Słowo „pozytywizm”, jak każdy Polak, usłyszałem w szkole.
Wyniosłem z niej przekonanie, iż oznacza ono epokę intelektualnej nudy: programowo przyziemną, programowo wrogą wszelkiej wzniosłości (uosabianej zwłaszcza przez romantyzm), zainteresowaną wyłącznie materią i cyframi – „nauką” w najgorszym sensie – no i jeszcze monotematyczną literaturę o życiu biednych ludzi. Czy innym uczniom również pozostaje po latach szkolnych taki obraz? Prawdopodobne, choć trudno mieć pewność, tak jak i trudno powiedzieć, ilu z nich w ogóle obchodzą podobne tematy.
Minęło już tyle lat, iż najwyższy czas oddać sprawiedliwość tej epoce ostrych myśli, wyrazistych typów ludzkich, ważkich dyskusji i głębokich programów, jakich próżno by dzisiaj szukać dookoła. Bo taką właśnie była epoka pozytywistyczna w Polsce.
Pozytywizm nie stanowił, jak mi się zdawało jako uczniakowi, „ciemnej nocy duszy” w cyklu rozwojowym polskiej kultury. O, daleko mu było do tego, choć sam deklaratywnie stawiał na pierwszym miejscu trzeźwość, prozaiczność i przywiązanie do faktów uchwytnych empirycznie. A zresztą, czy ducha nie da się uchwycić empirycznie? W końcu to właśnie w okresie pozytywistycznym w Niemczech Max Weber (1864-1920) podejmuje próbę teoretycznego objaśnienia, czym jest duch – a w Polsce Julian Ochorowicz (1850-1917) szuka choćby duchów…
Bo też w istocie – trochę wbrew temu, czego uczono nas w szkołach – pozytywizmowi nie były bynajmniej obce zainteresowania sferą duchową. Bardzo gwałtownie dostrzegł to wielki depozytariusz i kontynuator dziedzictwa polskiego i europejskiego romantyzmu, Marian Zdziechowski (1861-1938). Już w młodzieńczym szkicu o „Latarniku” Henryka Sienkiewicza z 1882 r. zwrócił uwagę na obecność w tej noweli motywu panteistycznego. Narrator tak bowiem relacjonuje doświadczenie, jakie przeżywa bohater utworu, Skawiński: „Cały świat teraz zaczynał się dla starca i kończył na jego wysepce. Zżył się już z myślą, iż nie opuści wieży do śmierci, i po prostu zapomniał, iż pozostało coś poza nią. Przy tym stał się mistykiem. Łagodne niebieskie jego oczy poczęły być jak oczy dziecka, zapatrzone wiecznie i jakby utkwione w jakiejś dali. W ciągłym odosobnieniu i wobec otoczenia nadzwyczaj prostego a wielkiego, począł stary tracić poczucie własnej odrębności, przestawał istnieć jako osoba, a zlewał się coraz więcej z tym, co go otaczało. Nie rozumował nad tym, czuł tylko bezwiednie, ale w końcu zdawało mu się, iż niebo, woda, jego skała, wieża i złote ławice piasku, i wydęte żagle, i mewy, odpływy i przypływy, to jakaś wielka jedność i jedna, ogromna tajemnicza dusza; on zaś sam pogrąża się w tej tajemnicy i czuje ową duszę, która żyje i koi się. Zatonął, ukołysał się, zapamiętał – i w tym ograniczeniu własnego, odrębnego bytu, w tym półczuwaniu, półśnie znalazł spokój tak wielki, iż prawie podobny do półśmierci.”
Cały zaś opis eremickiego życia Skawińskiego w latarni morskiej wyraża nastrój zmęczenia cywilizacją i chęć wycofania się ze świata – godny podkreślenia, bo świadczący, iż w epoce pozytywizmu optymistyczna wiara w możliwości nauki, techniki i kultury materialnej nie dominowała bynajmniej tak bardzo, jak to się często przedstawia. Postawę tytułowego bohatera da się choćby odczytać jako dążenie do osiągnięcia buddyjskiej nirwany, którą to ideę według Zdziechowskiego mógł Sienkiewicz zaczerpnąć z zyskującej wówczas rozgłos filozofii Schopenhauera. „Latarnik” nie był jedynym przypadkiem tego rodzaju. W dziełach polskiej literatury pozytywistycznej pojawia się wątek przeżycia mistycznego, wobec którego przełamać się musi racjonalistyczny światopogląd – chrześcijańskiego, jak w noweli Sienkiewicza „Pójdźmy za nim” (1892), bądź bardziej ogólnego [1], jak w opowiadaniu Bolesława Prusa „Sen” (1890).
Błędem byłoby również utożsamianie atmosfery intelektualnej czasów pozytywizmu z – lewicowym w swej istocie – progresywizmem, świecką religią postępu. Rozpanoszona w Polsce przez kilkadziesiąt lat historiografia marksistowska klasyfikowała tzw. pozytywizm warszawski jako stojący kilka mniej na prawo od krakowskiej szkoły historycznej i środowiska stańczyków. Akurat w tej kwestii chyba miała rację. Przywoływani już tutaj Sienkiewicz i Prus, dwa czołowe nazwiska naszej kultury pozytywistycznej, byli obaj umiarkowanymi konserwatystami, co znajdowało wyraz zwłaszcza w ich publicystyce na tematy społeczno-polityczne. choćby jednak pozytywiści dalecy od konserwatyzmu schodzili się z prawicową wizją świata – a dystansowali od lewicowej – w niejednej istotnej kwestii.
Jeden z intelektualnych ojców pozytywizmu warszawskiego, Aleksander Świętochowski (1849-1938), wywołał burzę i ściągnął na siebie gromy po publikacji tekstu „Wskazania polityczne” (1882), w którym stanął na stanowisku bliskim trójlojalizmowi, kwestionując sens prób przywrócenia Polsce niepodległości. W późniejszych latach Świętochowski podążał natomiast stopniowo ku nacjonalistycznej prawicy, aż zakończył swoje długie życie jako publicysta zbliżonego do kręgów oenerowskich czasopisma kulturalnego „Prosto z Mostu” (1935-1939).
Nawet pozytywiści demonstrujący stereotypową dla tego okresu niechęć do metafizyki niekoniecznie plasowali się z tego powodu na pozycjach liberalnych czy tym bardziej lewicowych. Niech zaświadczy o tym przypadek jednej z najbardziej niezwykłych postaci epoki, Andrzeja Niemojewskiego (1864-1921), który w 1906 r. założył i do końca życia redagował czasopismo „Myśl Niepodległa”. Ten pisarz i publicysta późnego pozytywizmu w swoich tekstach dawał wyraz przekonaniu, iż rozwój wiedzy naukowej musi i powinien doprowadzić do wyrugowania religii ze świadomości społecznej (choć sam debiutował na łamach skrajnie konserwatywnego czasopisma „Kraj”, wydawanego przez polskich zachowawców w Petersburgu). Począwszy od wydarzeń 1905 r. potępiał socjalistyczną rewolucję (zarówno w internacjonalistycznym wydaniu SDKPiL i PPS-Lewicy, jak i niepodległościowym PPS-Frakcji) jako bandytyzm i barbarzyństwo, a jednocześnie pozostawał zaciekłym przeciwnikiem Narodowej Demokracji i jej przywódcy Romana Dmowskiego [2]. Wraz z wieloma endekami i konserwatystami znalazł się jednak w gronie 69 osobistości, które 23 sierpnia 1914 r. podpisały i przesłały na ręce wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza, głównodowodzącego rosyjskiej armii, uroczysty telegram utrzymany w tonie lojalizmu.
Od 1907 r. w swoich poglądach łączył przy tym Niemojewski pozytywizm i scjentyzm z antysemityzmem. Rozprawie z żydami i z judaizmem poświęcił, poza wieloma artykułami, książkę „Dusza żydowska w świetle Talmudu” (1914) oraz broszury „Skład i pochód armii piątego zaboru” (1911) i „Etyka Talmudu” (1917). Na krótko przed śmiercią Niemojewskiego, w 1920 r., w siedzibie redakcji „Myśli Niepodległej” założony został Instytut Żydoznawczy, a sam redaktor naczelny wziął udział w pierwszym posiedzeniu jego władz. Nie pamiętam już, w czyjej książce zetknąłem się z określeniem poglądów Niemojewskiego jako „konserwatywno-rewolucyjnych”, ale uderza mnie ono swoją trafnością. Bo gdyby Niemojewski pożył dłużej, mógłby stać się – obok takich autorów jak Jan Emil Skiwski (1894-1956) czy Jan Stachniuk (1905-1963) – jednym z intelektualnych ojców polskiego odpowiednika tego kierunku ideowego, który po II wojnie światowej zasłynął w zachodniej Europie pod imieniem Nowej Prawicy [3].
Oczywiście, pozytywizm nie musiał wcale iść w parze z nastawieniem antyreligijnym. Za przykład niech posłuży ostatni z wielkich przedstawicieli krakowskiej szkoły historycznej, Michał Bobrzyński (1849-1935). Jako historyk był zdeklarowanym pozytywistą. W przedmowie do drugiego wydania (1880) swej najgłośniejszej książki, „Dziejów Polski w zarysie”, sam potwierdził wpływ, jaki na polu metodologii i filozofii nauki wywarł na niego niechętny chrześcijaństwu i religii historyk angielski Henry Thomas Buckle (1821-1862), materialista i zwolennik determinizmu geograficznego. I nie tylko jako historyk – również jako myśliciel polityczny: konserwatyzm Bobrzyńskiego ma charakter świecki, jest konstrukcją zbudowaną na przesłankach socjologicznych, bez odwoływania się do religii. Osobiście jednak Bobrzyński pozostał pobożnym katolikiem, wzbudzającym pewne zdziwienie faktem, iż do kościoła zawsze nosił ze sobą Pismo Święte w wydaniu greckim (i tylko po grecku je czytał, nie uznając przekładów Biblii na języki narodowe).
Poświęciłem tu uwagę głównie Polsce, ale na tle epoki nie stanowiła ona wyjątku. Do intelektualnej odbudowy i odnowy francuskiego konserwatyzmu w drugiej połowie XIX wieku [4] walnie przyczynili się pozytywistyczny historyk Hippolyte Taine (1828-1893) oraz stojący na pograniczu romantyzmu i pozytywizmu filozof Ernest Renan (1823-1892). O innym – niemieckim – wpływowym pozytywiście pisałem wcześniej w szkicu „Konserwatyzm w myśli prawno-państwowej Georga Jellinka”.
Leszek Kołakowski w znakomitej monografii na ten temat [5] do filozofii pozytywistycznej zalicza również jej schyłkowe nurty – niemiecki empiriokrytycyzm i francuski konwencjonalizm – które rozwijając do ostatecznych konsekwencji refleksję nad nauką jako głównym źródłem wiedzy, doprowadziły do dekonstrukcji materialistycznej wizji świata. Należący do najważniejszych konwencjonalistów matematyk i filozof Édouard Le Roy (1870-1954) był zarazem jednym z czołowych teoretyków modernizmu katolickiego. Z kolei empiriokrytycyzm Richarda Avenariusa (1843-1896) i Ernsta Macha (1838-1916) mimo stałych zapewnień o własnej naukowości ma wiele wspólnego z tradycyjną wizją świata, ale w jej wersji pogańskiej, przedchrześcijańskiej. Ten ostatni sąd wymaga jednak obszerniejszego uzasadnienia, więc może napiszę je kiedyś osobno.
Pozytywizm jako tradycja intelektualna może być użytecznym źródłem inspiracji dla myśli prawicowej i konserwatyzmu również dzisiaj. Z jednej strony, dostarcza odtrutki na płaczliwy, nadmierny subiektywizm i relatywizm dzisiejszej filozofii liberalnej i lewicowej. Z drugiej strony, chroni przed często spotykanym w chrześcijańskich środowiskach politycznych nadmiernym szafowaniem koncepcją prawa naturalnego, co prowadzi do sentymentalnej, wyidealizowanego obrazu świata – a potem do płaczliwych narzekań, iż rzeczywistość go nie odzwierciedla.
Adam Danek
[1] Czyli dającego się zaliczyć do tego, co w filozofii religii nazywa się mistyką naturalną.
[2] Warto w tym kontekście przytoczyć wspaniałe świadectwo, jakie Niemojewskiemu wystawił Brzozowski, pisząc: „Niemojewski jako organizacja pisarska należy u nas do wyjątków. Ma on w sobie wiecznie obecnego ducha buntu i otwartymi nozdrzami wciąga atmosferę burzy, bitwy. On, który pośród współczesnych pisarzy rozśpiewanych i rozżalonych robi dziwne wrażenie, jak gdyby jeden z tych, co sypiają głową o siodło wsparci, a nie rozstają się z pancerzem, jeden z tych, co na biwakach umieją się zatopić w jakichś dawnych walk i bojów dziejach, jeden jedyny kocha walkę za to, iż jest walką, a więc za niebezpieczeństwo, rozpęd, świst kul koło ucha. On jeden niemal wreszcie pośród liryków przedstawiciel wojującego intelektu, nie ulegający niczemu prócz podszeptu własnej, zbuntowanej przeciwko autorytetowi myśli.” (Stanisław Brzozowski, Współczesna powieść polska, Stanisławów 1906, s. 203.)
[3] Poszukiwanie korzeni Nowej Prawicy jeszcze przed wojną jest uzasadnione, o czym świadczy m. in. przykład Louisa Rougiera (1889-1982). Ten francuski filozof w okresie międzywojennym zwalczał tomizm, bronił zaś tradycji filozoficznej Ernesta Renana. W 1979 r., będąc już w sędziwym wieku, Rougier wstąpił do stowarzyszenia GRECE, głównego ośrodka francuskiej Nowej Prawicy.
[4] Obszerne omówienie tej roli Taine’a i Renana w: Arkadiusz Barut, Egotyzm, etyka, polityka. Myśl konserwatywna Maurycego Barresa, Kraków 2009, passim.
[5] Leszek Kołakowski, Filozofia pozytywistyczna. Od Hume’a do Koła Wiedeńskiego, Warszawa 1966.
Myśl Polska, nr 51-52 (18-25.12.2022)