Bilans „polityki wschodniej”

myslpolska.info 1 час назад

W sferze koncepcyjnej na początku III Rzeczypospolitej z różnych powodów, w tym rekrutowania elit spośród ludzi niekompetentnych, pozbawionych wiedzy i wyobraźni o rywalizacji międzynarodowej, zabrakło pomysłu na ochronę dotychczasowego stanu posiadania.

Lekceważący stosunek do dorobku PRL, urazy wobec reżimu komunistycznego i nienawiść wobec ZSRR, które przeniesiono na Rosję, przeszkadzały w dokonaniu racjonalnej konceptualizacji, jak w nowym układzie geopolitycznym zabezpieczyć się na wypadek kolejnych uzależnień. Liberalnym neofitom przyświecały dwa cele: wyrwać się jak najszybciej w stronę Zachodu, niezależnie od tego, jakie będzie w nim miejsce dla Polski oraz zerwać wszelkie więzi ze Wschodem, kojarzącym się z imperialną zależnością. Fascynacja i idealizowanie Zachodu przez nowych funkcjonariuszy systemu spowodowały, iż sprawy państwa, własności i władzy bezkrytycznie powierzono protekcji Zachodu.

Zabrakło zdiagnozowania własnego interesu w zderzeniu z interesami innych uczestników stosunków międzynarodowych, w tym sojuszników i partnerów oraz wspólnot, które przedkładają interesy zbiorowe nad partykularnymi. Polskie elity rządzące nie nauczyły się nigdy traktować w sposób priorytetowy interesów żywotnych, to jest najważniejszych preferencji z punktu widzenia państwa i narodu, związanych z zapewnieniem suwerenności, autonomii decyzyjnej i tożsamości. w tej chwili widać to bardzo wyraźnie na tle decyzji liderów unijnych i biurokratów brukselskich oraz w kontekście narzucanych kontraktów zbrojeniowych przez mocarstwo hegemoniczne zza Atlantyku, iż polskich decydentów nie stać ani na asertywność, ani na determinację w obronie własnych racji.

Strategiczna porażka

Wybór strategii rywalizacyjnej w stosunkach z Rosją od lat dziewięćdziesiątych ub. stulecia skazywał politykę wschodnią (rozumianą jako część polityki zagranicznej) na porażkę. Stawiając na wyłączność opcji euroatlantyckiej polscy decydenci być może bezwiednie podpisali się pod koncepcją amerykańskiego politologa Samuela Huntingtona o współczesnym „zderzeniu cywilizacji”. Odpowiadała ona historycznemu nastawieniu do Rosji jako „metafizycznego” zła i „wieczystego” wroga, a zatem niemożliwe stało się poszukiwanie jakiegoś modus vivendi, bez wzajemnego szkodzenia sobie. Maniakalne skupianie się polskiej klasy politycznej na zagrożeniach ze strony Rosji usuwało z pola widzenia rzeczywiste szkody dla suwerenności, jakie wynikają z podporządkowania się interesom wielkich koncernów i zachodnich ośrodków decyzyjnych. Odwracanie uwagi od realnych problemów egzystencjalnych w stronę zbrojeń i militaryzacji gospodarki dzieje się kosztem nowego zniewolenia, kolonizacji i wasalizacji wobec potęg zachodnich.

Lech Mażewski celnie przypomina, iż właśnie wtedy była okazja, aby stworzyć naturalną przegrodę geopolityczną między Zachodem a Rosją, która dawałaby nie tylko komfort środkowoeuropejskiego bezpieczeństwa, ale i możliwości autonomicznego wykorzystania szlaku komunikacyjno-tranzytowego między wielkimi gigantami sceny euroazjatyckiej – wspólnotami zachodnioeuropejskimi a poradzieckim Wschodem (Czy los Ukrainy mógł być inny? „Do Rzeczy”, 3-9 listopada 2025).

Niestety, wbrew rozumowi i zdrowemu rozsądkowi zwyciężyła blokowa logika podziałów przejętych z czasów „zimnej wojny”. Polscy politycy okazali się nie tylko bezmyślni i bezwładni, ale i pozbawieni jakiejkolwiek wyobraźni geopolitycznej. Zdemoralizowani i skorumpowani jeszcze jako opozycja antykomunistyczna przez służby zachodnie, w nowej sytuacji nie byli w stanie ani wysilić się na oryginalność koncepcyjną, ani na odwagę przeciwstawienia się suflerom zachodnim. Być może w środowisku Lecha Wałęsy pomysły o „NATO-bis” miały jakiś przebłysk samodzielności, ale zostały zakrzyczane jako niemal zdradzieckie. Wymagały intelektualnego dopracowania, ale nikomu wtedy na tym nie zależało.

W pluralnym społeczeństwie demokratycznym rządzący powinni liczyć się z wolnością artykułowania rozmaitych poglądów, często sprzecznych, a także niewygodnych dla politycznego establishmentu. Jedynie na drodze ucierania stanowisk w publicznej debacie można dochodzić do rozwiązań zbliżonych do konsensusu, czyli braku sprzeciwu. Konsens, w rozumieniu pełnej zgody, jest nieosiągalny w życiu społecznym. Polacy od początku przemian ustrojowych byli w sposób naturalny podzieleni pod względem politycznym i światopoglądowym. Nie powinno więc dziwić żadnej władzy, iż zawsze mieć będzie przeciw sobie silną opozycję, nie tylko w formie partii politycznych, ale i w postaci opinii społecznej.

W sprawach rosyjskich i ukraińskich istnieją od początku rozbieżności zarówno co do przyczyn konfliktu, jak i skutków bezwarunkowego poparcia strony ukraińskiej. Można by je uznać za naturalną cechę debaty, wolnej od dogmatów i nakazów ideologicznych. Tymczasem już od „pomarańczowej rewolucji” na Ukrainie jesienią 2004 roku, która oznaczała aktywne zaangażowanie Zachodu w modelowanie jej ustroju, zaczęło się narzucanie jednej interpretacji zdarzeń, co z czasem przybrało formę krucjaty ideologicznej i psychologicznej presji na wyrażających inne zdanie. niedługo zaczęły odsłaniać się pokłady fałszerstw, manipulacji i hipokryzji. Stara prawda głosi, iż gdy moralne slogany usprawiedliwiają błędne decyzje, prędzej czy później dochodzi do kompromitacji rządzących. Obserwujemy właśnie objawy paniki ośrodków propagujących oficjalną wykładnię, co oznacza załamanie całego systemu kłamstw, jakie towarzyszą od samego początku konfliktowi ukraińskiemu.

Polowanie na czarownice

Szczególnie bezproduktywna jest ofensywa polityczna i propagandowa do walki z „rosyjską dezinformacją”. Jak dotąd, żadna z oficjalnie powołanych komisji, ani żaden z raportów przygotowanych na zamówienie władz nie wskazały jednoznacznie na bezpośrednie rosyjskie zaangażowanie w tego rodzaju aktywność. Podobnie służby kontrywiadowcze operują ogólnikami, insynuacjami, pomówieniami i domysłami, a nie twardymi dowodami. Upadek rakiety w Przewodowie czy wtargnięcie „papierowych” dronów nad Polskę okazały się wstydliwą prowokacją i szytą grubymi nićmi intrygą. Choć politycy zarzekali się, iż mają dowody na agresywność Kremla, w sumie niewielu udało się przekonać do tej wersji wydarzeń. W rzeczywistości wzniecano panikę, pobudzano poparcie dla transferu kolejnych środków na zbrojenia, a przy okazji marginalizowano opór społeczny poprzez nagonkę dyfamacyjną wobec głosów krytycznych. Chodziło o podważenie „suwerenności poznawczej” polskich komentatorów, mających odwagę myśleć samodzielnie.

Wydawało się, iż czasy monopolu informacyjnego minęły bezpowrotnie wraz z systemem opartym na „ideokracji” z czasów realnego socjalizmu. Świadomy i zorganizowany powrót do kontroli „poprawności politycznej” i „prawdy ideologicznej” w badaniach naukowych i w mediach wynika być może z ignorancji, braku pamięci, a może ze zwykłej głupoty i efektu wieloletniego „prania mózgów”. Władze państwowe i ich akolici roszczą sobie prawo piętnowania każdej narracji, która nie odpowiada oficjalnej wykładni politycznej. W tym kontekście nasuwa się pytanie, kto w dzisiejszej Polsce i na jakiej podstawie posiadł monopol nieomylności we wszystkich sprawach, które podlegają osądowi społecznemu.

Zwalczanie nieprawomyślnych sądów i wszelkiego rodzaju „myślozbrodni” jest wynikiem narzucenia większości społeczeństwa manichejskiego wizerunku konfliktu ukraińskiego, opartego na walce dobra ze złem. Rosja jest przedstawiana jako wróg, któremu nie wolno przyznać żadnej racji. Jednocześnie relatywizuje się zbrodnie Izraela w Gazie, a ukraińską politykę, ulegającą od lat mafizacji, wyłącza się spod wszelkiej krytyki. Prowadzi to do absurdalnych osądów, ale co najgorsze, zastraszania i zamykania ust tym wszystkim, którzy choć są w mniejszości, mają prawo do własnych ocen.

Obecnie, gdy same Stany Zjednoczone przyznają, iż są współodpowiedzialne za wybuch wojny na Ukrainie, polskie władze uporczywie podtrzymują fałszywą narrację o wyłącznej odpowiedzialności Rosji. Stadne myślenie i brak cywilnej odwagi, a przede wszystkim oportunizm i koniunkturalizm polityków z całego spektrum sceny politycznej (poza Leszkiem Millerem i partią Grzegorza Brauna) uniemożliwiają przeprowadzenie jakiejkolwiek rozsądnej debaty, która pozwoliłaby zracjonalizować dotychczasowe myślenie.

Wynika to w dużej mierze z braku samodzielności i umiejętności obrony własnego stanowiska. Jest to przypadłość polskich elit rządzących, znana od stuleci. Uleganie obcym wpływom, skłonność do bezkrytycznego naśladownictwa i nieumiejętność uczenia się na błędach prowadziły nieraz państwo polskie do katastrof. Wydaje się, iż w tej chwili zbliżamy się bardzo niebezpiecznie do takiej granicy, kiedy losy narodu znalazły się w rękach nieodpowiedzialnych i działających na szkodę zbiorowości polityków.

Działanie na własną szkodę

Brak „niepodległości myślowej” paraliżuje inicjatywność i kreatywność w zakresie definiowania i artykułowania słusznych interesów. Obserwujemy przy tym irracjonalne działania na własną szkodę, kiedy sprawy wymagające rewizji, a przynajmniej korekty, podlegają dogmatyzacji i szantażowi psychologicznemu (jest to tzw. szantaż ukraiński). Oprócz sloganów i pustosłowia przeciętni obywatele nie słyszą żadnego racjonalnego uzasadnienia, dlaczego Polska musi poświęcać wieloletni dorobek swoich obywateli na ołtarzu solidarności z Ukrainą, której interesy są rozbieżne, a choćby sprzeczne z interesami polskimi. Skąd bierze się bezwarunkowe zobowiązanie do odpowiedzialności za losy Ukrainy i konieczności utrzymania jej naszym kosztem?

Negatywne skutki tego stanowiska wyrażają się nie tylko w ogromnych nakładach materialnych i logistycznych. To także bolesna strata w kategoriach tożsamościowych. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, iż wpuszczanie obcego elementu do własnego domu prowadzi do rozmycia barier ochronnych i utraty odporności na „infekcję” obcym pierwiastkiem narodowym i kulturowym. Polska prowadzi niebezpieczną i szkodliwą politykę migracyjną. Przede wszystkim nie ma wizji spójności państwa pod względem narodowościowym, otwierając się na silne lobby ukraińskie i działania agenturalne, potencjalnie odśrodkowe i separatystyczne. O ile Ukraina, sięgająca do ideologii nacjonalistycznej stawia na homogeniczną politykę narodowościową, o tyle Polska przyznając pełnię praw Ukraińcom, wyzbywa się tego atutu swojej tożsamości, ulegając obcej etnokolonizacji.

Rzeczpospolita znajduje się w napiętej sytuacji skłócenia z największym sąsiadem na wschodzie, tj. Rosją, a także z Białorusią. Stosunki z Litwą i Ukrainą są natomiast funkcją wrogości wobec tych poprzednio wymienionych państw. To nie jest żadna „polityka wschodnia”. To raczej pospolite awanturnictwo, nieodpowiedzialne marnowanie możliwości i zasobów. W sumie bowiem Polska poświęca wszystkie swoje interesy na rzecz antyrosyjskiego i antybiałoruskiego frontu (mobilizacja zbrojeniowa, zamykanie granic, zamrożenie stosunków dyplomatycznych z Rosją, odcięcie od tanich źródeł zaopatrzenia energetycznego, rezygnacja z zysków transportowych, przemilczanie strat polskich rolników w wyniku importu ukraińskich płodów rolnych, darmowy przesył energii, brak kontroli nachodźców i in.). Tymczasem racjonalna polityka jest warunkiem powiększania komfortu bezpieczeństwa i korzystnej współpracy na dłuższą metę, także poza horyzont czasowy w tej chwili rządzących, z myślą o przyszłych pokoleniach.

Porzuceni Polacy

Na ołtarzu wojny ukraińsko-rosyjskiej zostały poświęcone interesy Polaków rozproszonych na Wschodzie. O ile jednak w sprawie Andrzeja Poczobuta, odznaczonego przez prezydenta RP Orderem Orła Białego, wciąż realizowane są boje ze względów ideologicznych o jego uwolnienie, o tyle o tysiącach rodaków na Ukrainie i na Litwie praktycznie zapomniano. w tej chwili jedynie potomkowie Polaków Kresowych sprzeciwiają się tej obojętności i świadomym zaniechaniom. W czasie dramatycznych napięć w stosunkach z Rosją żaden polityk nie wspomni choćby o rodakach w tym państwie. Radykalna polityka eliminowania dyplomatycznej obecności Rosji w Polsce prowadzi do retorsyjnego ograniczania opieki konsularnej nad Polakami w ogromnej przestrzeni rosyjskiej. To karygodne skazywanie ich na niepotrzebne życiowe utrudnienia, a choćby osobiste tragedie.

Polskie elity rządzące pretendują do ról przywódczych w Europie, ale nie potrafią wypełnić ich treścią, która znalazłaby trwałe poparcie na kontynencie. Narody wnoszące obiektywny wkład w historię świata są w stanie przemienić uczucia swoich obywateli w świadomość misji lub specjalnej roli. choćby państwa małe, takie jak Finlandia czy Węgry są w stanie zaznaczyć swój sposób rozumienia uniwersalnych wartości, jakimi jest na przykład pokój oparty na dialogu czy bezpieczeństwo sąsiedzkie. Każde państwo myśli o ochronie stanu posiadania i nie zamierza rezygnować z obrony swoich interesów. Widać przecież wyraźnie, jak państwa o wiele zamożniejsze od Polski nie rwą się do radykalnego zwiększania budżetów wojennych kosztem bezpieczeństwa socjalnego swoich obywateli.

Świadomość uniwersalności misji narodowej, mimo iż jest umocowana w tradycji romantycznej („Polska Chrystusem narodów”), dzisiaj nie ma żadnego przełożenia na cele i interesy Polski w środowisku międzynarodowym. Bredzenie o roli „moralnego kompasu” czy „europejskiej latarni” jest dowodem całkowitego oderwania od realiów. Wprawdzie konflikt na Ukrainie, podsycany od początku przez państwa zachodnie, z udziałem Polski, przesunął centrum wydarzeń z zachodu na wschód kontynentu europejskiego, ale wynikiem tego jest jedynie złudne wrażenie, iż Polska stała się „państwem rozgrywającym”. Przekonanie o swojej wyjątkowości jest efektem chciejstwa i pychy oraz arogancji moralnej, a nie zmysłu strategicznego polskich polityków. Postawili oni Polskę na pozycji „państwa frontowego”, podżegającego do bezpośredniego starcia z Rosją, co jest wynikiem obsesyjnej rusofobii, a nie racjonalnej kalkulacji. Jest także konsekwencją gorliwego wykonywania instrukcji zachodniej koalicji wojennej.

Chaos i pogoń za mirażem

Tymczasem Ukraina stawia na swoją wyjątkowość, nie tylko ze względu na wymyśloną historię Wielkiej Rusi Kijowskiej, z którą przecież – oprócz związków terytorialnych – nie ma nic wspólnego, ale także ze względu na zasługi w obronie Europy – też wymyślone – przed agresywną Rosją. Na tym tle armia ukraińska niedługo stanie się, niezależnie od bilansu wojny rosyjsko-ukraińskiej, symbolem obrony Europy przed „wschodnim barbarzyństwem”, a bezmyślne rządy i proukraińskie media w Polsce podpiszą się pod taką absurdalną i w sumie szkodliwą dla siebie diagnozą.

Przy tej okazji widać wyraźnie, iż polityka Polski wobec sąsiadów na Wschodzie nie jest wynikiem dalekowzrocznego planowania, a jedynie emocjonalnej, by nie powiedzieć głupiej awersji. Polska polityka wschodnia, zamiast skupiać się na priorytetowym pokojowym ułożeniu relacji z najważniejszym aktorem tej przestrzeni, czyli Rosją, została w ostatniej dekadzie oparta na eklektycznym zestawie chimerycznych pomysłów, nawiązujących do międzywojennej idei „Międzymorza” („strategiczne partnerstwo” z Ukrainą, Partnerstwo Wschodnie, Bukareszteńska Dziewiątka, Inicjatywa Trójmorza, Trójkąt Lubelski). Przy okazji niszczono dotychczasowe formaty subregionalne, sprawdzone w działaniu i oparte na spójnej tożsamości uczestników, jak Grupa Wyszehradzka. Nowe twory stały się jedynie echem koniunkturalnych amerykańskich projektów „osaczenia” Rosji. Kolejny raz okazało się, iż polskie rządy nie rozumieją prawideł geopolitycznych, wynikających przede wszystkim z geograficznego położenia i stosunku sił między ścierającymi się masywami potęgi.

Wiele znaków wskazuje na to, iż zbliża się czas przewartościowań stanowiska państw europejskich wobec sytuacji na Ukrainie. Czechy są kolejnym podmiotem – po Węgrzech i Słowacji – zdolnym podważać prowojenne zapędy brukselskich namiestników. Nie da się dłużej lekceważyć rzeczywistej sytuacji na frontach oraz diagnoz pokazujących patologię tej wojny. Jej negatywne skutki w postaci korupcyjnych układów finansowych rozlewają się także na Polskę (kryptoportfele, fikcyjne kontrakty, tajne systemy prowizji, handel bronią, wykup firm i mieszkań, brak kontroli nad przepływami finansowymi, brak nadzoru potężnych przepływów logistycznych i in.), choć rządzący ciągle udają, iż naród jest na tyle ślepy, iż nie widzi wlewających się w nasze granice niegodziwości.

Czas na przebudzenie

Dlatego konieczne jest pilne przebudzenie. Potrzebna jest większa mobilizacja środowisk niezależnych i stających w obronie polskiego interesu. Motyw jednoczenia społeczeństwa wokół rządzących w imię racji stanu stał się wyświechtanym frazesem, który nie niesie ze sobą żadnych wartości, poza identyfikacją wojujących ze sobą „plemion” w imię „choroby na Rosję”.

Na Ukrainie mamy do czynienia z wieloma patologiami, których prawdziwe diagnozy wywołują oburzenie komentariatu skupionego wokół władz. Nie trzeba być wyrafinowanym badaczem, aby nie dotrzeć do rozmaitych raportów, pokazujących kleptokratyczną i pasożytniczą naturę tamtejszych rządów, nie mówiąc o braku konstytucyjnej legitymizacji władzy prezydenta. Dlaczego te kwestie nie interesują analityków zajmujących się Wschodem? Dlaczego nie bada się negatywnych konsekwencji manipulowania opinią społeczną, jeżeli chodzi o nastawienia do sąsiadów? Już dzisiaj widać jak na dłoni, iż bazowanie na naiwnym stosunku do Ukraińców obraca się przeciwko nim samym.

Inne wyzwania odnoszą się do krytycznego spojrzenia na wewnętrzny i zewnętrzny lobbing ukraiński, który decyduje o dostępie do stanowisk państwowych i wpływie na procesy decyzyjne. Dziwnym zjawiskiem jest także bezdenna naiwność, tolerancja i dobrowolne ustępowanie w rozmaitych środowiskach, od szkół i uczelni wyższych począwszy, poprzez służbę zdrowia, sądownictwo, policję, na mediach i urzędach centralnych kończąc, na rzecz pretensji i roszczeń, ochrony symboliki banderowskiej oraz bezwarunkowego zapewnienia szerokich potrzeb przybyszom z Ukrainy. W rezultacie mieszkańcy własnego kraju czują się obywatelami drugiej kategorii w porównaniu do nieproszonych gości.

Przez ostatnie lata ukrainofilia i rusofobia przesłaniały rządzącym, ale i wielu akolitom władzy tę zasadniczą prawdę, iż Polska nie musi być ani proukraińska, ani antyukraińska. Podobnie jak nienormalna jest skrajna prorosyjskość i antyrosyjskość. Wyłącznie propolskie ustawienie busoli politycznej powinno oznaczać bezwzględną ochronę własnych interesów i takich perspektyw rozwojowych, aby obronić dobrostan polskich obywateli. Tylko taka postawa w ostatecznym rozrachunku zasługuje na miano patriotycznej, a nie zdradzieckiej.

Prof. Stanisław Bieleń

Myśl Polska, nr 47-48 (23-30.11.2025)

Читать всю статью