Język wszystko zmienia...
W maju ukazało się u nas „jubileuszowe wydanie” książki W co grają ludzie. Psychologia stosunków międzyludzkich Erica Berne’a (przeł. Paweł Izdebski, PWN, Warszawa 2024). „Jubileuszowe” oznacza w tym przypadku kolejną edycję pracy, którą autor opublikował przed wieloma laty. W Ameryce została ona wydana w roku 1964. Polski przekład dostaliśmy po raz pierwszy w roku 1987. Okazuje się jednak, iż czas nie ma przy tym specjalnego znaczenia. Rozpoznania amerykańskiego psychologa (1910-1970) są bowiem do dziś znaczące i dotyczą każdego z nas. W przedmowie do nowego wydania pracy Berne’a fakt ten zaznacza niewątpliwy znawca przedmiotu, profesor Bogdan de Barbaro. Najwyraźniej nie tylko dla prostego wyliczenia dat jego wstęp został w zatytułowany słowami dość powszechnie chyba znanej piosenki Sześćdziesiąt lat minęło… . Dalszy ciąg przywołanego w ten sposób tekstu czyni przecież sześćdziesiąt lat bagatelką, zrównując je całkiem po prostu z jednym dniem. O tym zaś, co sprawia, iż książka Berne’a „nadal jest jedną z najbardziej popularnych prac opisujących relacje międzyludzkie”, de Barbaro pisze następująco:
Może jest tak dlatego, iż w tej publikacji, napisanej przez psychiatrę o korzeniach psychoanalitycznych, mowa jest o czymś zupełnie podstawowym dla dobrego ludzkiego życia: o tym, jak się ze sobą komunikujemy i kiedy ta komunikacja jest dla nas destruktywna, a kiedy twórcza.
I dalej:
Berne odsłania i demaskuje gry, w których nieraz bezwiednie uczestniczymy, a dzięki temu daje nam narzędzie pomagające wycofać się z takiej komunikacji, która przecież może być twórcza, rozwojowa i satysfakcjonująca. Jesteśmy więc zachęceni do spojrzenia na siebie samych, do docierania do źródeł naszych ślepych uliczek komunikacyjnych. Przeczytanie „Gier, w które gramy” zachęca do namysłu nad własnym życiem, gdy chcemy lepiej siebie zrozumieć i – co szczególnie ważne – wyjść z emocjonalnych i międzyludzkich pułapek, jakie zastawia na nas kultura, rodzina, a choćby zastawiamy je sobie sami. […]
Chociaż autor koncentruje się głównie na grach destruktywnych, podkreśla, iż warto pielęgnować gry konstruktywne, w których materiałem jest życzliwość, otwartość, współpraca, mądrość. I pośrednio – a niekiedy wprost – ostrzega, iż żyjemy w czasach, w których intymność traci na znaczeniu, a samotność staje się coraz bardziej powszechna. A skoro te słowa pojawiają się jeszcze przed rozkwitem ponowoczesności i triumfami świata cyfrowego, można Berne’a uznać za myśliciela nie tylko przenikliwego, ale także wyprzedzającego epokę.
Sednem obserwacji Berne’a jest fakt, wydawałoby się prosty i oczywisty: to, co do siebie mówimy i jak do siebie mówimy, ma swoje dodatkowe, na pierwszy rzut oka ukryte znaczenie, a dotarcie do tego, co „między wierszami” i „ma marginesie”, jest krokiem ku wyjściu z komunikacyjnej pułapki i ku odzyskaniu sprawczości podmiotowej. Jesteśmy też zachęcani do otwartości percepcyjnej, wrażliwości na świat (jakże dzisiaj trudnej, skoro często zapośredniczonej przez telefonowy obraz świata i ludzi), do nonkonformizmu, do decyzyjności i – o ile to możliwe – do sprawczości i wolności (nazywanej przez Berne’a spontanicznością). A także do intymności, którą w pewnym momencie nazywa wprost miłością. […]
Dostrzegając podobieństwa między spojrzeniem Berne’a a teoriami współczesnych terapeutów systemowych, nie sposób nie wspomnieć o zmianach kulturowych, jakie nastąpiły od czasu, kiedy żył i tworzył autor Games People Play.
De Barbaro zauważa też:
Nie sądzę, by naszym zadaniem było traktowanie tej książki jako podręcznika, który nas uczy, jakie są gry, w które bywamy uwikłani, i na czym poszczególne gry polegają. Ale zapoznanie się z ich szerokim wachlarzem może nas uczynić uważnymi i wrażliwymi, a świadomość, iż uczestniczymy w jakiejś grze, może być swego rodzaju znakiem ostrzegawczym, a może choćby znakiem „stop”. Bo uczestnicząc w tych grach, detalicznie przez autora opisanych, skazujemy się na role bezwiednych i bezwolnych aktorów, zaś demaskując grę i z niej wychodząc, odzyskujemy pozytywną współsprawczość w relacji. A więc nie musimy się uczyć gier Bernowskich, ale powinniśmy sprawdzić i uwrażliwić się, czy w nie gramy i co nas wciąga do gry
Książkę Berne’a gładko się czyta, a wypełniające ją wyraziste opisy rozmaitych gier pozwalają doświadczać w trakcie lektury pewnego oświecenia. Najpierw jednak, w jej pierwszej części, znajdzie czytelnik definicje samego pojęcia międzyludzkich gier i odpowiadających im procedur, rytuałów czy funkcji, a także omówienie ich genezy i możliwej klasyfikacji. Część druga to Skarbiec gier, a w nim opisy i przykłady reprezentatywne dla kolekcji gier życiowych, małżeńskich, seksualnych, uprawianych podczas przyjęć, jak również gier świata podziemnego, terapeutycznych czy konstruktywnych. Na wejściu przyciągają już same nazwy opisywanych gier, na przykład: „Teraz cię mam, sukinsynu”, „Patrz, co przez ciebie zrobiłem”, „Patrz, jak bardzo się starałem” albo „Dlaczego ty nie – tak, ale”…
De Barbaro w przywoływanej wyżej przedmowie do książki Berne’a pisze między innymi:
Dla mnie jak terapeuty rodzin i par najczęstszą, a zarazem najoczywistszą grą, jaka niszczy związki, jest gra „To Ty jesteś nie OK”. […] Natomiast dla mnie jako obywatela interesujące jest, jak bardzo gry opisywane przez Berne’a znajdują swój wyraz także w przestrzeni społecznej. Spróbujmy zatem spojrzeć na dzisiejszy świat przez pryzmat gier, w które gramy jako członkowie społeczeństwa, w którym żyjemy. Warto bowiem uwyraźnić, jak myśl Berne’a aplikuje się do wyzwań drugiej dekady XXI wieku. Zwłaszcza iż mogą to być gry prowadzące do społecznej dezintegracji i nasilające społeczną wrogość, a więc w konsekwencji – grupowo niebezpieczne.
Czytelnik bez trudu zauważy rozpowszechnioną w naszych czasach jakże popularną grę, którą można by zatytułować „Jesteś zły i głupi”. Ważnym przykładem takiej gry może być spór (w swojej istocie pozorny) o wizję naszego narodu. Czy my, Polki i Polacy, mamy być z czego dumni – czy mamy powody do poczucia winy?
I tak dalej…
Świadomość tego, w czym uczestniczymy, wydaje się naprawdę podstawowa. Książka Berne’a pomaga to odkrywać. Zasadnicze znaczenie ma przy tym oczywiście język. W sferze publicznej wątpliwości co do tego nie pozostawia dziś polityka i możliwości, na które otwierają rozmaite platformy w mediach cyfrowych. Hasła na oznaczenie gier prowadzonych za ich pośrednictwem brzmiałyby z pewnością o wiele dosadniej niż przykłady przywołane wyżej.
W takim kontekście warto zwrócić uwagę na opublikowany pod koniec sierpnia przekład książki pewnego Brytyjczyka, tłumacza z japońskiego, który przez lata całe pracował w Japonii i wielu innych krajach, Simona Prentisa. Ta książka to Mowa. Jak język uczynił nas ludźmi (przeł. Dariusz Rossowski, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2024). To z niej pochodzi tytułowe zdanie dzisiejszych Zapisków (Mowa…, s. 338).
Wprawdzie formuły akcentującej fakt, iż ludźmi czyni nas język, używają oczywiście także inni specjaliści od lingwistyki, na przykład Daniel L. Everett, który przez wiele lat „rozkminiał” mowę amazońskich plemion (zob. tego autora Język jako narzędzie kultury, s. 14; zob. też jego Jak powstał język. Historia największego wynalazku ludzkości)…
Wprawdzie o języku i dotyczących go lekturach traktowały dotąd niejedne już Zapiski (zob. teksty Dług, język i „res humanae” z 4.02.2021; Prawdziwa władza to język… z 25.02.2021 czy Paradoksy wieży Babel z 4.03.2021), ale…
Prentis, odnosząc się w popularyzatorskim stylu do dotychczasowych stanowisk w sprawie istoty języka oraz jego funkcji określającej nasze człowieczeństwo i opisując „nadzwyczajną przygodę ludzkości z językiem” od czasów łowców-zbieraczy do miejskich hipsterów, „dorzuca” także własne obserwacje i hipotezy. W okładkowej nocie przeczytamy o tym, co następuje:
Choć osiągnięcia cywilizacyjne zawdzięczamy temu, iż nauczyliśmy się mówić, wyłonienie się języka wciąż pozostaje tajemnicą. Książka Mowa. Jak język uczynił nas ludźmi stawia interesującą hipotezę, jak przeszliśmy od wydawania pomruków do słów. Przemiana ta stała się ewolucyjnym punktem zwrotnym: gigantyczną przewagą, która radykalnie odróżnia nas od pozostałych zwierząt – dała nam złożoną kulturę, tożsamość, religię, naukę i technikę ze wszystkimi ich blaskami i cieniami.
Ludzkość ma w dorobku około siedmiu tysięcy języków. Próba odpowiedzi na pytanie o to, jak powstawały i wciąż tworzone są w nich nowe słowa, jest w opisie Prentisa doprawdy fascynująca. Potwierdzenie dla ustaleń autora przynoszą w jakiejś mierze obserwacje dotyczące procesu nauki mówienia u nowo narodzonych dzieci, więc tego, jak z ich gaworzenia zaczynają się wyłaniać słowa, czyli jak analogowe ciągi dźwięków / okrzyków / pomruków zaczynają się podporządkowywać klasterom cyfrowym. Okazuje się bowiem, iż „sztuczka mowy” polega u zarania na tym, iż niewielka liczba samogłosek stwarza możliwości tworzenia wielkiej ilości słów.
„Język czyni nas ludźmi”. Nie jest uwarunkowany genetycznie i nie gramatyka była na początku, jak przypuszczało w swoim czasie wielu badaczy. Nie dlatego mógł się rozwinąć, iż ewolucja zafundowała nam mózgi większe od innych zwierząt. Wręcz odwrotnie. To fakt, iż zaczęliśmy tworzyć słowa i porozumiewać się za ich pomocą, spowodował powiększanie się naszych mózgów. Tak przynajmniej twierdzi Prentis, autor omawianej książki.
„Język wszystko zmienia” (Mowa…, s. 338). Może też nieźle w związku z tym namieszać, bo czyniąc nas ludźmi, równocześnie niejako umożliwia zastawianie pułapek na naszą niezależność. Są wśród nich pułapka kultury, wiary, tożsamości i wspierające je, budowane przez pokolenia, tradycje…
Te pułapki oznaczają często wyraziste etykietowanie naszych zachowań i trzymają nas w ryzach choćby w sytuacjach, gdy jesteśmy przekonani, iż myślimy absolutnie samodzielnie i niezależnie. Dotyczy to choćby sposobów ubierania się, jedzenia czy prowadzenia rozmów. Uświadamianie sobie takich językowo-cywilizacyjnych pułapek wydaje się więc szczególnie istotne, jeżeli ktoś rzeczywiście ceni samodzielność swego myślenia. Książka Prentisa, podobnie jak ta Berne’a o grach, w które bezwiednie czasem gramy, może w tym pomóc, choć każda w nieco inny sposób. Trzeba zresztą od razu dodać, iż poczucie uwięzienia w sygnalizowanych tu pułapkach rodzi u różnych osób rozmaite próby wyzwalania się z nich. I o tym też jest mowa w pracy Prentisa, co oznacza, iż znajduje w niej miejsce rozdział o seksie, prochach i muzyce, jak również o nauce czy o pragnieniu wolności od strachu.
Ostatni rozdział książki – Mądrość – ma nacechowanie, które może się wydać, niestety, zbyt idealistyczne. Wynika z podkreślenia, iż w relacjach międzyludzkich decydujące znaczenie ma konwersacja i iż żyjemy w czasach, gdy myśl o powszechnym pokoju ma szanse na urzeczywistnienie. Rozpoczyna się zaś ten rozdział od nawiązania do piosenki, która niedawno i oczywiście całkiem niezależnie od pracy Prentisa, wzbudziła rozmaite kontrowersje, mimowolnie jakby potwierdzając jego uwagi o motywowanych językowo kulturowych pułapkach. Zaczyna się mianowicie od przywołania pojęcia imagine – marzenie. W książce Prentisa dotyczy ono idei ustanowienia światowego pokoju. Czytamy w tej sprawie, co następuje:
Ciekawym zbiegiem okoliczności litery angielskiego słowa sword (miecz) można przestawić tak, by uzyskać words (słowa). Nie ma w tym nic szczególnego czy intencjonalnego (w każdym razie nie bardziej niż w fakcie, iż litery sacred – sakralny – można przearanżować w scared – przestraszony). Stanowi to jednak dogodną metaforę jednej z kluczowych funkcji języka: wskazywania przez niego wolnej od przemocy drogi do życia w pokoju (s. 298).
O takiej możliwości działania w ramach prac ONZ, w tym o warunkach zakwestionowania weta jednego ze stałych członków Rady Bezpieczeństwa, traktują końcowe rozważania prezentowane przez autora omawianej prezentowanej pracy. Warto przy tym zaznaczyć, iż wstęp do swej książki pisał Prentis już po 24 lutego 2024 roku, więc, gdy Rosja napadła na Ukrainę, ale o wojnie w Gazie jeszcze nie było słychać…
Cała ta praca napisana jest popularyzatorskim językiem bez przypisów, ale zawiera też Dodatek. Autor zamieścił w nim swój artykuł na temat powstania mowy według przedstawianej przez siebie koncepcji. Tym razem jest to tekst w stylu ściśle naukowym. Tu przypisów nie brakuje, gdyby ktoś chciał porównywać koncepcję Prentisa z objaśnieniami innych uczonych lingwistów.
W owym Dodatku znajdziemy też pokaźną listę znaczących i ciekawych prac, które dotyczą problemów omawianych w książce i mogą dla zainteresowanych stanowić przedmiot kolejnych lektur. Jest w każdym razie co czytać i o czym myśleć…
Warto by może – dodajmy wobec tego na koniec – rozwijać gotowość do sugerowanej tu refleksji jak najwcześniej. Niestety, edukacyjne innowacje wprowadzane aktualnie do naszych szkół, gdy chodzi o namysł nad określanym przez język człowieczeństwem, nie wróżą dobrze. Dotyczy to naturalnie w pierwszym rzędzie, nomen omen, języka, którym zgodnie z tradycją zwykliśmy o celach oraz formach edukacji mówić. I to pozostało jedna pułapka, którą język zastawia na coraz to nowych reformatorów szkoły, a w rezultacie na naszą wolność.