeszcze raz przeczytać powieść "Colas Breugnon" Romaina Rollanda. ale w tym przypadku jest na odwrót.
Prawdopodobnie efektem ubocznym tych sterydowo-amfetaminowych kuracji, niezbędnych do utrzymania emerytów w formie potrzebnej do wypełniania codziennych wyczerpujących obowiązków, są niepokojące zmiany w ich zachowaniach. W efekcie, zamiast sięgać po dyplomację i kompromis, liderzy ci sięgają po siłę, stosując przemoc zamiast "soft power" czy negocjacji.
Niestety, współczesna medycyna nieustannie wprowadza innowacyjne rozwiązania, więc najbliższe 5, a może i 10 lat, upłynie pod znakiem dyktatury starców, ich agresywnego stylu politycznego i, finalnie, wojen. Te będą toczone na wielu frontach, ale ich wspólnym mianownikiem będzie energetyka, która odegra kluczową rolę w ich wybuchu.
I wojna energetyczna- Zachód kontra Rosja
Walczące strony to nominalnie Rosja – Ukraina. Konflikt energetyczny obejmuje Rosję, importerów surowców (Unię Europejską) oraz nowych eksporterów (USA). Wynik – przemodelowanie dostaw surowców energetycznych do UE i na rynkach światowych, intensyfikacja rozwoju OZE, marginalizacja i destabilizacja Rosji
Putin, brutalnie atakując Ukrainę w lutym 2022 roku, miał na celu utrzymanie swoich dyktatorskich rządów oraz rozwiązanie problemu nadchodzących wyborów prezydenckich w Rosji, licząc na patriotyczne uniesienie społeczeństwa.
Ocena sytuacji na Ukrainie, jej siła i determinacja w walce o niepodległość oraz solidarności państw europejskich okazała się jednak zupełnie chybiona. Z pewnością decyzja o inwazji była również motywowana chęcią przerwania europejskiej polityki klimatycznej i zniwelowania efektów Green Dealu.
Plany europejskie (niezależnie od tego, jak je oceniać) mają jeden wspólny cel – rezygnację z paliw kopalnych oraz wprowadzenie alternatywnych technologii wytwarzania energii do gospodarki światowej (energetyka odnawialna). Dla Rosji, kraju, który od zawsze opierał większość swoich dochodów na eksporcie surowców (ropa, gaz, węgiel), taka polityka to wyrok ekonomiczny.
Putin i jego doradcy prawdopodobnie zdawali sobie sprawę, iż kolejne 10 lat inwestycji w OZE oraz dążenie do minimalizacji importu paliw kopalnych do Europy do około 2040 roku oznaczają całkowite odwrócenie światowych przepływów gospodarczych i marginalizację Rosji.
Pod rządami dyktatorskimi Rosja umie jedynie wydobywać gaz i ropę, zresztą głównie przy pomocy zachodnich technologii, a uzyskane z eksportu pieniądze przeznaczać na luksusowe jachty dla oligarchów oraz na broń i czołgi dla sektora militarnego.
Rosyjska próba wykorzystania wojny do wywołania kryzysu ekonomicznego nie powiodła się, głównie dzięki zadziwiającej solidarności państw europejskich. Dyktatorzy nie rozumieją demokracji, więc myślą tylko „po swojemu”.
Ponadto, stosunkowo ciepłe zimy (2022-2024) oraz szybka dywersyfikacja źródeł zaopatrzenia na korzyść Bliskiego Wschodu i USA, które zyskały dzięki alternatywnemu LNG, okazały się kluczowe.
Ostateczny wynik I wojny energetycznej to ogromne straty dla Rosji i Ukrainy, przemodelowanie światowych tras dostaw surowców i – najprawdopodobniej już w 2025 roku – spadek cen ropy i gazu do niskich poziomów.
To z kolei przyniesie kolejną fazę wstrząsów w Rosji, związanych z rozliczeniami powojennymi, tendencjami odśrodkowymi oraz ogromnymi problemami ekonomicznymi w kraju, który roztrwonił swoje rezerwy i nie będzie w stanie się zbilansować przy niskich cenach surowców.
II wojna energetyczna - Zachód kontra Chiny
Jeszcze I wojna energetyczna nie jest zakończona na horyzoncie pojawia się znacznie groźniejszy konflikt.
Chińskie samoloty i okręty naruszają przestrzeń powietrzną oraz wodną niezależnego Tajwanu, a nieustanna chińska presja na „zjednoczenie Wielkich Chin” (co przypomina rosyjskie dążenia do zjednoczenia i powrotu ziem do Wielkiej Rosji) wciąż budzi obawy przed jeszcze poważniejszym konfliktem – chińską inwazją na Tajwan.
Jak każda wojna, także ta ma swoje drugie dno. Chiny, realizując politykę dominacji w kolejnych sektorach światowej gospodarki, coraz bardziej wchodzą w kolizję z USA i UE.
Wielkie dotacje państwowe stymulują zarówno wewnętrzne inwestycje, jak i rozwój krajowych koncernów, a bardzo swobodne podejście do własności intelektualnej (w tym kopiowanie i kradzież tajemnic handlowych) łączy się z autentycznym rozwojem chińskich firm.
Gospodarka Chin przekształca się z ogromnej fabryki wytwórczej w potęgę w świecie zaawansowanych technologii, co brutalnie uwidacznia się w energetyce.
Chiny już skręciły w stronę energetyki odnawialnej. W 2024 roku zainwestują w OZE ponad 300 GW, podczas gdy w energetyce węglowej wynosi to tylko około 100 GW – produkcja jest porównywalna, ale dynamika wskazuje, iż niedługo tylko OZE będzie dominować.
Ponad 50% światowych projektów OZE pochodzi już z Chin (a ta liczba z pewnością będzie rosła). Chińskie panele słoneczne i turbiny wiatrowe stały się najtańsze na rynku, a chińskie koncerny, takie jak Goldwind i Envision, dominują w branży. Za nimi stoją Windey, MingYang i wiele innych.
Firmy, do których byliśmy przyzwyczajeni, jak Vestas, Siemens Gamesa czy GE, desperacko bronią swoich pozycji na rynku, ale są pod ogromną presją – w nowych chińskich projektach nie mają szans (a to ponad 50 % światowego rynku) , a na rynku europejskim walka staje się coraz bardziej wyrównana. W branży paneli słonecznych chińska dominacja jest absolutna – prawie wszyscy europejscy producenci już zbankrutowali.
Europa odczuwa kryzys w sektorze motoryzacyjnym, a jego przyczyną nie są tylko słabe warunki ekonomiczne, ale także konkurencja „Made in China”. Marki takie jak BYD, Geely, Changan i Great Wall, choć wciąż słabo rozpoznawalne w Europie, zdobywają rynki. Ich samochody, zwłaszcza elektryczne, są równie dobrze, a choćby lepiej wyposażone, mają takie same (a może i lepsze) osiągi i przede wszystkim są o połowę tańsze (także dzięki dumpingowi).
Europejskie próby ochrony rynków, jak na przykład system CBAM (liczenie śladu węglowego produktów i ewentualne cła dla „brudnych gospodarek”), już nie przynoszą efektów wobec chińskiego zwrotu ku OZE, ponieważ ich produkty będą w pełni „zielone”. Zostają tylko karne cła (już wprowadzane) i wewnętrzne programy dofinansowania przemysłu, takie jak Net Zero Industry Act w Europie czy Inflation Reduction Act w USA.
Mimo to nierównowaga na rynku pogłębia się, a napięcia rosną.
W tej sytuacji nie pomaga polityka "wielkich" prezydentów, którzy stawiają na jedną kartę, są nieustępliwi i podbijają stawkę. Wojna handlowa właśnie się rozpoczyna i nie widać żadnego mechanizmu, który mógłby ją zatrzymać.
Kolejne kroki wydają się nie do przewidzenia, a nikt nie chce ustąpić. USA dążą do odzyskania swojej potęgi, co oznacza protekcjonizm i zwiększone inwestycje wewnętrzne. Europa walczy z problemami sektora motoryzacyjnego i nie może pozwolić sobie na niekontrolowany import chińskich produktów zielonej energii (paneli, turbin, magazynów energii), które mogłyby podciąć żyły jej własnej gospodarki.
Z kolei Chiny nie mogą rezygnować ze ścieżki wzrostu i nieograniczonego eksportu, więc będą przez cały czas dumpingować i dotować swoje produkcje. jeżeli chińska produkcja spadnie, rozpoczną się wewnętrzne problemy gospodarcze i polityczne, a dyktatorzy mają jedno rozwiązanie – nacjonalizm i „przyłączenie zagubionych prowincji”, a więc jeszcze więcej samolotów nad Tajwanem. Te pesymistyczne przewidywania wskazują, iż II wojna energetyczna (tuż po I) jest realnym zagrożeniem. Będzie to wojna jeszcze bardziej wyniszczająca, krwawa i wyczerpująca.
Biologia nas uratuje
Maleńkie światełko nadziei pojawia się, gdy spojrzymy na biologię i zmiany społeczne. Jak do tej pory, ludzie wciąż nie są nieśmiertelni, a osiągając 70. rok życia, należy pamiętać, iż za chwilę będzie 80, a może i więcej. Można próbować wyglądać jak gwiazda medialna, ale koniec zawsze jest taki sam – niezależnie od tego, czy mówimy o Stalina czy Franco. Upadek starczych dyktatorów ma zawsze podobny przebieg: nagły atak niespodziewanej choroby, której nie pokonają żadne nowoczesne medyczne wynalazki i dyktatura rozpada się jak domek z kart.
Miejmy nadzieję, iż w tym procesie pomogą zmiany społeczne i większa rola kobiet w polityce. Dziś w Unii Europejskiej tylko 11% głównych stanowisk politycznych zajmują kobiety. To musi się zmienić i absolutnie konieczne, jeśli... chcemy przetrwać.
Dotychczasowy model „starych dyktatorów” prowadzi do niczego poza nasilającymi się wojnami i napięciami. Z punktu widzenia ludzkości, mamy się wzajemnie pozabijać z powodu ambicji kilku mężczyzn w ekstremalnie podeszłym wieku.
Z drugiej strony, choć kobiety potrafią nienawidzić i kłócić się, jest mało prawdopodobne, by chciały zniszczyć cały świat. Dlatego, dla naszego dobra (a adekwatnie dla naszego przetrwania), biologia musi wygrać jak najszybciej, a stery polityczne powinny trafić w ręce kobiet.
W przeciwnym razie czeka nas II, a może i III wojna energetyczna, a potem jedyne, co będziemy mogli robić, to gotować na ogniskach, używając drewna.