Czas płynie tak szybko, iż zwyczaje i rzeczy zmieniają się szybciej niż upływa dekada. Musimy cały czas się adaptować – bo wszystko jest inaczej niż kiedyś. Małe selektywne podsumowanie (zachęcam do dodawania swoich typów) – co było inaczej 10 lat temu…
Praca z domu a nie w biurach. To załatwiła pandemia, zrobiła to błyskawicznie i na razie …nieodwracalnie. Dawniej pracę w biurze traktowało się jako świętość, a robota w domu była postrzegana jako niecodzienne zjawisko, na które trzeba było uzyskać pozwolenie. Niektóre firmy jedynie eksperymentowały z „gorącymi biurkami” (rezygnowały z przypisywania pracowników do biurek i pokojów), ale to raczej z uwagi na duży udział wyjazdów i spotkań z klientami poza biurem. Pandemia wywróciła wszystko i praca w domu (gacie na dole, koszula na górze) to standard dla wszystkich. Jesteśmy tak do tego przyzwyczajeni, iż choćby akceptujemy postępująca abnegację (po co się myć, jak nie idę do pracy), nowe formy ubioru (piżamo-garnitur) i choćby zagrożenie silnymi zmianami psychicznymi i samoizolacją – ale w większości pracujemy (w tych zawodach co się da) z domu. Maksymalnie można rozważać systemy 2/3 lub 3/2 i okresowe spotkanie kolegów w biurze, ale z oporami. Zanikają więc wieloletnie tradycje nic nie robienia w pracy, fajnych imienin z ciastem i herbatą lub też jakichkolwiek innych pretekstów, żeby nie pracować – bo i tak w biurze nic nie mieliśmy do roboty – teraz pracujemy (ale i nie pracujemy) z domu. Firmy, które się do tego dostosują (zadaniowe metody pracy) wygrywają a choćby chwalą – zmniejszenie powierzchni biur i tak naprawdę inna funkcjonalność biura – to nie pokoje pracowników, ale rodzaj „front end” organizacji, obszar do spotkań z klientami lub wewnętrznych zespołów i realne wykorzystanie „gorących biurek” dla tych którzy się akurat zaplączą do biura. Generalny efekt – pozytywny, ale czasami jednak warto do tego biura przyjść.
Trudne życie prezydentów i premierów oraz zajmowanie gmachów parlamentu. Dekadę temu pewne obszary polityki uchodziły za świętość. choćby jeżeli było gorąco w czasie wyborów to potem władza zmieniała się demokratycznie i jakieś zasady kultury obowiązywały. Dziś przykład największych (USA, Brazylia) państw to zupełnie co innego – wybory to jedno, ale bałagan musi być. Standardem stają się zamieszki powiązane z zajmowaniem i plądrowaniem parlamentów oraz budynków rządowych. Ustępujący prezydenci (USA, Czechy) albo premierzy i ministrowie, wcale już nie żyją spokojnie, bo przeszukania, zarzuty i następnie sprawy sądowe to standard nie tylko latynoamerykański, ale wszystkich państw świata. Polityka zawsze byłą brudna, ale teraz brudy pierze się publicznie i z przytupem. Generalny efekt – słabo, szczególnie iż niedługo wybory będą także w Polsce.
Drukowanie pieniędzy to nowa dziedzina ekonomii. Znowu można mówić, iż kiedyś było inaczej – przynajmniej w ekonomii obowiązywało coś w rodzaju „ekonomicznego prawa zachowania masy” – pieniądze biorą się z efektów pracy, więc raczej należy wydawać je rozważnie. w tej chwili obowiązuje „nowa ekonomia” – pieniądze biorą się… z drukarki. Lekarstwem na problemy (szczególnie z poparciem sprawujących władze rządów) staje się metodyka znana z Wenezueli czy dawnej Argentyny – rozdać podwyżki lub wygenerować jakieś kolejne mityczne fundusze. Powszechnie zmienia się rola państwa – odeszła już dawno pamięć o Margaret Thatcher i jej podstawowym fundamencie polityki, iż państwo nie ma własnych pieniędzy tylko pieniądze od swoich obywateli. Teraz jest zupełnie odwrotnie – państwo jest rodzajem „dobrych dziadków” przynoszących koperty pod choinkę, ale i też co kilka miesięcy. Dotacje, subwencje, gwarancje, fundusze celowe, dodatki – zastępują normalne systemy płacowe, a podatki zmieniają się w tak innowacyjny sposób, iż wygląda na to, iż wszyscy płacą mniej a pieniędzy z podatków jest więcej. Nikt już nie wiąże pracy i wartości z przychodem, bo wiadomo, iż pieniądze da się zrobić wirtualnie, a statystyka wydatków państwowych to nie jest nauka ścisła (o czym już przekonywały kiedyś władze greckie), ale elastyczny system chowania kwitów do szuflady i „chwilówek” których nie pokazujemy na zewnątrz. Generalny efekt – dekada zmierzania ku katastrofie – tu warto zajrzeć do Wikipedii i prześledzić gospodarkę Wenezueli (szczególnie po 2010 roku) co zaczyna być „nowym wzorcem metra” dla dużej ilości państw i ich rządów.
W mediach można powiedzieć dowolne bzdury i nie ma żadnego problemu. Proces przyśpiesza w ostatnich latach i adekwatnie obejmuje już całość komunikacji medialnej – zarówno dotyczącej wszelkiej maści celebrytów jak i wszelkiej maści polityków. Mało kto pamięta już Illonę Staller – urodzoną na Węgrzech gwiazdkę porno, która dokonała jako jedna z pierwszych mariaży sektora erotycznego z polityką (przynajmniej pokazała to publicznie) i dostała się do parlamentu włoskiego (jako Cicciolina). Ilona znana była z wystąpień polegających na każdorazowym odsłonięciu pokaźnego biustu przed kamerą (po czym nieważne było co dalej mówiła do mikrofonu) i choćby przejechała na tym całą kadencję. Można też powiedzieć, iż show był obecny także w polityce polskiej i w latach 90-tych w formie Polskiej Partii Piwa, czy też w USA przy kandydowaniu na gubernatorów wielu zawodników pokazowych walk zapaśniczych. Różnica dawniej a dziś jednak chyba była, bo kiedyś media nie traktowały wygłupów poważnie tylko jako rodzaj przerywnika w normalnych wiadomościach. Znakiem czasów jest, iż obecnie, to właśnie wygłupy są częścią wystąpień wszystkich polityków i teraz oglądając media to adekwatnie czekamy na taki przerywnik, żeby ktoś powiedział coś dość normalnego i sensownego. Niestety rola mediów jest druzgocząca – bo kiedyś jednak nie puszczało się ewidentnych fejków, przekłamań czy bzdur, a sami politycy (czy też celebryci) mieli choćby minimalny poziom samooceny i przyzwoitości, dziś za pieniądze puści się wszystko. Generalny efekt – jeżeli to akceptujemy to podziękujmy sami sobie i naszym dziennikarzom (ten zawód chyba już powinien zmienić nazwę).
Na dodatek… media z kagańcem. Kiedyś artykuły prasowe (np. afera Watergate w Washington Post) ujawniające przestępstwa polityków obalały Prezydentów i przynosiły dociekliwym żurnalistom nagrody Pulitzera. Dziś po pierwsze nikogo to nie rusza (można powiedzieć dowolne bzdury, ale można i powiedzieć prawdę, a wtedy można zaprzeczyć i powiedzieć dowolne bzdury). Po drugie po „problematycznym” artykule zawsze można zmienić… dziennikarza lub redaktora naczelnego albo w końcu zamknąć gazetę lub zmienić stację radiową i telewizyjną. Powszechny system (wiele krajów) blokowanie mediów albo przez kaganiec (eliminacja z rynku) albo przez dodatkową karmę i obłaskawianie, będzie miał dramatyczne skutki w przyszłości. Metoda stosowana już w wielu krajach polegająca na kontrolowaniu lub wręcz blokowaniu mediów przez kaganiec (eliminacja z rynku) albo przez dodatkowa karmę i obłaskawianie, będzie mieć dramatyczne skutki w przyszłości.
Nowe pokolenie przestaje adekwatnie komunikować się z polityka i światem wiadomości, a każdy brak niezależnego nadzoru to nie tylko problem powstawania władzy absolutystycznej, ale samego wynaturzenia rządów. Każda organizacja nie poddawana obiektywnej krytyce i nie słuchająca krytyki staje się wynaturzona i zmierza ku degradacji, a więc niszczy się sama. Generalny efekt – degradujący, koniec czwartej władzy przyniesie końce kolejnych jej elementów.
Szkoła uczy wszystkiego, tylko nie tego co potrzebne. „Takie będą Rzeczpospolite jak ich młodzieży chowanie” – cytat z nudnej sztuki Kochanowskiego jednak tkwi w pamięci z lat szkolnych i jak każda starzejąca się osoba patrzę z małą euforią na system edukacji. Tym razem niestety jest to prawda. Badania europejskie potwierdzają stopniowy spadek wyników testów inteligencji kolejnej generacji nowych uczniów co może być jak kiedyś pisałem wynikiem zmiany naszego systemu życia, a może też i dramatycznej zapaści edukacji. Nie chodzi mi absolutnie o powrót do dawnego systemu, ale właśnie o jakikolwiek brak zmian i dostosowania się do nowych trendów. Brak indywidualizacji, dostosowania obszarów wiedzy (i poziomów nauczania) do poszczególnych uczniów, kompletnie przestarzałe i nieistotne w obecnym świecie zakresy wiedzy do nauczania i wreszcie traktowanie uczniów jako bezwolnych trybików jak z Pink Floydowskiego albumu i filmu – to choćby nie wszystko. Sam zawód nauczyciela staje się synonimem niskich płac, nieinteresującej kariery, udręki i braku zadowolenia – co w oczywisty sposób skutkuje tym, iż wszyscy rodzice uciekają z systemu szkół publicznych w sektor prywatny (to już dziś chyba na 100% możliwości wykorzystania zasobów finansowych rodziców). Generalny efekt – wg Kochanowskiego.
Codzienne życie… jak na polu minowym. Szybki rozwój cyfryzacji niestety przynosi zalew zagrożeń – adekwatnie na każdym kroku trzeba być czujnym. Plaga, a może już codzienność obecnej dekady – wyłudzenia dostępów do kont i informacji poprzez maile i wiadomości SMS-owe to standard. Próba kradzieży pieniędzy z kont bankowych i kart staje się codziennością. Powoli bezpieczniejsze zaczyna być chodzenie po nocy w ciemnych zaułkach z paczką banknotów w kieszeni. Zadziwia mnie zawsze też powolny sposób reagowania służb i prawa na zagrożenia – to wszystko zawsze jest kilka kroków do tyłu. Zawsze postulowałem, iż być może warto przerzucić choć część odpowiedzialności za cyberprzestępstwa zapoczątkowanie fałszywymi SMS-ami na operatorów sieci komórkowych. W końcu oni zachowują się trochę jak paser – umożliwiając rozsyłanie fałszywych SMS, ale też i biorąc za to opłatę – pewnie odpowiedzialność finansową – na pewno automatycznie postawiłaby zaporę choćby na pierwszej linii. Czujnym adekwatnie trzeba być wszędzie, bo też skorzystanie z jakiejkolwiek oferty promocyjnej (telewizja, internet, telefon, usługi cyfrowe) to oczywiste opłaty zaraz po skończeniu się czasu promocji i potem naliczają się kolejne obciążenia karty. W nowym cyfrowym świecie usług, ludzie z dawnych czasów czują się jak na prastarym leśnym dukcie opanowanym przez złoczyńców i drapieżne zwierzęta – cały czas trzeba mieć oczy dookoła głowy, a zaskórniaki schowane głęboko. Generalny efekt – ewolucja w kierunku dostosowania, licz na siebie – jeżeli nie pomoże się samemu, nikt Ci nie pomoże.
Bańki spekulacyjne i piramidy Ponziego, ale malowane w bardziej technologiczne barwy. To było w historii ludzkości od zawsze (choćby holenderskie tulipany w XVII wieku), ale w obecnej dekadzie nabrało nowego „technologicznego” szlifu. choćby w czasach komunistycznych w Polsce były piramidy spekulacyjne – po wczesnej serii niewinnych „listów i łańcuszków św. Antoniego” (należało przepisać list i wysłać do 10 swoich znajomych – i miało się coś dobrego wydarzyć, a zwiększało zużycie znaczków pocztowych i kopert). Gdzieś pod koniec lat 70-tych Polskę opanowała wielka fala piramidy finansowej (wpłać określoną sumę pieniędzy i wciągnij określoną liczbę znajomych, a oni zapłacą Tobie i sami zarobią). Kolejne warianty powtarzały się w wielu krajach i w kolejnych dekadach (złoto w Polsce, Madoff dla elitarnych inwestorów w USA), ale w ostatnich latach zmieniła się w wielką bańkę kryptowalut. Tu nowym elementem jest powiązanie wirtualnych zysków i wzrostu wartości z technologią i dołożenie kilku nazw (blockchain) i zawiłych technologicznie tłumaczeń, które nic nie wyjaśniają z innowacyjnymi nazwami walut (niektóre choćby będących żartem na początek). Okazuje się, iż w tej chwili im coś bardziej dziwnego tym lepiej i globalna piramida opanowała cały świat (z pewnymi problemami w ostatnim roku). Generalny efekt – im dziwniej tym lepiej, bańka zawsze pęknie, ale ktoś wyjdzie z kasą
Wszystko za kasę… ale może ESG? Kolejne lata i dekady wydają się jak zawsze bardziej komercyjne, a padają kolejne bastiony rzeczy których jak wydawało się nie można sprzedawać tylko za pieniądze. Cnota, moralność – to w końcu było na sprzedaż od dawna, a dobre imię, wiarygodność i dotrzymywanie zobowiązań poszło z dymem jakieś 40-50 lat temu. Kasa i wynik finansowy jako podstawowy wyznacznik działania przedsiębiorstw – widać to w postępowaniu w stosunku do klientów, gdzie podstawą jest „net margin” i to co szczególnie boli – najlepsza oferta nie jest skierowana do dawnych i lojalnych klientów (ich łupimy do skóry), ale tylko do nowych. Nie jest też tak ważne długofalowe budowanie marki i nazwy – w końcu firmy mogą łatwo się łączyć, kupować, sprzedawać i przede wszystkim transformować w coś nowego (a to można gwałtownie wypromować). Dawne loga i kolory można zaraz zastąpić i znowu promować coś nowego (ze specjalna ofertą). Jedyną jaskółką w świecie bezdusznych korpo jest ESG – zwrócenie uwagi na sprawy środowiskowe, współpracy z otoczeniem, pomocy dla innych i przestrzegania etycznych przepisów. Czy to chwilowa moda czy też jakiś głębszy trend? Generalny efekt – jeżeli ESG zadziała to może coś się będzie zmieniać.
Wojna jako akceptowalne działanie silniejszego. Clausewitzowe motta, iż „wojna to kontynuacja polityki innymi środkami” nigdy nie było tak aktualne. Ostatnia dekada i najpierw 2014 r. na Krymie a potem rosyjska inwazja 24 lutego ubiegłego roku pokazała ze coś co wydawało się niemożliwe… dzieje się adekwatnie tuż za progiem naszego domu. Gdyby obecne wypowiedzi Putina i jego popleczników były cytowane przez kogoś dekadę temu – uznane by to było za wytwór kompletnej fantazji, bo akceptacja brutalnej, siłowej agresji nie może mieć miejsca we współczesnym świecie. Tymczasem cześć krajów, cześć społeczeństw i większość samych Rosjan uważa to za coś wspaniałego, wzniosłego i akceptowalnego, a mordowanie cywilów, śmierć tysiąca żołnierzy, niszczenie budynków i fabryk – to przecież normalna polityka. Tu naprawdę… świat oszalał i znowu zrzuciliśmy naskórek cywilizacji w jakimś obłędnym pędzie do samozniszczenia. Generalny efekt – jeżeli nie zostanie to powstrzymane, świat naprawdę przestanie istnieć.