Czas zerwał się z łańcucha cywilizacji – szczególnie europejskiej. Lubimy sensacje, choć ich nie rozumiemy, bo odbieramy je w trybie kalejdoskopowym i zwykle nie łączymy faktów z życiem. Fakty uważamy za teatr, czasami za cyrk, a życie za coś niewzruszonego. Jest dokładnie odwrotnie. Nikt nie jest przygotowany na to, co się wydarzy.
Do pozornie absolutnej sensacji należy „Odezwa” Jacka Bartosiaka i zaproszenie polskich polityków do uczestnictwa w szkoleniu, które on ma organizować (]]>https://www.youtube.com/watch?si=D6Hg2LMiMXMgipRi&v=m6NWFYCwax0&feature=youtu.be]]>). Dla osiągnięcia większego efektu, także finansowego, powinien to robić po cichu, w tajemnicy i bez żadnych szyldów. „Pozornie” po pierwsze dlatego, iż geopolityk takich rzeczy nie powinien w sieci o zasięgu światowym ogłaszać, a po drugie tajemnicą poliszynela jest fakt, iż polscy politycy, ale okazuje się iż też europejscy, nie żyją w czasie rzeczywistym. Przy czym polityków europejskich nikomu nie uda się wyszkolić. Polacy natomiast mają tę przewagę, iż w jakimś stopniu są jeszcze reformowalni. I co najważniejsze, ma kto ich szkolić.
Drugą, już mniej pozorną sensacją, jest nowa narracja Donalda Trumpa w sprawie Ukrainy. Obwinianie jej za wywołanie wojny przypomina narrację niemiecką w stosunku do Polski za II wojnę światową. Co to znaczy, wszyscy wiemy. Na tym przykładzie widzimy do czego może prowadzić jednostronnie rozumiana America first. Trzeba wiedzieć, iż żadne państwo nie obroni się samodzielnie, w oderwaniu od sojuszników – choćby Stany Zjednoczone. Z jednej strony przemówienie Vance’a zelektryzowało Unie Europejską i otrzeźwiło jej stosunek do świata i kolejny pakiet sankcji przeciw Rosji uchwalono stosunkowo szybko. Świadczy to, iż UE staje bardziej po stronie Ukrainy niż USA. Z drugiej natomiast porzucenie przez Trumpa interesu Ukrainy w negocjacjach z Rosją powoduje, iż Europa na polu walki pozostaje osamotniona… wraz z Ukrainą – a więc, myśląc po niemiecku, Amerykanie ukradli Niemcom porozumienie z Rosją. W takim samym stopniu sfrustrowane są Niemcy, jak i Ukraina. Czym ten wyścig po zyski się zakończy, też nie wie nikt.
W tym układzie rola Polski stała się jeszcze bardziej skomplikowana. Nasz interes wymaga sojuszu z Amerykanami, ale ten sojusz zaczyna mieć podstawy niepewne. Nie znamy jeszcze szczegółów, ale nieuwzględnienie wysiłku ukraińskiego i skutki porozumienia Trumpa z Rosją, mogą wepchnąć nas w objęcia unijnych Niemiec, a więc w konieczność skorzystania z oferty Tuska. Prezydent Stanów Zjednoczony, za jednym zamachem może spowodować, iż zaktywizowanie Europy spowoduje zamknięcie się jej w swojej nowo zmodyfikowanej bańce, co spowoduje reakcję wszystkich przeciwko Waszyngtonowi. Innymi słowy zepsuje wszystko to, co zdołał uzyskać do tej pory. Wówczas największym przegranym będzie Polska, a największym pokonanym Jarosław Kaczyński. W takim układzie dążenie Niemiec do stworzenia nowej Mitteleuropy stanie się faktem, który zaakceptują Stany. Takie mogą być skutki niezrozumienia fundamentalnej prawdy, iż Rosja nigdy nie wystąpi przeciw Chinom. Nigdy.
Oczywiście scenariuszy politycznych jest wiele, a u nas żadna ze stron nie prowadzi ani symulacji, ani nie stara się sformułować adekwatnych odpowiedzi. Polska nie posiada też żadnej inicjatywy, która dawałaby jej jakąś podmiotowość. Zdawałoby się, iż inicjatywa Świączkowskiego w sprawie pełzającego zamachy stanu jest jakimś przejęciem inicjatywy, ale i ona ugrzęzła w sposób dość typowy. Hipotetyczne i publicystyczne wypowiedzi naszych polityków świadczą o tym, iż o sytuacji bieżącej niczego nie wiedzą. Świadczą też, iż nie mają oni też bliższego kontaktu z administracją amerykańską. Wizyty przedstawicieli rządu Trumpa w Warszawie dowodzą, iż Polska ma jakieś miejsce w planie amerykańskim. Ale wszystko wskazuje na to, iż dezorientacja jest powszechna, bo Amerykanie prowadzą własną politykę, zupełnie inną, niż dotąd sobie wyobrażaliśmy. Nad Wisłą nie zdajemy sobie sprawy, iż stary świat już bezpowrotnie odszedł w niepamięć, a przyszedł nowy – nie z Moskwy, Berlina czy Brukseli, ale ze Stanów Zjednoczonych. Ze strony naszych rzeczywistych sojuszników. Nie widać też refleksji, iż to czas dla nas – jak zwykle krótki i jak zwykle wymagający. Dowodem tego jest kampania wyborcza, która toczy się jak za czasów pierwszej lub drugiej kandydatury Andrzeja Dudy. To nieporozumienie, bo w zasięgu ręki mamy sukces. Problem w tym, iż nie ma komu podnieść go z ulicy.
I na Boga, przestańmy się łudzić, zacznijmy myśleć nie partyjnymi, ale polskimi kategoriami, bo Polska jest jedna. Jedna, od 1000 lat.